Recenzja Resident Evil Village. Bałem się i śmiałem
Gra: Resident Evil Village
Recenowana na: PS5
Resident Evil Village wreszcie trafiło do graczy. Capcom sprezentował fanom wyjątkowo przyjemną, ale aż nazbyt bezpieczną wizję horroru. Efekt końcowy jednym bardzo się spodoba, a inni będą nieco zawiedzeni.
Pierwsza połowa 2021 roku nie pozwoliła fanom horroru na nudę. Otrzymaliśmy naprawdę dobre The Medium i przyzwoite Little Nightmares 2, a do tego naturalnie pojawiło się sporo mniejszych, równie ciekawych produkcji dla fanów grozy.
Wielki powrót zalicza też marka Resident Evil w postaci Village, na które z wytęsknieniem oczekiwało bardzo wielu graczy. Klimatyczna siódemka postawiła poprzeczkę bardzo wysoko i nie dziwię się, że oczekiwania wobec Wioski były dość spore. Choć zapowiedzi Capcom wskazywały, że otrzymamy wielki hit, niektórzy fani Residentów mogą nie być do końca usatysfakcjonowani nową odsłoną.
Mimo to, Village absolutnie nie jest słabą grą. Wręcz przeciwnie – to świetny tytuł. Mam jednak nieodparte wrażenie, że Capcom postanowił rozegrać produkcję tego tworu dość bezpiecznie. Zacznijmy jednak od początku.
Porwali go i uciekł, czyli historia (niestety) jak z bajki
Capcom znów wsadza nas w buty biednego Ethana Wintersa. Biednego, bo gra znów będzie nim pomiatać jak paczką chusteczek i momentami miałem wrażenie, że deweloperom bardzo spodobało się znęcanie nad protagonistami. Chętnie przytoczyłbym tu kilka przykładów, ale nie chcę nikomu psuć zabawy. Powiem tylko, że zdarzyło mi się kilka razy głośno zaśmiać w momentach, które dla Ethana zabawne bynajmniej nie były.
Niemniej losy naszego bohatera same w sobie do zabawnych nie należą, bowiem pan Winters w wyniku pewnych wydarzeń znajdzie się w tytułowej wiosce, a przy okazji odwiedzi kilka lokacji ją otaczających. Celem protagonisty jest odnalezienie swojej córki i ubicie paru rezydentów okolicznych jaskiń, zamczysk i wód. Historia toczy się dość szybko i nie spędzamy za dużo czasu w jednej lokacji, co bez wątpienia służy całości.
Szybkie tempo jest też przy okazji nośnikiem pewnego problemu. Niektóre wydarzenia zdają się być wyjątkowo naiwnie tłumaczone nawet jak na horror. Fabuła momentami skręca na bardzo dziwaczne tory. Seria Resident Evil nigdy nie stąpała twardo po ziemi, ale Village momentami zahacza o granice absurdu. Przygoda Ethana pełna jest cudownych zbiegów okoliczności, a on sam momentami zmienia się w “półboga” rodem z tanich filmów akcji. Niby da się to przeżyć, ale może razić w oczy.
Z jednej strony zaprezentowany w grze absurd w pewien sposób bawi, ale momentami jest go po prostu za dużo i fabuła Village prezentuje się najzwyczajniej głupio. Jeśli nastawiacie się na spójny i (jak na RE) logiczny scenariusz, raczej go tu nie znajdziecie. Czy jest to wielka wada? Raczej nie, bo fani serii chyba przywykli do dziwnych decyzji twórców. Mimo to, uważam że Village czasami zbyt odlatuje.
Karuzela napięcia
Liczne głupotki przeszkadzają też w budowaniu napięcia, bowiem jeśli (w założeniach) emocjonującą scenę grozy poprzedza wywołujące uśmiech politowania zdarzenie, raczej ciężko będzie sprawić, aby serce gracza zabiło szybciej. W takich chwilach czułem się, jakbym oglądał wyjątkowo kiepski, stary horror klasy B. Jest zabawnie? Ano jest, ale chyba nie tak miało być.
Zgodnie ze stwierdzeniem Capcom – nie jest tak strasznie jak w RE7, ale nadal w trakcie gry czułem większy niepokój, niż chociażby w naszym rodzimym The Medium. Twórcy nieraz uraczą nas jumpscare’ami, które choć są najmniej finezyjną z istniejących metod straszenia, umieszczono je w dobrych miejscach.
Znajdą się jednak momenty, gdzie Resident Evil Village faktycznie potrafi nastraszyć w bardziej sensowny sposób. Pierwsze kroki w tytułowej wiosce są pełne niepokoju i to właśnie w trakcie początkowej godziny gry odczuwałem go najwięcej. Dodatkowe wyróżnienie należy się też paru sekcjom w późniejszych etapach gry, które – zależnie od osoby – mogą mocno przyspieszyć tętno.
Im dalej w las i im bardziej zasobny w broń, amunicję i bomby rurowe jest plecak Ethana, tym potencjału na straszenie gracza jest jednak mniej. Mimo to, aura niepewności towarzyszyła mi przez cały czas i sporadycznie nasilała się przy wkraczaniu do zupełnie nowej lokacji.
Capcom poszedł w kierunku bardziej otwartej struktury gry i o ile nie ma tu gigantycznego świata (i dobrze), to Wioska oraz jej okolice pozwalają na odrobinę swobody. W miarę postępu odblokowujemy kolejne miejscówki, ale wchodzimy też do bardziej korytarzowych lokacji pokroju zamku Dimitrescu czy pewnej fabryki. Nie martwcie się, Resident nie zmienił się w miniaturową piaskownicę.
Przez otwartość świata nieco wygasza się napięcie, ale nawet przy powracaniu do znanego miejsca może towarzyszyć nam niepokój i wspomniana wcześniej obawa przed nieznanym.
Resident Evil Village to bardziej action niż survival horror
Czasem moja niepewność wynikała również z faktu, że powoli kończyła mi się amunicja. Resident Evil Village jest w końcu survival horrorem. Ograniczone zasoby czasami mocno dają się we znaki, choć według mnie i tak odrobinę za rzadko. W trakcie eksploracji odwiedzanych miejscówek łatwo znaleźć amunicję i surowce do wytwarzania przedmiotów. Jeśli poświęcimy trochę więcej czasu na eksplorację, raczej nie zostaniemy bez naboi. Między innymi przez to gra jest trochę zbyt łatwa.
Grałem na średnim poziomie trudności i w trakcie rozgrywki zginąłem dosłownie parokrotnie. Tylko raz wynikało to ze zmarnowania wszystkich apteczek. Jeśli oczekujecie jakiegokolwiek wyzwania i bardziej realnego poczucia zagrożenia, od razu rozpocznijcie grę na wyższym poziomie trudności.
W przeciwieństwie do RE7, broń palną i tak dostajemy praktycznie od razu. Co więcej, dość szybko otrzymujemy bardzo potężne spluwy. W efekcie nawet ci bardziej potężni przeciwnicy nie stanowią wielkiego zagrożenia, przed którym moglibyśmy zechcieć uciekać.
Daj ać, ja postrzelam, a ty stój w miejscu
Zdobyte bronie możemy dodatkowo ulepszać u pewnego sympatycznego handlarza, u którego kupimy również amunicję i ugotujemy posiłki “ulepszające” Ethana o – przykładowo – większy zasób życia. Wzmocnienia na normalu i tak nie należą do najpotrzebniejszych.
Wynika to głównie z faktu, że spora część standardowych przeciwników to dość powolne istoty. Może to przez poziom trudności, ale w wielu przypadkach po prostu stałem w miejscu strzelając do w teorii szalenie niebezpiecznego wilkołaka, aż ten nie padł. O ile rzeczony sierściuch potrafi robić uniki i rzucać się na Ethana, często padał zanim zdążył uszkodzić naszego bohatera. Podobnie jest z paroma innymi bardziej powszechnymi stworami.
W połączeniu z tylko znośnym modelem strzelania, sprawiło to, że częściej miałem ochotę (jeśli było to możliwe) obiegać przeciwnika dookoła, niż dzielnie stawić mu czoła. Strzelania nie jest zresztą mało, więc od pewnego momentu każde starcie z doskonale znanym mi potworem bardziej przypominało powtarzalną pracę czyściciela nawiedzonych wiosek, niż satysfakcjonującą walkę o przetrwanie.
W opozycji do starć w trakcie eksploracji stoją walki z bossami i mocniejszymi maszkarami. Te są przyjemne, potrafią wzbudzić emocje i niekiedy musimy trochę pokombinować. Bez wielkich rewelacji, ale według mnie te bardziej widowiskowe pojedynki wypadają przyzwoicie.
Przejście gry powinno zająć Wam od siedmiu do nawet kilkunastu godzin, zależnie od tego czy będziecie przeszukiwać każdy zakamarek i jak szybko rozwiążecie niezbyt skomplikowane zagadki. To idealna długość jak na survival horror, choć niektórzy mogą poczuć niedosyt.
Dla takich osób przygotowano dodatkowy tryb Mercenaries. Odblokujecie go po ukończeniu gry poprzez wykupienie dostępu za wewnątrzgrowe punkty w specjalnym sklepiku. Tryb ten polega na czyszczeniu mapy z przeciwników w celu osiągnięcia jak najlepszego wyniku. Jeśli lubicie takie zabawy, wydłużycie potencjalny czas gry o parę ładnych godzin.
Next-genowa groza i znajomy klimat
Jako pierwsza odsłona cyklu na dziewiątej generacji konsol, Village radzi sobie bardzo przyzwoicie. Grafika w wersji na PS5 prezentuje się bez większych zarzutów i momentami aż chce się zatrzymać w miejscu, aby dokładniej obejrzeć świetnie zaprojektowane pomieszczenia. Projekty tych bardziej otwartych lokacji też są niezłe, choć szarobura stylistyka może wydać się niektórym graczom dość męcząca po parunastu godzinach.
Ponury klimat mimo wszystko służy grze i, względem RE7, łatwiej było mi się tu wciągnąć w świat. Może to kwestia tego, że nawiedzone wioski są mi bliższe od opuszczonych rezydencji na bagnach. Niezależnie od preferencji gracza, atmosfera Resident Evil Village robi świetną robotę. Zapewne to po części zasługa faktu, że często przypomina tą z RE4, które przecież do dziś broni się między innymi świetnym klimatem.
Wszechobecną grozę i mrok nieźle wspomaga też udźwiękowienie. Mowa tu nie tylko o przyjemnym soundtracku. Nieraz i nie dwa w trakcie eksploracji opuszczonej chałupy usłyszycie szmery dochodzące ze strychu lub dźwięk łamiącej się za oknem gałęzi. Najlepsze jest to, że często nie są to przypadkowe odgłosy niemające żadnego konkretnego źródła.
Przyzwoicie wypadają też głosy postaci, które dobrze pasują do większości person pojawiających się w grze. Wielka szkoda, że Capcom nie zdecydował się na kinowe spolszczenie. Jeśli jednak gracie na PC, nad naszą rodzimą wersją językową pracują już moderzy.
Cztery dodać siedem równa się Resident Evil Village
W ostatecznym rozrachunku, nowy Resident w dużej mierze spełnił moje oczekiwania. To bardzo dobry tytuł, który przypadnie do gustu fanom serii i nie tylko. Dodatkowo jeśli jesteście z marką od dawna, znajdziecie tu całą masę nawiązań do uwielbianej przez fanów, starszej odsłony tego cyklu.
Już na pierwszych materiałach z gry można było odnieść wrażenie, że Capcom mocno inspirował się RE4 przy tworzeniu Village. Podobny klimat, pojawiający się w wyznaczonych miejscach handlarz, “nawiedzona” wioska, poziom w zamku, tetrisowy ekwipunek i inne, pomniejsze smaczki. Czy to coś złego? Skądże! RE4 to przecież świetna gra i podobnie jest z Village.
Jak to z Residentami bywa, więcej tu akcji niż czystego horroru. Niemniej bawiłem się bardzo dobrze. Nie jestem jednak przekonany, czy tworzenie “nowej” części serii poprzez złączenie RE7 i RE4 jest czymś, co zadowoli przeważającą większość osób zaznajomionych z tym światem.
Capcom stworzył bardzo bezpieczny tytuł, który trafi zarówno do największych fanów RE, jak i do przeciętnego gracza, który szuka wciągającej produkcji na parę wieczorów. Z jednej strony grze wyszło to na dobre, a z drugiej mam nadzieję, że Resident Evil 9 pokusi się o więcej znaczących nowości. Residenta da się ugryźć na całą masę nowych sposobów.
Resident Evil Village
Strach ma wielkie oczy, a nowy Resident nie jest wcale taki nowy
Capcom stworzył kolejną bardzo dobrą grę, która przypadnie do gustu nie tylko fanom Resident Evil, ale też postronnym graczom. To swego rodzaju połączenie RE4 i RE7 i choć grze wychodzi to na dobre, nie jest to zupełnie świeże doświadczenie. Mimo to, jeśli lubicie takie tytuły, warto sięgnąć po nowego Residenta.
Plusy:
- Klimat, klimat i jeszcze raz klimat!
- Prześliczna grafika i bardzo dobre udźwiękowienie
- Główni złoczyńcy są jednymi z najlepszych w całej serii
- Otwarta budowa lokacji to krok w dobrą stronę
- Dobrze budowane napięcie - można się przestraszyć
Minusy:
- Nawet jak na horror - głupia fabuła
- Kiepsko wyważony poziom trudności
- Brak polskiej wersji językowej