Tekken 3 to najlepsza bijatyka w historii? Tak wyglądała legenda
Każdy z nas ma jakieś pierwsze wspomnienie związane z grami wideo. To może być jedna z tysięcy gier na Pegasusa, pierwszy pecet czy tytuł dodany do nowo zakupionej konsoli. W moim przypadku z grami zapoznałem się tak, że lepiej się chyba nie dało. Lata temu w dysku konsoli PlayStation wylądował Tekken 3, czyli gra tak dobra, że nawet zasłużonej serii nie udało się już zrobić nic lepszego.
Specyficzny gatunek, mordobicie
Z roku na rok coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że bijatyki to bardzo specyficzny gatunek gier. Z jednej strony to chyba jeden z najbardziej oczywistych formatów tej dziedziny rozrywki. Ot, mamy planszę, naprzeciwko siebie staje dwójka postaci, a my przejmujemy stery nad jedną z nich. Posługując się zręcznością i umiejętnościami staramy się spuścić łomot drugiej stronie. Ta może być sterowana przez sztuczną inteligencję, lub naszego kompana i to w zasadzie tyle.
Toczenie bezpośredniego pojedynku na gołe pięści (i nogi) w grze wideo to koncept, który po raz pierwszy zrealizowano wiele lat temu. Okazał się on tak genialny w swojej prostocie, że gatunek “fighting game” wszedł niejako do kanonu — obok shooterów, wyścigów, gier akcji czy RPG. W takim razie skoro pomysł jest banalny, to i realizacja nie musi być trudna, prawda? Niekoniecznie. Nie bez powodu mimo wydania setek lub tysięcy takich gier, po czasie mówi się o zaledwie kilku. A jedną z nich bez wątpienia jest właśnie Tekken 3.
Pamiętacie tego kozaka?
Tekken 3 pokazał, czym jest walka
Tak jak wspomniałem na wstępie, to właśnie Tekken 3 okazał się moim pierwszym prawdziwym kontaktem z gamingiem. Uruchamiając grę lata temu na PSX nie miałem pojęcia, z czym mam do czynienia. Jakaś walka, różne postaci, japoński klimat — to jedyne rzeczy, które przychodziły mi do głowy. Szczerze mówiąc, po pierwszych godzinach niewiele się w tym poglądzie zmieniło. Były różne postaci, walczyło się świetnie — lepiej niż na automatach, bo we własnym domu. Dopiero kolejne lata uświadomiły mi, z czym mam do czynienia.
Owszem, lata — pierwsze PlayStation towarzyszyło mi dość długo, a mimo rozszerzającej się kolekcji gier, trzeci Tekken nadal znajdował miejsce w moim harmonogramie gracza. Gdy w tle majaczyły shootery, gry sportowe i ścigałki, ja rzetelnie wypełniałem obowiązek fana bijatyk (wtedy o tym nie wiedziałem) i regularnie stawałem do walki. Z niezrozumiałego dziś powodu preferowałem Yoshimitsu, dziś wybrałbym jednak Foresta Law.
Wygląda, jak wygląda – ale klimat jest nadal.
Gra wydawała mi się czymś ostatecznym, podczas zabawy towarzyszyło mi specyficzne odczucie, że twórcy zrobili absolutnie wszystko, co się dało. Postaci ruszały się realistycznie, każda z nich była wyjątkowa. Lista bohaterów nie była ani za długa, ani za krótka — każdym dało się nacieszyć, jednocześnie otrzymując zupełnie nowe doświadczenie innego stylu walki. Dodajmy do tego areny w trójwymiarze, choć udawanym, i kilka trybów zabawy. Był to mój Fortnite, czyli gra od wszystkiego. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało z dzisiejszej perspektywy.
Co my tu mamy? W zasadzie wszystko
Każda gra ma jakąś zawartość — jedne cieszą się różnorodnością, inne tytuły zapewniają niewiele. Tekken 3 był pełen, ale bez przesady. Na co mogliśmy liczyć jako gracze? Przede wszystkim, do naszej dyspozycji oddawano masę postaci. Tych było łącznie 23, choć oczywiście zaczynaliśmy ze znacznie szczuplejszym zestawem. Dobranie się do Ogre, Pandy czy Bryana Fury wymagało ich wcześniejszego odblokowania.
Niezablokowane były natomiast wszystkie areny, na których toczyliśmy walkę. 15 plansz było bardzo różnorodnych, każda prezentowała inne tło i klimat. Moim ulubionym miejscem był zdecydowanie Hong Kong Street, chociaż specjalne miejsce w sercu mam dla Carnival, gdzie bodaj stoczyłem pierwszy pojedynek. Swoją drogą, czy wspominałem o genialnym udźwiękowieniu? Posłuchajcie sami:
Hit mógł nie powstać. No dobra, częściowo
Zarówno ja, jak i pewnie wielu z was kojarzy Tekkena 3 z PlayStation. To prawda, właśnie ta odsłona cieszyła się w naszej części świata ogromną popularnością. Wersja konsolowa została jednak wydana w 1998 roku, podczas gdy faktyczna premiera gry miała miejsce rok wcześniej. To za sprawą pierwotnego wydania tytułu w Japonii na automatach Namco System 12. Ogromna popularność sprawiła, że twórcy zdecydowali się na przygotowanie portu.
Zadanie okazało się trudne, przez co gra mogła w ogóle nie powstać na PSX. Wszystko za sprawą małej mocy konsoli w porównaniu do automatów. Niewielki zasób RAM i inne elementy sprawiały, że tytuł nie działałby, lub sprzęt wyświetlałby go z technicznymi problemami. Ostatecznie konieczne okazały się m.in. cięcia w grafice, szczegółach postaci i otoczenia. Optymalizacja wyszła znakomicie, a Tekken trzeci nie kojarzył nam się w żadnym wypadku z technicznymi wpadkami.
Gra ultymatywna? Najlepsza bijatyka w historii
Przyznam, że po latach muszę młodszemu sobie przybić przysłowiową piątkę, bo miałem rację. Faktycznie, Tekken 3 był na swój sposób ostateczny. Twórcy osiągnęli absolutny szczyt, jeżeli chodzi o tworzenie tego rodzaju gier. W produkcji wydanej na Namco System 12 i PSX znalazło się wszystko. Aspekty wizualne na najwyższym poziomie, topowe udźwiękowienie, balans postaci, wybór trybów, ciosów czy map. Choć jest to pigułka ciężka do przełknięcia to… do tej pory nie stworzono niczego lepszego.
Zobacz: Klasyczne Call of Duty. Takich gier już nie ma!
A przynajmniej nie udało się to serii Tekken. Jasne, mieliśmy świetną piątkę, udany Tag Tournament, a teraz nadciąga część ósma. Żadna jednak gra serii nie dała rady dorównać epickiej trójce, która dla wielu stanowi wzór growych bijatyk. Ja pójdę o krok dalej i przyznam, że to poniekąd wzór dla twórców gier w ogóle. To bogata w zawartość, dopieszczona pod względem technicznym świetna produkcja, która na dodatek oferowała szalenie wciągający gameplay. Odpalcie ją sobie dziś i przyznacie mi rację.