Już po 4 odcinkach The Last of Us. Z tym serialem jest coś bardzo nie tak

Już po 4 odcinkach The Last of Us. Z tym serialem jest coś bardzo nie tak
PG Exclusive Publicystyka

Podczas oglądania serialu The Last of Us poczułem się jak na randce w ciemno. Mój obiekt zainteresowania poznałem tylko do połowy, bo reszta wciąż schowana za kotarą, ale już wiem, że to nie jest dobra produkcja…

Nie ganiam za świetlikami w nocy, do piwnicy chodzę bez latarki, a gdy biorę chlebek z cukierni nie pytam kasjerki czy pieczony na mące z Indonezji. Tak po prostu, aż tak wielkim fanem uniwersum The Last of Us nigdy nie byłem, choć gry spod tęczowej flagi uznaje za jedne z lepszych jakie widziałem. Dlatego na serial wyprodukowany przez HBO sposobiłem się z umiarkowaną rezerwą, godną postawy Andrzeja Dudy, który ogłasza: “Nie jestem abstynentem, podchodzę do sprawy normalnie”.

Ale do meritum… od czasu premiery serialu w usłudze HBO Max minęło już kilka tygodni. 4 odcinki każdy z nas chyba już obejrzał i zdanie jako takie o poziomie jakości już wyrobiliśmy. I to nie ma tak, że jest dobrze czy niedobrze. Gdybym miał powiedzieć, co cenię w serialu najbardziej to klimat. Klimat, który podał mi pomocną dłoń, kiedy nie mogłem zaakceptować pierwotnej obsady. Chciałem Hugh Jackmanna/Josha Brolina i jakieś dziewczę, które może odrobinę będzie przypominać Ellie z gry. A co dostałem? Chilijskiego wesołka i – jak to piszą na fejsie – “monstrum z wodogłowiem”. Gdy w końcu zobaczyłem ich w akcji nieco zrewidowałem swój pogląd na obsadę, o czym nie omieszkam opowiedzieć.

Pedro jak z polskiej telenoweli

W przypadku tych dwóch osób, to ta z wyraźnie dłuższym stażem aktorskim zawodzi częściej. Weźmy na tapet sceny sprawdzające warsztat Pedro i jednocześnie kluczowe dla historii, wpierw opowiedzianej w grze (uwaga będą spojlery). W pierwszym odcinku, gdy serialowa córka Pedro zostaje postrzelona i umiera w jego ramionach, ten mało wiarygodnie przedstawił zachowanie postaci. Wykrzywiał twarz w dziwny sposób, miał problem z wczuciem się w sytuacje i wyglądało to jak z teatru z biletem za 5 zł. Zwyczajnie nieprzekonujący. Ta scena mocno gryzie się z tym, co mogliśmy przeżyć z Joelem odegranym przez Troya Bakera. Tam był taki dramat, że człowieka zatykało, a mówimy tylko o samym głosie, bo reszta to sztuczna animacja. Mam również coś bardziej świeżego, z ostatniego odcinka, gdzie główni bohaterowie jadą samochodem i Ellie znajduje “świerszczyka”. Tak drętwej gry twarzą nie widziałem od dawna, i to przeciągane zająknięcie się… Troy wiedział, jak oszukać widza, by każdy złapał żart z zamkniętymi oczami, zaś Pedro chyba czasem za bardzo chce, albo gra jak z notatnika. Moim zdaniem jest zbyt wesoły na co dzień, przez co, gdy załącza powagę, to wychodzi na sztywniaka.

the last of us serial

Paradoksalnie Bella, aktorka pozbawiona hollywódzkiego wyglądu i stażu, wsiąknęła w Ellie jak woda w gąbkę. Jest naturalna w zachowaniu, nie wychodzi z roli 14-letniej dziewczynki ciekawej świata. Jest pyskata jak trzeba, nie pali żartów ze znalezionej książeczki i stara się od czasu do czasu odtwarzać bohaterkę z gry, jej intonację i dziecinną naturę nastolatki, gdzie jest jednocześnie urocza i zadziorna. Wydaje mi się, że w przeciwieństwie do Pedro, oprócz oglądania przebitek z gry na planie zdjęciowym, jeszcze na własną rękę podpatrywała niuansów z Ellie na YouToubie bądź nawet chwilę pograła na konsoli. To bardzo rzuca się w oczy, bo szukając podobieństw gra-serial więcej znajdziemy ich po stronie dziewczyny. Ona z każdym odcinkiem uczy się swojej postaci. I może tak jest, że swoim wyglądem nie przekonuje, miejscami ma aż zbyt pyzate policzki (w 4 odcinku chyba przytyła), niemniej zastanówcie się, Wy wszyscy, którzy używają argumentu wodogłowia, aby przesłonić jej umiejętności. To trochę tak jak z tym stereotypem wymarzonej kobiety – nie musi być inteligenta, ważne, by była ładna?

Klimat The Last of Us tworzą wiarygodne postacie, a nie modelki bez skazy

W serialu tego typu jest lepiej, by skupiać się na zachowaniu i emocjach wyrażanych twarzą niż powierzchowności ludzi. To przez swoją grę i wczucie się w sytuację postaci tworzą nastrój opowieści. Jest co prawda inaczej z wizualizowana w telewizyjnym show, zawiera mniej brutalnych wydarzeń, scen akcji też sporo wyrzucono do kosza. Jest tego prosta przyczyna – ciągłe obijanie przeciwników zwyczajnie znudziłoby się dość szybko, bo nie bralibyśmy w tym udziału jak w grze. Tutaj liczy się najsampierw droga bohaterów, zacieśnianie więzi i rzadkie, ale mocne momenty, które pokazują ludzi na tle apokalipsy, zanikającej moralności i szukania w drugiej osobie oparcia. Ten efekt dobitnie osiągnięto w epizodzie o Billu i Franku. W ogóle z innej strony zaprezentowano los postaci, wręcz nadpisano kanoniczne wydarzenia, aby wyłożyć nam na stół świat i namacalne relacje ocalałych. Aby pokazać dobro, które nie istnieje bez zła, bezwarunkową miłość skonsumowaną przez tragiczną śmierć. I cholercia, ten odcinek ciężko wymazać z pamięci.

Ja sam odwracałem wzrok w wiadomych scenach, bo było to dla mnie niekomfortowe. A mimo to z kolejnymi minutami aktorom udało się przerzucić trudną w odbiorze cielesność na prosty przekaz – każdy ma prawo do miłości. Cały świat może płonąć, ale pod ich domem nie było krzywd i podłości. W niewdzięcznych czasach osiągnęli szczęście, o które wielu pozabijałoby się jak o ostatni melon. I to – pomijając dosadne zbliżenia – było nad wyraz ujmujące. Czy ucierpiała na tym oryginalna fabuła? Raczej nie, bo dzięki temu poboczne postacie stają się bardziej “żywe”, i możemy spojrzeć na nie przez pryzmat osobistych perypetii. Jakby to ująć, scena zwisającego pod sufitem mężczyzny wyraża o Billu o wiele mniej niż długi szeroki kadr wspólnej kolacji, od której wszystko się zaczęło i tam skończyło.

Serial a gra to dwa różne światy, ale jakość ta sama

Mówiąc to, chyba jestem winien Wam jakieś wytłumaczenia, ponieważ w tytule stoi jak byk, że z tym serialem jest coś bardzo nie tak. To nie był agresywny clickbait, ani niespełniona obietnica o hejterskiej wycieczce po adaptacji gry. Serial The Last of Us jest w tym pozytywnym sensie dziwny i w kategoriach jakości więcej niż tylko dobry. Idzie na przekór wyobrażeniom fanów, zmienia poniekąd fabułę, tempo wydarzeń, rozwija kontrowersje, robi przerwy na historie o ludziach z boku. Nie tyle opowiada o przetrwaniu i walce o życie, co bardziej snuje historię o melancholijnej postapokalipsie. Bywa ona wyprana z burzliwych scen, krwi i aktorskich popisów. Jest to nieco inna wizja gry przetłumaczona na język filmu, co nie znaczy, że gorsza. Otóż świetny klimat czasem tworzy cisza, krajobraz ściśniętych ze sobą szkieletów miejskiej infrastruktury, światło opadające na zatopiony fortepian i kamera ustawiona na obojętną na upadek cywilizacji żabę. To są te detale, które nie całkiem uda się pokazać animacją komputerową.

A gdzie o klikaczach słów kilka, poziomie zgodności serialu z grą? Myślę, że to sprawy drugorzędne, bowiem treść serialu pozostaje w ryzach głównego wątku i jej postaci. Panuje jakieś chore przeświadczenie, że wszystko trzeba porównywać, analizować, by w tabelce plusów i minusów wymienić jak najwięcej podpunktów. Po co odbierać sobie przyjemność z oglądania, szukając zawczasu odpowiedzi na wszystko? Niektóre rzeczy warto zostawić sobie na podsumowanie całego sezonu, aby uniknąć niepotrzebnych tez i tym samym zmiany zdania po którymś z ostatnich odcinków.

Grzegorz Rosa
O autorze

Grzegorz Rosa

Redaktor
Ekspert w dziedzinie "kombinatoryki" w grach i zarazem człowiek, który wybrał drogę antagonisty. Nie boi się pisać treści niewygodnych dla innych. Specjalizuje się w publicystyce wszelakiej, krytykowaniu słabych gier, filmów, a nawet ludzi. Jako jedyny na świecie grał już w Wiedźmina 4...
Advertisement
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie