Serial Fallout pokazuje, jak robić adaptacje gier. Są zasady, których trzeba się trzymać

Serial Fallout pokazuje, jak dobrze zekranizować grę
PG Exclusive Publicystyka

Serial Fallout to nie tylko sukces Amazona, ale i graczy. Fani legendarnej marki dostali produkcję, która zadziwiająco dobrze oddaje ducha i tożsamość gier. I to właśnie przykład, z którego inni powinni czerpać garściami. Filmowcy, uczucie się od Amazona!

W ostatnim czasie przeżywamy prawdziwy zalew seriali i filmów na podstawie gier. Niegdyś zrobienie filmu opartego nawet na bestsellerowej marce graniczyło z cudem, bo właściciele danego IP po prostu bali się, że filmowcy im wszystko zepsują. Nic dziwnego – „legendy” w postaci Uwe Bolla oraz tona taniego barachła z na siłę doczepioną marką skutecznie zniszczyły marzenia graczy na dobre filmy oparte o ich ulubione produkcje growe na długie lata.

Zmiana tendencji

Świat idzie jednak do przodu, a za robienie filmów na podstawie gier nie biorą się już wyłącznie korporacyjne pionki biorące hajs znikąd (doprawdy, tam jakieś szwindle musiały się dziać za kulisami), a… gracze. No bo to przecież nie byle otyli okularnicy z pryszczami, a osoby, które w zasadzie znajdują się na każdej drabinie społecznego i zawodowego sukcesu. Tak, w branży filmowej również. Zresztą, gry to przecież nie tylko materiał źródłowy, ale również inspiracja!

Bez wielu gier, nie dostalibyśmy wielu świetnych filmów, a nawet seriali. Współcześnie szczególnie te drugie cieszą się sporą sympatią. Platformy streamingowe co chwilę rzucają w nas kolejnymi oryginalnymi produkcjami, z których wyłowić prawdziwą perełkę jest niezwykle ciężko. Inna sprawa, gdy mówimy o już uznanej marce. Taki Fallout na przykład, cieszy się statusem legendy na polu gier wideo. Nic więc dziwnego, że nowy serial Amazona przyciągnął przed ekrany tłumy widzów.

Inna sprawa, czy taka produkcja w ogóle była potrzebna? Przyznam sam, że od pierwszej zapowiedzi produkcji, sam do końca nie do końca rozumiałem, czemu akurat Fallout. Wiadomo, jest tańszy do zrobienia od fantasy pełną gębą w postaci The Elder Scrolls, ale czemu akurat ta seria? Czemu Bethesda? Wiecie, mówimy w końcu o studiu, które pod względem rozgrywki potrafi przecierać szlaki (nie o tobie mówię, Starfield), ale kwestie fabularne raczej nie są u niech pierwszorzędne. Ktoś tu zwietrzył najwyraźniej pieniądze i… chwała mu za to!

Fallout jak serial mógł się nie udać

Oczywiście lore to inna sprawa, a tego w grach Bethesdy nigdy nie zabrakło. Mimo wszystko nie byłem nastawiony pozytywnie. Myślałem: „ło matko, znowu to samo”. Znaczy, że będzie źle. Do tego w końcu przyzwyczaiła nas większość adaptacji filmowych, a nieliczne wyjątki jedynie potwierdzają regułę. Gdy tylko obejrzałem pierwszy odcinek… zdębiałem. Cholera jasna, jakie to jest dobre! No, może nie rewolucyjne, ale po prostu przyjemne i szalenie miłe w oglądaniu. Od razu zacząłem szukać, który serial ostatnio sprawiał mi taką frajdę i… nie znalazłem nic w ostatnim czasie.

Bo Fallout to po prostu dobry serial. Wybitnie wierny materiałowi źródłowemu, co jednoznacznie pokazuje, że to właśnie klucz do sukcesu. Produkcja Amazona niesie za sobą sporą wartość dla innych twórców filmowych, którzy chcą się skusić na zakazane terytorium eksplorowania gier wideo. I główny wniosek jest właśnie taki – wiedz, co robisz.

W tym problem, że gracze doskonale wiedzą, co inni robią z ich ukochanymi markami. Dla wielu filmowców to rzecz kompletnie niepojęta. Niektórzy mówią sobie: „dobra, wezmę legendarną serię z milionami fanów i wywrócę lore do góry nogami”. No jasne, to jest jeden z pomysłów, ale niech autor później nie narzeka, że gracze chcą go powiesić za wiadome części ciała. To tak jakby wziąć Fallouta i sprawić, że postapokalipsa przestaje mieć znaczenie, czyniąc z całego pierwszego sezonu obyczajowo-komediową opowieść przed zrzuceniem bomb. Przyznajcie, że brzmi idiotycznie.

Serial Fallout

Wierność IP to jedyna rzecz, na której zależy graczom

Tymczasem twórcy nowego serialu Amazona uczepili się gier Bethesdy, nie chcąc zmieniać zbyt wiele w zasadach rządzących tym światem. Jasne, zdecydowano się na kompletnie nową fabułę, a nie bezpośrednią ekranizację, ale to akurat dobrze. Jednocześnie w tle cały czas przygrywają znajome nuty, z których wybrzmiewa melodia doskonale znana fanom. Jestem zaskoczony, że tak wiernie udało się odzwierciedlić nawet sam humor z gier! Bethesda ma specyficzne podejście do kreowania postaci i wydarzeń, wszystko przykrywając delikatnym absurdem, a czasami wręcz skrajnym idiotyzmem, szczególnie niektórych postaci. Czarny humor, spory dystans – to wszystko wyraźnie czuć także i w serialu.

Innym przykładem wiernej ekranizacji („eserializacji”?) może być choćby The Last of Us od HBO. Problem w tym, że mówimy o kompletnie odmiennym podejściu. Tutaj twórcy zdecydowali się na przeniesienie gry na ekran niemal 1:1. W tym jednak przypadku sama gra czuje się filmem, także zadanie było o tyle łatwiejsze i bardziej sensowne. Nic więc dziwnego, że wierność materiałowi źródłowemu jest tak silna.

Z kolei szukając przykładów odejścia od tego, do czego przyzwyczaili nas twórcy, należy sięgnąć po serial Halo. Sam w sobie jest całkiem niezły, a do tego względnie dobrze posługuje się gotowym już lore. Filmowcy postanowili jednak sięgnąć po broń, która zaszkodziła im samym – twarz głównego bohatera. Master Chief nie bez powodu w grach kreowany był na tajemniczego, futurystycznego żołnierza. W serialu pomyślano, że trzeba pokazać także jego psychologiczną dramaturgię, kompletnie zamiatając pod dywan to, co tak mocno kusiło graczy. A wystarczyło zbudować całą dramatyczną otoczkę wokół postaci wojaka niszczącego wszystko na swojej drodze…

Serial Fallout powinien obejrzeć każdy, kto chce przenieść grę na film lub serial

Pamiętacie jeszcze te nieszczęsne Resident Evil? O ile pierwsze filmy z cyklu były całkiem spoko, o tyle próżno w nich szukać tego, co przez lata skrzętnie wymyślał Capcom. Zasadniczo każdy film z cyklu wydaje się tworzony przez kogoś, kto w gry nigdy nie grał i nie za bardzo w ogóle ten cały gaming czuje. Witajcie w Raccoon City wydawało się ostateczną odą do gier, lecz tu także się nie udało, bo twórcy filmowi po prostu nie czują koncepcji survival horroru z zombie, zawsze brnąc w niepotrzebne rejony kina akcji czy siekając scenariusz z myślą, że gracze to zrozumieją.

Tymczasem Fallout doskonale wie, że jest oparty na grze wideo i to faktycznie w serialu czuć. Amazon zaadresował swoją produkcję nie tylko do graczy, ale to oni znajdą tam mnóstwo nawiązań i detali. Niektóre delikatne „kiwnięcia głową” w stronę oryginalnego pochodzenia serialu wywołują uśmiech. Jednocześnie całość jest na tyle przyswajalna i dobrze wytłumaczona, iż nawet nie-gracze się tu odnajdą. Sztuka to znaleźć kompromis.

To wszystko jest tym łatwiejsze na polu seriali. Można zrobić produkcję rozpisaną na 10 odcinków, które po brzegi wypełnione będą nawiązaniami. Z filmami bywa po prostu różnie, a niestety wiele współczesnych produkcji wydaje się pocięta na siłę tak, aby tylko pokazać „esencję”, jednocześnie gubiąc połowę treści. Filmowcy muszą wtedy wiedzieć, co jest tak wyjątkowego w danej grze, że ma setki tysięcy lub nawet miliony fanów. Czasami i to się nie udaje. Ekranizacja Uncharted pękała od elementów kina przygodowego, akcji, humoru, ale i tak wyszło co najwyżej średnio. Po prostu ktoś tu zapomniał, że gracze po prostu chcą oglądać Nathana Drake’a, bo w grach to świetnie wykreowany bohater.

Co czeka nas w przyszłości?

Nie bez powodu na liście najlepiej ocenianych adaptacji gier wideo znajdziemy praktycznie same filmy, które dość luźno podchodzą do tematu, który sam w sobie jest wyjątkowo… lekki. Na Rotten Tomatoes zaszczytne pierwsze miejsce zajmuje Werewolves Within, czyli horror komediowy na podstawie niszowej gry Ubisoftu. Nic dziwnego, że się udało, skoro sama gra jest na tyle biedna w scenariusz, że twórcy mogli nieźle zaszaleć. Nie wiem jednak, czy to dobry przykład udanej ekranizacji, skoro z grą ma wspólny głównie logline.

Równie mocno krytycy docenili Sonica, Detektywa Pikachu i Angry Birds, czyli produkcje dla raczej młodszych odbiorców. Twórcom się jednak udało, bo wiedzieli, że w Sonicu ma być szybko, a w centrum zainteresowania musi być niebieski jeż. Angry Birds to wręcz kuriozalny przykład, bo znów mówimy o popularnej grze, która z fabułą ma tyle wspólnego, co choćby takie Candy Crush. Te wszystkie tytuły adaptują materiał źródłowy dość swobodnie, ale jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, co ludzie w nich kochają. I serial Fallout ma podobne podejście, lecz przy tym wszystkim pamięta, aby jeszcze nikogo nie wkurzać, odchodząc od wykreowanego przez lata świata Bethesdy. Wyjątek, bo przecież mówimy o adaptacji grach bogatych w fabułę.

Amazon obecnie przygotowuje serialową adaptację God of War i… znów mówimy o przypadku niczym The Last of Us. Gra jest grą, ale po części czuje się także stawiającym na narrację filmem, więc twórcy już teraz obiecali, że nie zamierzają odchodzić od scenariusza z gier. Światowy gigant chce też wnieść markę Tomb Raider na wyżyny, co przy podejściu, jakie do tej pory zaprezentowali, faktycznie może udać. Czas najwyższy, aby fani wybaczyli im Pierścienie Władzy. Jak widać – jeden błąd nie musi oznaczać, że zawsze będzie tak źle.

Artur Łokietek
O autorze

Artur Łokietek

Redaktor
Zamknięty w horrorach lat 80. specjalista od seriali, filmów i wszystkiego, co dziwne i niespotykane, acz niekoniecznie udane. Pała szczególnym uwielbieniem do dobrych RPG-ów i wciągających gier akcji. Ekspert od gier z dobrą fabułą, ale i koneser tych z gorszą. W przeszłości miłośnik PlayStation, obecnie skupiający się przede wszystkim na PC i relaksie przy Switchu.
Advertisement
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie