Xbox zalicza porażkę za porażką, a Microsoft teraz płacze? To może być tylko złudzenie

Xbox zaliczył porażkę, a Microsoft płacze? To może być złudzenie
Felieton PG Exclusive

Co się stanie, gdy pójdziesz „all in” z gigantycznym abonamentem na gry wideo, jednocześnie kupując nowe studia i mając jeszcze problemy z dawnymi projektami? No, Xbox się stanie, rzecz jasna. Microsoft powoli drastycznie zmienia swój ekosystem, ale zanim będą mogli liczyć pieniądze, warto przyjrzeć się bliżej ich gigantycznemu falstartowi, a przynajmniej w teorii.

Mógłbym kupić sobie busa i wozić nim ludzi między miastami, oferując drinki z palemką, darmowe cygara, masaże, a to wszystko w super korzystnej cenie opłacanej miesięcznie. Ba, ta cena byłaby jeszcze szokująco wręcz niska, a do tego byłaby możliwość zgarnięcia jej niemal za bezcen. Pomysł może i brzmi jak coś, co w zamierzeniu może pokonać Ubera, ale w praktyce, zanim zacznę liczyć zyski, zemdleję na widok rachunków i kosztorysu, który cały czas miałem głęboko gdzieś.

Xbox nie umie grać w pokera

Powyższe porównanie może i brzmi jak mokry sen millenialsowego rewolucjonisty, ale w praktyce całkiem nieźle obrazuje sytuację, w której od jakiegoś czasu znajduje się Microsoft. A w zasadzie nawet nie tylko sam Microsoft, ile ich gamingowy dział Xbox, czyli legendarnej marki, bez której nie byłoby współczesnych maszyn do grania, gier wideo i wielu kultowych arcydzieł. Część z nich skutecznie omijała Polskę (jak i większą część Europy), ale dla sporego grona graczy ze Stanów Zjednoczonych to tak samo nostalgiczne wspomnienie dzieciństwa, jak dla nas Kangurek Kao.

I chyba w tym miejscu zaczyna się biblijna apokalipsa, jaka regularnie nawiedza kolejne segmenty biznesplanu korporacji. Xbox ma problemy, bo sam ich sobie narobił, skutecznie olewając znaczną część świata. Gdy po latach dominacji konsol PlayStation w Japonii Microsoft zrozumiał, że to kluczowy rynek, postanowił rozwijać się właśnie tam (nie zostawiając oczywiście w tyle swojego głównego rynku, czyli USA). No ale co z Europą? Spora część usług firmy nie jest w ogóle dostępna we współczesnych krajach, w których mieszkają gracze!

Zamiast tego Microsoft ślepo podążył za Sony, które przecież należy do Japonii, stamtąd się wywodzi i doskonale ogarnia tamtejszy rynek technologiczny. Nic dziwnego, że po latach batalii, korporacja z Redmond nadal przegrywa. Sprzedaż ich konsol leci na łeb, na szyję, klientów zainteresowanych Xbox Game Pass są tony, ale to nadal za mało, a do tego ich ostatnie premiery są… co najwyżej „średnie”. Hellblade 2 się udało, ale raczej nie ma co marzyć o wysokiej sprzedaży, Starfield zebrał bęcki od graczy, a o Redfall nie będę nawet wspominał, bo fakt, że ta gra przetrwała chociaż tydzień z „sensowną” liczbą graczy zawdzięczamy tu… no właśnie, abonamentowi.

Miliony w Xbox Game Pass to nadal za mało

Miliony graczy codziennie korzystają z dobrodziejstw Xbox Game Pass, do którego już na dzień premiery wędrują nawet największe potencjalne hity od studiów Xboksa. Microsoft rzucił się na głęboką wodę, bardzo szybko (w stosunku do konkurencji) startując z bodaj najlepszą usługą dla graczy, jaka jest obecnie dostępna na rynku. I to oczywiście dobre wieści, gdyby nie fakt, że rozwój abonamentu przekłada się bezpośrednio na liczbę sprzedanych kopii. Po co płacić po 300 złotych za nowe pozycje, skoro bardziej opłaca się kupić nawet miesiąc planu Ultimate i po prostu przejść wszystko, co tylko zdążymy? Nawet trzy miesiące to wydatek wręcz nieporównywalny z tym, ile zawartości dostaniemy, decydując się na zakup ledwo tylko jednej nowej premiery.

Nic dziwnego, że ceny za konkretne poziomy usługi rosną, a firma coraz mocniej potępia możliwość taniego kupowania subskrypcji na przykład w Turcji. Do tego już dawno temu wyleciał pomysł na testowy miesiąc za 4 złote, który nadużywał chyba każdy, kto kiedykolwiek miał styczność z XGP. Nie da się krytykować samej subskrypcji, bo przecież jest wspaniała i oferuje potężną bibliotekę, ale jak najbardziej widać po sytuacji firmy, że sami chyba do końca tego nie przemyśleli. I nie chodzi mi o to, że teraz liczą straty, bo to miliardowa korporacja – to bardziej kwestia jakiegoś takiego „nieprzygotowania”, z którym kojarzymy raczej mniejsze firmy.

Xbox umiera? Mówią o "Microsoft Game Pass" | Newsy - PlanetaGracza

Microsoft zjada samo siebie?

Po dłuższym czasie tkwienia w dość niepokojącej pustce, Microsoft wpadł na nowe pomysły, które mogą okazać się rewolucją dla graczy, dla firmy, a nawet dla konkurencji. Tym samym wyraźnie tnie koszty, ostatnio likwidując całe, zasłużone studia (choć nie zapominajmy, że sytuacja w branży ogółem jest słaba). Moje ukochane Tango Gameworks nie istnieje (a wraz z nim marki takie jak The Evil Within czy Hi-Fi Rush), Arkane Austin po porażce Redfall już się nie podniosło, a wszystko to może okazać się dopiero początkiem problemów pracowników. To normalne, że w sytuacji mniejszych zysków i niewypałów, ktoś musi za to odpowiedzieć, ale nigdy nie wolno nam – graczom – po prostu akceptować takiego rozwiązania.

Ograniczanie swoistych „szkód” w jednych działach, może przełożyć się na zoptymalizowanie działania całej firmy. Na to chyba liczy Xbox, zmieniając kompletnie swoje podejście. Wspominałem o rewolucji, a więc o multiplatformie – złotym środku, dzięki któremu już teraz widać zdecydowaną poprawę sytuacji. Żyjemy w czasach, w których Microsoft okazuje się największym wydawcą gier na PlayStation w ewidentnym okresie posuchy, co choć niejako tłumaczy to zjawisko, to nadal brzmi wręcz kabaretowo. Skoro jednak udaje się z już mniejszymi tytułami pokroju Sea of Thieves czy Hi-Fi Rush, to co się stanie, gdy na PS5 wyląduje Indiana Jones czy nawet ten nieszczęsny Starfield po niezliczonej liczbie poprawek?

Xbox ma plan na przyszłość, który może się sprawdzić

Obecnie firma znajduje się zapewne w lepszej sytuacji, głównie przez otwarcie się na konkurencję i dalsze ślepe brnięcie w ulepszanie Xbox Game Pass, choć nikt nie wie, jak długo da się tak wytrzymać. Faktem jest, że inwestycja w zakup Activision Blizzard zjadła sporo zasobów i nerwów giganta z Redmond. Po czasie wydaje się, jakby firma naprawdę tego kroku nie przemyślała, ale raczej jest wręcz odwrotnie, gdyż zapewne ich plan na dłuższy okres jest lustrzanym odbiciem słabej sytuacji, która dzieje się właśnie teraz – niedługo po transakcji.

Zresztą, widać to wszystko po przeciekach. Zgodnie z nimi potężna marka Call of Duty w postaci nowego Black Ops 6 ma trafić już od dnia premiery do Xbox Game Pass! To przecież brzmi jak szaleństwo, ale ewidentnie pokazuje, że Microsoftowi nie zależy na niczym (nawet na sprzedaży!) aż tak, jak na postawieniu na subskrypcję. W teorii to strzał w stopę, ale sam jestem szalenie ciekawe tego, jak taki eksperyment przełoży się na słupki sprzedażowe gry. Call of Duty sprzeda się zawsze, ale dorzucanie gry do abonamentu może zachęcić wielu graczy to wybrania tego sposobu ogrywania tytułu.

Wszystko to zapowiada nam przyszłość, w której Microsoft wyraźnie dominuje na polu subskrypcji (jakby już teraz tego nie robił…), jednocześnie umożliwiając szerszej liczbie graczy doświadczanie nawet ich własnych marek jak DOOM czy właśnie Call of Duty. Firma bardzo wcześnie weszła w budowanie biblioteki Xbox Game Pass. Patrząc na to krótkodystansowo – mamy wspomniany już falstart. Lecz w formie długodystansowej firma może okazać się niedościgniona, a za kilka lat wszyscy będziemy wiwatować na mecie genialnym pomysłom, które mogły wprowadzić giganta do grobu, ale zamiast tego wyniosły go na piedestał.

Artur Łokietek
O autorze

Artur Łokietek

Redaktor
Zamknięty w horrorach lat 80. specjalista od seriali, filmów i wszystkiego, co dziwne i niespotykane, acz niekoniecznie udane. Pała szczególnym uwielbieniem do dobrych RPG-ów i wciągających gier akcji. Ekspert od gier z dobrą fabułą, ale i koneser tych z gorszą. W przeszłości miłośnik PlayStation, obecnie skupiający się przede wszystkim na PC i relaksie przy Switchu.
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie