Zapomniane gry od Ubisoft. Gracze chcą powrotu tych tytułów!
Mało który wydawca ma w swoim portfolio tak wiele gier i marek, jak Ubisoft. Co więcej, sporo z nich to istne klasyki i gry o których warto wiedzieć. Niestety, o części zdążyliśmy już zapomnieć, a szkoda. Dzisiaj przypomnimy wam kilka klasyków od tego zasłużonego wydawcy. Uwaga, nostalgia uderzy mocno!
Spis treści:
Mnóstwo gier i logo Ubisoft – kiedyś to znaczyło sporo
Jakie jest wasze podejście do gier od Ubisoftu? Stawiam, że dość mieszane. Zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę ostatnich kilka lat. Te upłynęły nam raczej pod znakiem monetyzowania kilku dużych marek, gdzie w międzyczasie zamiast hitów otrzymywaliśmy raczej ogromne, otwarte światy. Gdzie w tym magia? Tej trochę brakowało. Choć doceniam np. Assassin’s Creed Valhalla, to nijak nie mogłem ukończyć tak ogromnej, rozwleczonej i nieco nudnej gry. Podobne wrażenia towarzyszyły mi podczas zabawy w ostatnich odsłonach Far Cry.
Lata temu było jednak inaczej. Z ogromnym entuzjazmem przyjmowałem takie gry, jak poszczególne odsłony serii Prince of Persia, Splinter Cell czy nawet DRIVER. Francuski wydawca miał w zanadrzu wiele szalenie ciekawych serii gier. Takich, które budziły duże, pozytywne emocje różnych grup graczy. Dla każdego coś miłego – w tym wypadku się to sprawdzało. Dziś możemy śmiało stwierdzić, że niektóre serie są zwyczajnie… zapomniane. Dlatego przygotowałem krótką listę tych zapomnianych gier Ubisoftu — ba, całych serii nawet. Oto moje nostalgiczne wspomnienie świetnych gier uwielbianej (niegdyś) firmy.
Seria Splinter Cell – opus magnum gatunku skradanek
Jeszcze kilkanaście lat temu nazwisko Sam Fisher wywoływało ciarki u graczy i drżenie u wirtualnych przeciwników. Seria Splinter Cell była definicją nowoczesnego skradania — nie chodziło tu o bieganie z bronią po korytarzach, lecz o cierpliwość, taktykę i chłodny profesjonalizm. Pierwsza część, która zadebiutowała w 2002 roku, z miejsca stała się kamieniem milowym gatunku. Gra bawiła się światłem i cieniem, zmuszała do obserwacji, planowania i działania z chirurgiczną precyzją. Kolejne odsłony, jak Chaos Theory, Double Agent czy Blacklist, rozbudowywały koncepcję, dając graczom jeszcze więcej możliwości i przy okazji serwując gęste, szpiegowskie fabuły, które nie ustępowały thrillerom z Hollywood.
Zobacz też: Koty, kruki i przygoda z elementami RPG. Pobierajcie za darmo ze Steam
I choć Sam Fisher był kiedyś twarzą Ubisoftu, dziś jego obecność ogranicza się do epizodycznych występów w mobilkach i gościnnych ról w innych grach. Od 2013 roku seria milczy, a fani z coraz większą frustracją pytają: gdzie jest nowy Splinter Cell? Co pewien czas pojawiają się przecieki o remake’u czy całkowicie nowej odsłonie, ale wszystko rozmywa się w korporacyjnym szumie. Dla graczy, którzy wychowali się na tej serii, to nie tylko brak kolejnej gry — to zniknięcie całej epoki, w której skradanie miało sens, a cisza przed atakiem była potężniejsza niż wybuch granatu. Wciąż jednak tli się nadzieja, że Sam Fisher jeszcze wróci — i znów wkroczy w ciemność, by zrobić porządek po cichu.
Driver – zanim GTA było w modzie
Zanim otwarte światy stały się codziennością, zanim Grand Theft Auto zaczęło dominować rynek, był Driver – surowy, stylowy i absolutnie wyjątkowy. Gdy w 1999 roku pojawiła się pierwsza część, gracze poczuli, że mają do czynienia z czymś nowym. Nie chodziło o sianie chaosu, strzelaniny czy misje wypełnione eksplozjami. Chodziło o czystą jazdę — napięcie rodem z filmów sensacyjnych lat 70., pisk opon w ciasnych alejkach San Francisco, duszne klimaty Miami, brutalną symetrię Detroit. Wcielaliśmy się w Tannera, byłego kierowcę wyścigowego pracującego pod przykrywką, który nie potrzebował karabinu — jego bronią była kierownica i refleks.
Zobacz też: Remaster pierwszego Fallout nie powstanie? Twórca… zniszczył kod źródłowy
Każda odsłona próbowała czegoś nowego. Driver 2 dał nam możliwość opuszczania samochodu, Parallel Lines próbował połączyć dekady i gatunki, a Driver: San Francisco zaproponował coś naprawdę odważnego – mechanikę „przeskakiwania” między pojazdami w czasie rzeczywistym. Pomysł szalony, ale działał — i przypomniał graczom, że ta seria wciąż potrafi zaskakiwać. Niestety, był to też ostatni prawdziwy Driver. Od tamtej pory cisza. Kilka mobilnych gier, plotki, porzucone projekty. Ubisoft, mający dziś pod swoimi skrzydłami tę markę, wydaje się kompletnie o niej zapomnieć.
Tymczasem fani nadal pamiętają. Pamiętają jazdę bez mapy, sztywną fizykę pierwszej generacji i uczucie, gdy zaliczenie samouczka było jak zdobycie szczytu. W erze, gdy gry stają się coraz bardziej schematyczne, Driver mógłby wrócić jako powiew stylu, klasy i świeżego podejścia do gier samochodowych. Problem w tym, że ktoś w Ubisoft musi wreszcie przypomnieć sobie, że Tanner wciąż czeka, gotowy wsiąść za kółko i wrócić na ulice.
Rayman – Ubisft ma szansę to przywrócić
Trudno w to uwierzyć, ale kiedyś Rayman był jedną z najważniejszych twarzy Ubisoftu. Zanim pojawiły się Asasyni, Sam Fisher czy bohaterowie Far Cry, to właśnie on dumnie reprezentował firmę – z charakterystycznym uśmiechem, energetyczną muzyką i światem tak barwnym, że wyglądał jak żywa ilustracja z dziecięcej książki. Debiut w 1995 roku na PlayStation i PC był momentem przełomowym – nie tylko dla Ubisoftu, ale dla całego rynku platformówek. Rayman nie miał rąk ani nóg, ale miał osobowość, jakiej mogło mu pozazdrościć wielu bardziej „kompletnych” bohaterów. Z czasem seria rosła i ewoluowała. Rayman 2: The Great Escape wprowadził pełne 3D i stał się jedną z najlepiej ocenianych platformówek wszech czasów. Rayman 3 kontynuował ten kierunek, a po dłuższej przerwie, Ubisoft powrócił do korzeni w spektakularnym stylu – Rayman Origins i Rayman Legends to dziś ikony 2D, pełne animacji, które wyglądają jak ręcznie rysowane, grywalne filmy. Zachwycały grafiką, pomysłowością i poziomami tak pięknymi, że trudno było oderwać wzrok.
A potem… znów zapadła cisza. Rayman zniknął ze sceny, zastąpiony przez bardziej dochodowe marki, a jego potencjał — kreatywny, wizualny i muzyczny — odstawiono na bok. Pojawiał się jeszcze sporadycznie w spin-offach, jak Mario + Rabbids, ale to przecież nie to samo. Fani od lat proszą o kontynuację, o coś nowego — ale Ubisoft milczy. I choć firma regularnie wraca do swoich flagowych IP, Rayman zdaje się być traktowany jak relikt przeszłości. A przecież to właśnie dziś, w erze odświeżeń, nostalgii i powrotów do klasyki, Rayman mógłby znów zachwycić świat. Ma wszystko: rozpoznawalną postać, styl, muzykę i serce. Brakuje tylko jednego — decyzji, by go przywrócić. A może wystarczy, że ktoś w Ubisoft na chwilę przestanie patrzeć na tabelki i przypomni sobie, ile radości potrafił dać graczom bez potrzeby epickich budżetów i otwartych światów.
Tom Clancy’s HAWX – wszyscy kochamy samoloty
W czasach, gdy Ubisoft stawiał głównie na taktyczne strzelanki i skradanki spod znaku Toma Clancy’ego, pojawiło się coś zupełnie innego – Tom Clancy’s H.A.W.X. Gra, która zadebiutowała w 2009 roku, była jak powiew świeżego powietrza – dosłownie i w przenośni. Zamiast karabinu – kokpit myśliwca. Zamiast skradania – widowiskowe walki w przestworzach. H.A.W.X łączył dynamiczną akcję z militarnym klimatem i całkiem przystępnym podejściem do symulacji. Nie trzeba było być zawodowym pilotem, by czerpać radość z nurkowania między wieżowcami czy wyprowadzania rakietowego ataku z zawrotnej wysokości. Do tego autorski system ERS pozwalał wykonywać manewry niczym z kina akcji – wyglądało to oszałamiająco, a grało się jeszcze lepiej.
Zobacz też: Gry na PC w abonamencie? Graj na kompie (prawie) za darmo
Druga część, H.A.W.X 2, próbowała dodać więcej realizmu, zróżnicowanych misji i scenariuszy, ale nie trafiła już w tak czułą nutę jak oryginał. Mimo to, seria miała potencjał, by stać się poważną konkurencją dla Ace Combat, a nawet samodzielną marką z własną tożsamością. Niestety, Ubisoft szybko odpuścił temat i od ponad dekady H.A.W.X zalega w hangarze zapomnianych IP. A przecież dziś, w dobie rosnącej popularności symulatorów i nostalgii za grami akcji z minionej dekady, powrót H.A.W.X mógłby być strzałem w dziesiątkę. W końcu kto z nas nie chciałby jeszcze raz zasiąść za sterami nowoczesnego myśliwca i znów wzbić się w niebo z napisem Tom Clancy na kadłubie?
Źródło: Opracowanie własne