Recenzja Call of Duty: Modern Warfare III. Activision, co się dzieje?
Kolejny odcinek serialu w postaci Call of Duty: Modern Warfare III to gra w tej serii bezprecedensowa, wyznaczająca nowe granice… żenady. To też tytuł, przy którym da się bawić zadziwiająco dobrze, a nawet świetnie, choć chyba wszystko sprowadza się tylko do tego, jak bardzo zakochani w cyklu jesteście.
Ubiegłoroczne Modern Warfare II wspominam niezwykle ciepło, bo oferowało mnóstwo dobrej zawartości, choć w większości niekoniecznie nowej. Activision wzorem serii EA, czyli FIFA, przyzwyczaiło nas, że co roku dostajemy więcej tego samego, acz w nieco innej otoczce. Do tej pory wydawanie wszystkich „podserii” CoD’a na zmianę skutkowało tym, że przynajmniej najwięksi fani się nie nudzili. Teraz firma złamała tę zasadę, bezpośrednio po ostatniej odsłonie wydało jej kontynuację i ciężko patrzeć na nią inaczej, niż na skleconą pospiesznie grę wydaną, aby na niej zarobić, bez nawet próby ukrycia rąk sięgających do naszych portfeli.
Już pierwsze zapowiedzi „trójki” wydawały się rozbudzać nadzieje na coś szałowego. Wiecie, miało wrócić No Russian, Makarov w głównej roli tego złego, konflikt globalny się zaostrza, a Kompania Cieni odwala jeszcze więcej głupot. Wszystko super, ale czemu, na Boga, Sledgehammer Games uznało, że wypełnianie głównej historii etapami wyciętymi z darmowego Warzone, tyle że z botami ma sens?
Kampania? A, to… ten samouczek?
Główna linia fabularna starcza na jakieś 4 godziny. To patologicznie krótko. Z drugiej strony nikt chyba nie liczył na historię rozpisaną na dziesiątki godzin? Pal licho z długością, gdyby to chociaż było dobre. A nie jest. Oj, nie jest. Pominę fakt fabularnych durnot, ale nie ma tu nawet ducha Call of Duty, w tym wielu sekwencji, w których adrenalina może zawładnąć naszym ciałem, a jest raczej próba powstrzymania się od zaśnięcia. To coś, do czego oglądania z wykałaczkami w oczach zmusza się więźniów w Guantanamo.
Szczerze mówiąc, myślałem, że tę recenzję skończę szybciej. Wiecie, napiszę coś tam o kampanii, fragment o multi skopiuję z zeszłego roku (skoro Activision może…), a do tego pokrótce opiszę płonne nadzieje na to, że za rok będzie coś nowego. Fabuła, choć krótka, męczyła mnie jak nigdy żadna inna w całej serii, której jestem wieloletnim fanem. Jak do tej pory twierdziliście, że Call of Duty zeszło to psy, to teraz możecie sobie przybić piątkę, bo w końcu macie teraz ku temu solidny argument.
Nie twierdzę, że jest tragicznie, bo „normalne” misje bywają angażujące. Pierwsza z nich stawia gracza w zwiastującej godną historię sytuacji fabularnej, bo oto z więzienia uciekł Władimir Makarov (napisany jak egzaltowany „zły Rosjanin”) – największy postrach Soapa, Kapitana Price’a, Ghosta i innych znanych już postaci. Potem jednak wcielamy się w Farah, mając przed sobą pierwszą poważną nowość – Otwartą Misję Bojową.
Makaron? Makarov? No, ten zły typ z Call of Duty: Modern Warfare III
Activision bardzo chwaliło się tymi misjami przed premierą. Podobno pierwszy raz w historii Call of Duty mieliśmy dostać misje o otwartej strukturze, osadzone na dużym terenie i z dowolnością wykonywania działań. W praktyce cały szum był o nic, bo mamy do czynienia z wyciętymi kawałkami map z Warzone, mnóstwem przeciwników i dwoma, trzema celami do wykonania. To dosłownie Warzone z botami – zbieramy wyposażenie, w tym gadżety i umiejętności, możemy się skradać lub też strzelać do wszystkich. Nie ma w tym ani grama ciekawych pomysłów, poza tym, że miejscami czułem się jak w trakcie najbardziej męczących i nudnych misji Sniper: Ghost Warrior 3. Tyle że tam przynajmniej były mechaniki poprawiające jakość rozgrywki. Tu nie ma nic, nawet… skryptów pchających nas na skraj fotela. Żadnych informacji lub narzędzi ułatwiających skradanie, a zostanie znalezionym to kwestia przypadku.
W trakcie tych misji obniżałem poziom trudności z weterana, bo chciałem przebrnąć przez nie jak najszybciej. Otwarta formuła Call of Duty ma potencjał, ale niech gracz robi coś ciekawszego niż przedzieranie się przez tak samo wyglądające kontenery, walka z tymi samymi wrogami bez żadnego polotu, a wszystko to w otoczce głośnego trzepotania maszyn do liczenia pieniędzy, jakie Activision zarobiło na swoim oczku w głowie, czyli Warzone.
Otwartych misji jest łącznie sześć i tylko jedna była w miarę ciekawa i dobrze zaprojektowana. W innych trzeba wziąć sporo kawy, aby nie usnąć i próbować wytrzymać denerwujące nas bodźce, w tym gościa krzyczącego przez radio dosłownie non stop o tym, co mamy zrobić, do tego walącego kwiatki w stylu „gdy znajdziesz drabinę, użyj jej”. No nieźle, Sherlocku, mamy geniusza w oddziale.
Spokojnie, w Call of Duty: Modern Warfare III bywa też lepsze
Misje liniowe, klasyczne dla CoD’a potrafią miejscami zabłysnąć. Jedna zaczyna się jak rasowa skradanka i to z pewną dozą dowolności, aby później przerodzić się w absurdalną kakofonię karabinów, z dwoma kolosami próbującymi nas przepołowić. W innej infiltrujemy bazę wroga, ale w wydaniu, jakiego się raczej nie spodziewaliście. Bywa głośno, mocno i intensywnie, ale za parę dni ciężko mi będzie sobie przypomnieć jakieś zadanie, które różniło się na tle innych (prócz może jednego). Kampania ma swoje momenty, choć kończy się równie szybko, co zaczyna, a wypełniające kolejne minuty Otwarte Misje Bojowe starają się odepchnąć nas od poznania finału.
Z pewnością narzekać nie można na oprawę. Ponownie dostajemy urokliwą grę z ładną grafiką, choć pod względem technologii to nadal to samo, co Modern Warfare II. Tak szczerze, to wszystko tu jest tym samym – nawet assety, których recykling aż poraża. Są nowe bronie, ale wszystko inne wyciągnięto z DMZ, Warzone i poprzedniej części. Nie wiem, jak duży wkład w powstanie gry faktycznie miało Sledgehammer, ale mam wrażenie, że wzięli builda MWII, coś tam pozmieniali w edytorze, dorzucili parę wyrenderowanych scenek i… no wiecie, „pora na cs-a”.
Nadal jednak Activision nie ogarnia kompletnie optymalizowania gier, szczególnie pod kątem sensownego ładowania shaderów. Osobno musimy czekać na nie w segmencie kampanii i trybie multiplayer, a za pierwszym razem, choć niby się ładowały, przez ponad 30 minut było 0%. Pominę już fakt, że znów mowa o kolosie wymagającym od nas usuwania lepszych gier z dysku, jeżeli nie dysponujemy jakimś SSD o sensownej pojemności.
Jeżeli graliście w MWII, to graliście w MWIII (prawie)
Z trybem multiplayer jest, jak jest. To znaczy – w większości tak dobrze, jak zwykle. Z jednej strony to fajnie, bo chociaż multi trzyma godny oczekiwań poziom, ale z drugiej to bardzo zła wiadomość. Wszystko to było już niemal wzorowo zrobione wcześniej, w Modern Warfare II. Twórcy dla niepoznaki pozmieniali parę elementów, ale w zdecydowanej większości jest to dokładnie ta sama gra. Co sugeruje, że MWIII faktycznie miało być DLC do poprzedniczki i nim pozostać powinno. Activision postanowiło wpakować do środka sklecony na szybko tryb single i nowe mapy do multi, udając, że to pełnoprawna produkcja warta prawie 350 zł. Nie, to po prostu parę dodatków i zmian tak drobnych, że nie ma mowy o niczym, czego nie załatwiłaby większa aktualizacja.
Sledgehammer ruszyło jednak do samego rdzenia Call of Duty, przedstawiając nam paradoksalnie bodaj najbardziej kompetentny pod względem mechanik i reguł tytuł do tej pory. Znów możemy przywitać możliwość anulowania wślizgu, co samo w sobie otwiera nowe opcje taktyczne. Perki są już dostępne od początku meczu, więc antyfani ubiegłorocznego rozwiązania w końcu dostali, co chcieli.
Co ciekawe, wszystkie umiejętności nie są już byle ikonkami, a faktycznym wyposażeniem, które wybieramy do konkretnego zestawu uzbrojenia. Strzelanie jest genialne jak zwykle, więc nie mogę złego słowa powiedzieć o intensywnych wymianach ognia między graczami.
Tryb Zombie to DMZ. Z zombie
Bardzo miłą odmianą jest również dodanie nowego trybu dla trzech drużyn, który wprowadza delikatnie tchnienie nowości w klasycznym zestawie tego samego, co było rok temu. Perełką multi są tak naprawdę wszystkie odświeżone mapy z Modern Warfare 2 z 2009 roku, którą to część wielu graczy wspomina jako najlepsze doświadczenie multiplayer dotychczas. Kolejny raz jednak pytam – jaki wkład miało w tym Sledgehammer, opierając się na całej grze z ubiegłego roku i mapach sprzed lat, które trzeba było odzwierciedlić na nowym silniku? I znów kojarzy się to z DLC, które powinno kosztować maksymalnie połowę tego, na ile Modern Warfare III wycenia wydawca.
Jeśli myślicie, że gorzej być nie może, wielka i oczekiwana nowość w postaci trybu zombie to tak naprawdę kolejna wydmuszka z recyklingu. Activision kłamie graczom w żywe oczy, nazywając to „doświadczeniem zombie w otwartym świecie”, gdy faktycznie dostaliśmy dokładnie to samo, czym było średnio udane DMZ, ale… no, z zombie, rzecz jasna.
Przyznam, że tym razem bawiłem się lepiej niż rok temu, bo taka stylistyka do tego trybu zdecydowanie bardziej pasuje. Mimo wszystko dostajecie tę samą grę, przemieloną niczym niesprzedane parówki drugi raz, wsadzone w nowe folijki, sztucznie wydłużając czas przydatności do spożycia. Pochorować można się i tak, więc nie wiem, czy ktoś zdecyduje się na takie ryzyko.
Zdelegalizować CoD HQ
I jeśli komuś to nie wadzi, a już szczególnie, jeśli zależy mu tylko na trybie multiplayer i nie kupował Call of Duty: Modern Warfare II, to z „trójką” może się nawet polubić. Teoretycznie, bo wraz z tym patchem udającym pełnoprawną grę Activision dosłownie zepsuło poprzednie produkcje. Wszystko przez wyplutą przez twórców abominację w postaci CoD HQ. Nie, nie jest to nic nowego, a po prostu wrzucenie wszystkich gier z serii do jednego menu. Tragicznie zaprojektowanego, nieprzejrzystego, a do tego wymagającego od nas anielskiej cierpliwości.
Activision od dawna ma w poważaniu tryby multiplayer w „płatnych” grach z serii, skupiając się niemal wyłącznie na Warzone. Dlaczego więc aby go włączyć, trzeba odpalić MWIII z Battle.net, a potem dopiero możemy wybrać z menu opcję battle royale? Jeśli się na to zdecydujemy, MWIII wychodzi do pulpitu, po czym włącza się osobny plik wykonywalny z Warzone. Co proszę?! Tak, iście diabelskim pomysłem jest wymuszanie na graczach zainteresowania się nową częścią, bo po prostu to ona musi zostać włączona, aby dopiero potem włączyć inne gry. To samo tyczy się także trybu singleplayer. Dziękuję, ja wolę po prostu trzy osobne ikony na pulpicie, bo to, co jest teraz, to chyba jeden z najgorszych pomysłów w historii gier wideo. Ja po prostu nie rozumiem, jak miliardowa i uznana firma wpadła na tak odrażający pomysł.
Wojna nigdy się nie zmienia, szczególnie w Call of Duty: Modern Warfare III
Call of Duty: Modern Warfare III to zdumiewający efekt troski wirtualnych ekologów o cyfrowy ekosystem. Wszystko tu jest odświeżane, żywcem wyciągnięte z recyklingu, będące bezpośrednio tym samym, co gracze dostali rok temu. Co z tego, że progres trybu multiplayer przechodzi z MWII? Jeżeli nie zależy Wam aż tak bardzo na nowych mapach, nie ma sensu w ogóle interesowanie się tą grą. Nawet w największych upadkach serii, byłem ciekaw kampanii singleplayer, które zwyczajowo stały na wysokim poziomie. Tu jednak nawet single nie ratuje sytuacji, a w zasadzie jest nawet jednym z największych źródeł całego problemu.
Finalnie można się bawić dobrze (ale w multi i odświeżonym DMZ), a rozgrywka nie znudzi się zbyt szybko – jest mnóstwo broni, wyposażenia, rzeczy do odblokowania, w tym wielu przedmiotów ukrytych za codziennymi wyzwaniami. Mapy są fantastyczne, bo to po prostu „the best of” Call of Duty, a parę delikatnych zmian przypomina gry z cyklu sprzed paru lat, co jest pewnego rodzaju puszczeniem oczka do gracza. No ale… co z tego?
Gdybym oceniał DLC lub nawet grę sprzedawaną osobno za połowę kwoty, w której marketingu nie używano zwrotów mających sugerować coś faktycznie nowego, najpewniej byłbym zadowolony. Jako wielki fan Modern Warfare II cieszyłbym się jak dziecko, że dostałem nową zawartość do pozycji, w której spędziłem tyle godzin. Zamiast tego otrzymałem półprodukt oparty na szkielecie sukcesu, który jednoznacznie udowadnia, że samo Activision pewnie nawet nie wie, co zrobić dalej z tą serią. Microsoft, pomóż.
Kod do recenzji dostarczyło Activision
Call of Duty: Modern Warfare III
Call of Duty: Modern Warfare III to DLC sprzedawane jako samodzielna gra
Niestety, tym razem Activision postanowiło naciągnąć wiernych graczy, a nie wydać pełnowartościowy, dopracowany produkt. Potencjał był, ale się zmył
Plusy:
- To wciąż świetne doświadczenie multiplayer
- Misje "w stylu" Call of Duty mają swoje momenty
- DMZ z zombie jest po prostu lepsze
Minusy:
- Recykling, recykling, recykling i to jawny
- Otwarte Misje Bojowe to najgorsza rzecz, jaka spotkała tę serię kiedykolwiek
- Tryb zombie, choć ciekawy, to recykling DMZ
- Brak istotnych nowości, zmian, czy czegokolwiek, co sugerowałby, że to nie nadmuchane DLC
- Tragiczne menu, w tym absurdalnie głupie CoD HQ