Zagrałem w Deadlock, nową grę Valve. Powiem Wam, że jest dziwnie

Zagrałem w Deadlock, nową grę Valve. Oto moje wrażenia
PG Exclusive Publicystyka

Valve ma już to wszystko w nosie, bo nawet nie zapowiada Deadlock, umożliwiając setkom tysięcy graczy wzięcie udziału w jej pozornie zamkniętych testach. Jednocześnie nie za bardzo chce, aby ktoś o niej mówił, z drugiej strony nie robiąc nic, żeby tego zabronić. Ja już tego nie czaję, więc po prostu wziąłem udział w kilkunastu rundach.

Czy powinienem o tym w ogóle mówić? Tego nie wie chyba nawet samo Valve, które jedynie prosi na ekranie powitalnym, żeby udawać, iż to tajemnica. „Cicho sza”, twierdzi gigantyczna korporacja, której gra wyciekła przed zapowiedzią tak bardzo, że wiadomo było o niej wszystko, a w sieci są teraz setki – jeśli nie tysiące – gameplayów, specjalistyczne strony gamingowe robią nawet własne buildy pod postacie i oferują artykuły w stylu „top 10 postaci z Deadlock” z adnotacją „nie wiemy, nie graliśmy”.

Ta dziwna sytuacja z deczka się przeterminowała. Finalnie Valve aktywowało stronę gry w sklepie, nie dając żadnego kąska informacji. Testy trwają cały czas, ale wziąć w nich udział mogą jedynie zaproszeni gracze. Problem w tym, że każdy może zapraszać swoich znajomych. Nie dziwi więc, że nowy, tak wielce oczekiwany tytuł od ukochanego przez PeCetowców dewelopera wylądował na listach najpopularniejszych gier Steam. Nawet nie został zapowiedziany, a na starcie wygrał choćby z tragicznie zmarłym (śpij słodko, aniołku) Concord. No komedia, nie ma co.

Udawaj, że nas nie znasz

Kuriozum tego wszystkiego dopełnia fakt, że nawet wcześniej, przed ujawnieniem gry, Valve nigdy nie kazało zaakceptować regulaminu, NDA, umowy, nic. Ot, udajemy, że ta gra nie istnieje. Mądre posunięcie, ale nie. Dziennikarz The Verge zrobił jeszcze w lipcu artykuł o swoich wrażeniach, a Valve go… zbanowało. Też dostanę bana? A może setki YouTuberów w swych filmach opowiadających o grze również? Nie wiem, weźcie się zdecydujcie, bo ta niepewność mnie nudzi.

No ale dobra, zagrałem, bo mogłem, więc czemu by nie? Valve to przecież legendarne studio, które niby nadal robi gry. I coś w tym może być – wszak niedawno popularny „kopacz danych” stwierdził, że „Half-Life 3 istnieje”. Z drugiej strony, patrząc na tonę kasy, jaką zarabia dla nich Steam, mogą pozwolić sobie na wiele. Ot, paru deweloperów po godzinach zostaje w biurze i kreśli szkic swojej nowej gry, bo kto im zabroni? Potem być może reszta podłapie ten pomysł i zaczynają się eksperymenty.

Nie wiem, czy tak właśnie było z Deadlock, ale nie sposób nie mieć takiego wrażenia. Fakt jest jeden – kultura pracy w studiu jest zupełnie inna od tego, do czego przyzwyczaili nas inni producenci. Dla graczy to pozornie zła wiadomość, bo przecież nikt nikogo tam nie ciśnie, aby te gry wydawać. Połowę można anulować, o połowie zapomnieć, a reszta… może kiedyś. I tak to się żyje w zasadzie od Half-Life: Episode 2.

Deadlock, czyli dziecko Team Fortress 2, Overwatch 2 i LoL-a

Deadlock to w całym swoim jestestwie MOBA. I tu pojawia się problem, bo ja tego gatunku nie lubię. Co grałem, to moje, a fakt, że przed DOTA czy League of Legends zmarnowałem mnóstwo godzin, wcale mi nie pomaga. Tak czy inaczej, z nową grą Valve sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana, bo może okazać się nie tylko idealną MOBĄ dla fanów gatunku, ale i dla tych, którzy właśnie za nim nie przepadają.

Za to uwielbiam hero shootery, z absolutnie nieznanego mi powodu przed Overwatch (i potem Overwatch 2) do tej pory spędzam sporo godzin, przecząc zdrowemu rozsądkowi przeciwko tej istnej wylęgarni patologii gamingowej. A Deadlock to taki trochę hero shooter, mocno MOBA, zamknięte w istnym misz-maszu, którego celem jest wywrócenie gatunku do góry nogami. To się może udać, choć sam do końca nie rozumiem fiksacji deweloperów właśnie na tym gatunku. DOTA im nie wystarcza?

Główna zasada jest bajecznie prosta – dwie drużyny po 6 graczy każda toczą boje na dość sporej mapie. Po obydwu stronach, tuż przed spawnami, są centralne punkty ich bytu, Patroni. To oni cały czas gadają do graczy, przypominając im o sytuacji na polu bitwy. Ta zmienia się drastycznie, no bo przecież MOBA. Jeśli graliście w jakiegokolwiek reprezentanta gatunku, z pewnością rozumiecie, o co tu chodzi. Pomysł jest klasyczny, ale ubrany w warstwę shootera TPP.

Deadlock rzuca rękawicę innym hiciorom free-to-play

Przede wszystkim Deadlock to klasyczny reprezentant gatunku MOBA, w którym centralnym punktem jest walka między graczami na mapie złożonej z czterech głównych ścieżek upstrzonych wieżyczkami, obrońcami i innymi tałatajstwami broniącymi dostępu do naszej bazy. Ciągle też spawnują się miniony, które mają stanowić mięso armatnie dla tych większych przeciwników. Po ich pokonaniu, przechodzimy dalej, w głąb terytorium wroga i robi się coraz bardziej niebezpiecznie.

Valve wpadło jednak na kilka sprytnych pomysłów, które mogą znacząco pomóc w osiągnięciu sukcesu. Nie musimy bowiem cały czas zasuwać na piechotę, bo w górze nad ścieżkami są podniebne linie ułatwiające atak lub… ucieczkę, jeśli tylko zdążycie się ewakuować przed ofensywą wroga. Prosty, ale fajny pomysł, bo sprawia, że gra wydaje się znacznie bardziej dynamiczna.

Oczywiście jest tu kluczowa dla gatunku zasada – każdy gracz zaczyna jako względnie słaba postać, z czasem zdobywając kolejne punkty do nabywania i wzmacniania umiejętności. Jest też waluta, za która kupimy coraz to bardziej wyszukane ulepszenia i chyba z tym wiąże się mój główny podziw dla deweloperów, ale o tym… zaraz. Najpierw trzeba przyjrzeć się tej rzeczy, która może udać się Valve, a choćby takie Sony na Concord zdecydowanie poległo. Chodzi przecież o estetykę i bohaterów.

Steampunk w Nowym Jorku

Akcja gry dzieje się bowiem w Nowym Jorku, w dość klasycznym, steampunkowym wydaniu połączonym z magią. Nożem dałoby radę ciąć klimat mapy, wszystkie te rozświetlające ją neony, pseudo-parowe maszyny toczące boje na długich ścieżkach do Patrona. Kocham, kocham i jeszcze raz kocham taką estetykę, która niestety od lat nie znajduje uznania wśród twórców gier. Valve, jako przecież zawór z maszyną parową (Steam, no a jak!), rzuca w końcu solidny argument, że da się stworzyć ciekawą grę w tej drastycznie rzadko eksploatowanej estetyce.

Jest więc solidna artystyczna podstawa, która wyróżnia Deadlock od… w zasadzie wszystkiego innego. Valve postawiło też na bohaterów, bo przecież to po części hero shooter, których już teraz jest prawdziwe zatrzęsienie, nawet w momencie, gdy zagrać mogą względnie nieliczni. I, ku mojemu zaskoczeniu, są to postacie ciekawe, skrajnie się od siebie różniące, oferujące zupełnie inne podejście, a do tego odrębny próg wejścia.

Deweloperzy oferują „postacie polecane” nowym graczom, ale nie szkodzi też spróbować tych nieco bardziej „hardcore’owych”. Kobieta-wampir strzelająca z malutkiego pistoleciku opiera się na potyczkach 1 na 1, kradnąc życie wrogowi, z nieprzerwanym zadawaniem obrażeń. Wielki robot umożliwia chwytanie wroga, przyczepiania mu bomby i następnie odkopanie go w stronę wrogiej drużyny. Jest snajperka premiująca headshoty, latający nietoperz czający się na wrogów czy spory potwór kojarzący się z niebieskim Hellboy’em pełniący rolę tanka. Tak, tu wszystko ma swoją zasadę, a pierwszy raz potrafi przytłoczyć.

Sklepik z marzeniami

Jak zresztą wspomniałem, to MOBA, więc sedno rozgrywki opiera się na ulepszaniu postaci. Sklep w trakcie gry ma tonę ulepszeń i można się się w tym pogubić. W zasadzie po części dlatego nigdy nie wsiąknąłem w żadnego LoL-a czy DOTĘ, bo nie chciało mi się spędzać tyle czasu nad ogarnianiem tego wszystkiego, skrzętnie robiąc własnego builda. Valve oznacza przedmioty sugerowane do każdego bohatera, ale robią to także… gracze.

Mogą oni bowiem utworzyć własne „listy zakupów” dla każdej postaci. Wszyscy mogą z nich korzystać i wybierać ulubione. W zasadzie są to nierzadko poradniki w grze, z dokładnymi opisami strategii, tego, co robi dany przedmiot, kiedy się przyda i w jaki sposób go używać. Jeden z moich ulubionych poradników dokładnie wyjaśniał, w którym momencie rozgrywki co kupić i na co to później wymienić. Genialne, a do tego szalenie przydatne dla takich „mobowych idiotów” jak ja.

Dla mnie to już lampka sugerująca, że „coś się dzieje”, a gdy tylko gra wyjdzie dla wszystkich, sieć zaleją pomysły graczy i weteranów, co zresztą dzieje się już teraz. Listy sugerowane przez graczy są długie, dostosowane pod daną postać jako całokształt lub dosłownie „oszukane” buildy pozwalające pokonać każdego jednym lub dwoma ciosami. To z kolei może szybko dać pogląd twórcom na sytuację, którzy mogą dynamicznie zmieniać wartości przedmiotów tak, aby nic nie było przesadzone. Genialne.

Deadlock zostanie nowym hitem?

Przy tym wszystkim może i Deadlock zapowiada się na kolejny wielki hit i… praktycznie bez wątpienia nim zostanie. Głównie jednak ze względu na Valve. Studio jest kochane przez graczy, a na ich premiery oczekują miliony odbiorców. To trochę jak z Rockstarem, choć tutaj deweloperzy specjalizują się w zupełnie innym podejściu. Czy jednak Deadlock mogłoby się obronić bez znaczka jakości tego studia? No… nie wiem.

Finalnie wiem tyle, że nie wiem nic, bo mówimy o grze znajdującej się na bardzo wczesnym etapie produkcji. Mapa jest spora, ale dość pusta (nie licząc aktywności pokroju pokonywania potworków w różnych jej rejonach), pozbawiona aktualnie detali czy nawet tekstur, optymalizacja na razie jest „taka se”, a niektóre postacie wydają się odstawać swoim balansem. Czuć tu „wczesny dostęp” i nic dziwnego, że twórcy nie chcą, aby o tym rozmawiać. Sorry, sami niejako mnie do tego skłoniliście!

Nie opisywałem tu wszystkiego, co czeka na graczy, a bardziej chciałem skupić się na specyficznym podejściu studia i ogólnym zarysie tego, nad czym pracują. Kolejna ich MOBA, duchowy powrót do Team Fortress 2 i potencjalny hit na premierę. To raczej pewnik. Ale co dalej? Deadlock musi przecież kiedyś wyjść z tego etapu dziwacznych testów. Co następne? Debiut w wersji 1.0? Otwarty wczesny dostęp? Miliony zadowolonych graczy czy krótki boom jak z XDefiant?

Sam nie jestem do końca pewien, czy Deadlock ma szansę na globalny podbój rynku gier, ale nie wydaje się to istotne. Valve przecież ma to w nosie. Gdyby nie mieli, raczej nie napisałbym tego tekstu. I nikt by nawet nie wiedział, że taka gra w ogóle istnieje.

Artur Łokietek
O autorze

Artur Łokietek

Redaktor
Zamknięty w horrorach lat 80. specjalista od seriali, filmów i wszystkiego, co dziwne i niespotykane, acz niekoniecznie udane. Pała szczególnym uwielbieniem do dobrych RPG-ów i wciągających gier akcji. Ekspert od gier z dobrą fabułą, ale i koneser tych z gorszą. W przeszłości miłośnik PlayStation, obecnie skupiający się przede wszystkim na PC i relaksie przy Switchu.
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie