Czy fani horrorów mogą zaliczyć 2021 jako udany? To aż straszne…
Gry horrory 2021 w kontekście jakości i poziomu strachu nie były jednolite, co jest pozytywne. Ale czy wyszło ich tak wiele, by wszyscy byli zadowoleni?
Gatunek gier z pogranicza survival i horroru cierpi komercyjne katusze przez swoją specyfikę, zarezerwowany dlań hermetyzm doznań, który nie wszystkim graczom jest miły. Dlatego straszne produkcje wychodzą rzadziej od klasycznych przygód. Trzeba na nie czekać jak na spadające z nieba gwiazdy, ale też cieszyć się, że jest kilka popularnych marek ze świetlaną przyszłością. Niemniej, to jeszcze nie ten moment, aby rozprawiać o grach będących hen przed nami.
Pomówmy o teraźniejszości, o tym, jak dobry lub zły jest 2021 rok dla fanów horrorów. Czy odpalając dziś własną bibliotekę lub cyfrowy sklep, znajdziemy w nich tegoroczne hity? Jak wiele ich wyszło i czy możemy mówić o przekonującym rozwoju w tej konkretnej kategorii gier? Może zacznę od stwierdzenia, że ostatnie 365 dni mogły być znacznie lepsze…
Globalne opóźnienia zniweczyły plany na “straszny” rok
Kiedy nadejdzie przyszłoroczne jutro i zajrzymy do kajecika z ważnymi premierami gier, zdamy sobie sprawę, że kilku wtenczas zabrakło. I nie tam jakiś indyczych wyrobów o eksperymentalnym smaku, a produkcji pewnej jakości, od twórców mających pojęcie, gdzie doprawić strachem i w jakiej temperaturze budować klimat. Mówię m.in. o Ghostwire: Tokyo, stylizowanym na horror nowoczesny, a przy tym nietuzinkowy. To ciekawa mieszanka mitologii japońskiej z zaplecioną weń nicią technologii. Brzmi trochę ryzykownie, żeby nie powiedzieć dziwacznie, lecz bez oporów powierzamy los gry w ręce Tango Gameworks. Ba, z ogromną ciekawością śledzimy informacje o debiucie ich kolejnego IP, gdyż przy okazji The Evil Within udowodnili swoje kompetencje i zrozumienie wobec gatunku.
Mimo przesunięcia daty premiery, nie nazwałbym Ghostwire największą stratą 2021. To pestka przy Dying Light 2. Myślę, że czasy, które nas zastały, miały być wielkim wejściem na szczyt rodzimego studia Techland. A dla graczy kontynuacja czymś więcej niż punktem do odhaczenia na mapie survival-horrorów. Chociażby z powodu poczynionych zmian na poziomie złożoności fabuły, większego rozmachu miasta i związaną z nim eksploracją. Aczkolwiek główną różnicę mają stanowić wizualia i efekt przetrwania, który dzieli się na walkę z ludźmi i wygłodniałymi stworami. Gdyby nie zmiana terminu wydania gry, ten rok na pewno byłby o wiele bogatszy w emocje. Na szczęście kalendarz premier w 2021 aż tak całkiem pozbawiony dobrych gier nie jest…
Tormented Souls – list miłosny do oldschoolu?
Daleko mi do zatwardziałych fanów Silent Hill 2 i starych części Resident Evil. Lecz rozumiem, dlaczego gros osób zawsze przywołuje je w rozmowach o najlepszych horrorach. Mają ten niepowtarzalny ton grozy, na który składają się muzyka, osobliwa praca kamery, przerażające koncepty stworów czy trudna do uchwycenia wiarygodność świata. Nie wiedzieć czemu, kolektyw tych cech zdaje się zagrożony przez współczesne zamortyzowanie skali strachu – zamiast gęstego klimatu osaczenia częściej serwuje nam się jumpscary. Są wygodniejsze w zaprojektowaniu, co niezbyt dobrze świadczy o twórcach gier. Ale w 2021 nie wszyscy poszli na łatwiznę. Uchowała się jedna perła, hołdująca staroszkolnym obyczajom.
Tormented Souls to quasi-bohater mijającego roku. Niezależna gra okazała się straszniejsza od wielkobudżetowych molochów, bo skorzystała z dobrodziejstw ukształtowanych wieki temu, na kowadle mistrzów. Dostrzeżemy w niej hit Konami sprzed lat jak również Capcomu, co może być odbierane jako lenistwo i jednocześnie świadomość twórców, za czym tęsknią gracze. A wygląda na to, że chcą horrorów symetrycznych w obrębie akcji i budowanego nastroju. Ich wycyzelowany balans wystarczy, by na drugi plan przełożyć walory estetyczne, co ma duże znaczenie w Tormented Souls. Nie jest graficznym dziełem sztuki, zaś broni się ogółem wykonania, gdyż straszy klimatem, a nie potworami. De facto nie jest to jedyna tegoroczna gierka, która ma do opowiedzenia rozgrywkę z dreszczykiem…
Little Nightmares II to patent na ciary
Nieco wcześniej, jakieś pół roku, pojawiła się druga część platformówki, “przygaszonej” bajki o przewrotnej naturze, skłaniająca do lęku i głębokich przemyśleń aniżeli dziecięcego uśmiechu. Little Nightmares II zrobił to, czym zasłynął wówczas pierwowzór. Ofiarował nam dreszcz i mrok, historię niejednoznaczną, pełne skupienie na różnorodnych lokacjach czy przeciwnikach o równie groteskowych ciałach jak z obrazu Amadeo Modiglianiego.
Wszak wiele elementów gameplay’u rozwinięto, oddając w nasze ręce pełniejsze doświadczanie baśniowego koszmaru. Uzupełniono go o nową postać towarzyszącą, pokaźniejszą liczbę sekwencji walki czy elementów logicznych. Wywiera to obopólną korzyść względem długości gry jak i zaangażowania się w historię. Jakby nie było, mały koszmarek bywa przerażający, acz jeśli zależy nam na krwi i brutalności, szukać ich trzeba gdzieś indziej, np. w antologii stworzonej przez Supermassive Games…
The Dark Pictures: House of Ashes dla złaknionych krwi i filmowych emocji
Po raz trzeci dostaliśmy od nich intensywną przygodówkę TPP, choć trafniejszym byłoby powiedzieć grywalny, hollywoodzki horror klasy B. Na ekranie dzieje się dużo, przeskakujemy od scen dialogowych z moralnymi wyborami do epizodów zręcznościowych, w których refleks i przewidywanie konsekwencji są najważniejsze. Pewnie można by się pokłócić o to, czy więcej jest w House of Ashes rozgrywki czy filmu, acz inspirowanie się w grze językiem korzyści (klaustrofobicznej atmosfery), przysłania sztywne ograniczenia w immersji.
Klimat jest gęsty, nastrój autentycznie wyrabia ciary na plecach niczym Gesslerowa ciasto na pierogi. Wchłania się fabułę bez zażenowania, którą świetnie podtrzymują charaktery postaci, i nade wszystko indywidualny styl rozgrywki. Swoboda decyzji sprawia, że nawet te mało znaczące działania, prowadzenie rozmów czy wybranie innej ścieżki motywacyjnej bohaterów, prowadzą do nieoczekiwanych rozwiązań w kwestii życia i śmierci. Jest to tym samym ciekawe wyzwanie, bowiem nie tak łatwo ocalić wszystkich bohaterów od kąpieli w kałuży krwi. Takie rzeczy zdarzają się tam nagminnie, co jednych uraduje a innych zniechęci. Na szczęście gry horrory w 2021 były też mniej brutalne, a za to bardziej artystyczne.
Miało być polskie Silent Hill, a wyszło tylko The Medium
Trochę na wyrost zapowiadano polskiego mesjasza horroru, bo w dniu swojego triumfu okazał się grą z innej parafii. Psychologiczny thriller nie straszył jak byśmy tego chcieli. Ale żeby siłą zabrać go z przedziału dla gier survival-horror, to jednak byłaby wielka szkoda. Optymista z jednym sprawnym okiem dojrzy w grze skradankowe Silent Hill i nie powinniśmy mu tego odbierać. W końcu opierają się na podobnych fundamentach – nastrój, dwa światy, świetny desing lokacji. Zaryzykuję nawet tezę, że w polskiej grze dualizm światów jest bardziej dojrzały. Oczywiście duża w tym zasługa Beksińskiego i jego dzieł, które to posłużyły za koncept duchowego wymiaru.
Specyficzna metoda narracji w The Medium jest całkiem innowacyjna i nie wpada w typowy dla horrorów lejek. Bawi się koncepcją korelacji czasu i miejsca, zaskakuje też oryginalnymi zagadkami, więc ciężko mówić o niej w kontekście niewypałów. Co prawda, potworów, które możemy wybebeszać praktycznie nie ma, acz jeden obrzydliwy antagonista ostał się z naszej wyobraźni i pozwala odczuć namiastkę niepokoju. Tyle powinno wystarczyć, by zainteresować się hybrydą (nie)strasznej przygodówki i symulatora chodzenia. Jeśli nie, to po staremu, nadal można udać się do zamku Capcomu, w którym wampiry na dzień dobry całują namiętnie w szyję, a dobranoc mówią małpoludy, uderzające obuchem w łeb…
Resident Evil: Village to horror upragniony i odrzucający prostotę
Nie wyobrażam sobie, by osoby sympatyzujące z marką Resident Evil bez trudu obwiesiły się kilkoma główkami czosnku i ruszyły w stronę rewolucji. Bo tradycja serii przy premierze Village została pogrzebana w trumnie, którą wcześniej opuściły Lady Dimitrescu i nader kokieteryjne córy z kłami. Nowi przeciwnicy, bardziej otwarty styl rozgrywki a także dramatyzm upchnięty w ambitny scenariusz – takiego Residenta jeszcze nie widzieliśmy. I jak dla mnie ten kierunek w obliczu choroby, jaką toczą w branże remaki i remastery, jest słuszny.
Tylko, czy twórcy przewidzieli, że nowy RE nie będzie upajał strachem w równym stopniu, co poprzednia i dużo wcześniejsze części? Krągłe kształty przeciwniczek i mitologizm postaci nieco gryzą się z tendencją do walki lub ucieczki. Ale cóż, strach ma być twórczy i nie musi bez przerwy trzymać nas za gardło. Może gatunek horroru i ta seria właśnie potrzebowały modernizacji. Wyrazistego sygnału do zmiany trendu na bardziej wartościowe scenariusze, gdzie walka o przetrwanie nie dominuje nad treścią gry. Fanatykom, choćbym chciał, nie wytłumaczę, że taki Resident jest ambitniejszą formą sztuki i zarazem ciekawszy, ale nawet bez ich poparcia i kolejnych argumentów, większość przyzna razem ze mną, że Resident Evil: Village jest i był najważniejszą premierą wśród horrorów wydanych w 2021.
Gry horrory 2021 kontra 2020
Powyższa lista tak naprawdę podsumowuje zbiór nowych gier survival i horrorów. Jak widzicie nie jest zbyt długa, a co za tym idzie ciężko określić 2021 jako wspaniały okres. Porównując do 2020 roku ten mijający wypada odrobinę słabiej. W tamtym okresie rozliczeniowym mogliśmy sprawdzić:
- Amnesię Rebirth,
- Resident Evil 3 Remake,
- Visage,
- The Dark Pictures: Little Hope,
- Someday You’ll Return
- Phasmophobia,
- Maid of Sker,
- Deadly Premonition 2
Stosunek przyzwoitych gier wynosi więc 5:8 na niekorzyść aktualnego roku. Musimy jednak wziąć pod uwagę jedną zmienną, czyli ich jakość. Więcej nie zawsze znaczy lepiej. Pod tym względem Village, Tormented Souls i Little Nightmares II nadrabiają deficyt wydanych gier. I tak całkiem poważnie, bez wahania wybrałbym zestaw tych 3 gier niż zamienił je na 8 z poprzedniego roku. Więc może aż tak zły ten 2021 dla horrorów nie był…
A jakie jest Wasze zdanie?