Recenzja Halo Infinite. Gdzie dwóch się biło, tam trzeci zgarnął wszystko
Gra: Halo Infinite
Recenowana na: PC
Po przeciętnym Call of Duty Vanguard i problematycznym Battlefield 2042 przyszła pora na premierę Halo Infinite. Jak wiadomo, gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta, ale cóż z tego, skoro wspomniana dwójka to kolosy na glinianych nogach, a Microsoft trzymał w hangarze wielkiego mecha sterowanego przez Chiefa w swoim pancerzu?
Jeśli oglądaliście dowolny film z mechami, zapewne doskonale wiecie, że mają wiele zalet, ale nie brakuje im też słabych punktów, które potrafią zrujnować ich nawet najbardziej udany pojedynek. No i właściwie tak też jest z najnowszym mecha-Halo, które w pogoni za ulepszeniem swojego singlowego pancerza, narobiło sobie w nim dziur. Choć trzeba przyznać, że “bebechy” nadal ma najwyższej klasy.
Kampania Halo Infinite to powiew świeżości w serii
Nowością w kampanii jest “otwarty świat”. Poprzednie odsłony często wrzucały graczy na większe tereny i pozwalały swobodnie je eksplorować, ale dopiero to, co mamy w Infinite, jest najbliższe temu, co znamy w klasycznemu rozumieniu otwartego świata w grach. Choć deweloperzy absolutnie nie chcą, abyśmy tak uważali. Niemniej po prologu jesteśmy wrzuceni na niemałą mapę, którą możemy dowolnie zwiedzać i znajdziemy na niej parę rzeczy do roboty, w tym sojuszników do odbicia, bazy do przejęcia i struktury wroga do zniszczenia. Aha, no i są też znajdźki w postaci chociażby notatek głosowych, malowań pancerza i ulepszeń Master Chiefa.
Ano właśnie, w Halo Infinite możemy rozwinąć swoją postać. Uspokajam jednak graczy przerażonych dziesiątkami statystyk i opisów przedmiotów: to ni w ząb nie jest system rozwoju jak z RPG. Bardziej coś na wzór blokowania zabawek Chiefa, aby ten nie był zbyt potężny na początku gry. Zresztą, ulepszeń też nie odblokujemy zbyt wiele i to bardziej formalność do odhaczenia – innymi słowy, nic ciekawego. Na szczęście nadrabiają to same gadżety Chiefa, w tym linka z hakiem, która pozwala na sprawną eksplorację i lepsze pozycjonowanie się w trakcie walk.
Więcej nie zawsze znaczy lepiej
Strzela się przyjemnie, gadżety urozmaicają walkę, ale cóż z tego, skoro z czasem historia zaczyna nieco się rozrzedzać? Wszystko przez otwartą strukturę gry, która nijak nie pasuje do tempa fabuły. Przykład: w pewnym momencie Master Chief musi odzyskać dane z trzech punktów, które oddalone są o siebie o nawet 2 wirtualne kilometry, aby ruszyć się dalej w historii. Samo dotarcie do każdego punktu (nawet pojazdem latającym) to parę minut, a po drodze napotkamy przecież dziesiątki przeciwników w dużych grupach, których nie da się szybko pokonać – kolejne minuty uciekają. Takich momentów jest w grze więcej i czasem czułem wręcz, że Infinite marnuje mój czas. Na szczęście pojawiają się również bardziej liniowe zadania.
Niezbyt zadowalająco wypada fabuła, choć jest to zależne od Waszych preferencji. To sztampowa historia o ratowaniu świata przed brutalnym najeźdźcą i choć z czasem wkrada się do niej głębsza intryga, nie ma w niej niczego zachwycającego. Ot, standardowa historyjka o twardzielu, który musi pokonać niegodnych zapamiętania kosmitów i którego wesprą irytujące postacie poboczne. Jeśli lubicie takie proste opowieści z paroma twistami po drodze, Halo Infinite przypadnie Wam do gustu. Ja jednak zacząłem się dość szybko męczyć, a pamiętajcie, że kampania Halo Infinite jest najdłuższa w całej serii i spokojnie wystarczy na kilkanaście godzin rozgrywki. Nie będą to godziny stracone, bowiem pomimo paru problemów gra się naprawdę bardzo dobrze.
Wieloosobowy (prawie) majstersztyk
Napisałem to już w pierwszych wrażeniach z multika Halo Infinite i napiszę ponownie: przy nowej grze 343 Industries bawiłem się lepiej niż w BF2042 i CoD: Vanguard, a piszę to z perspektywy wielkiego fana serii Battlefield. Składa się na to wiele czynników, ale tym przeważającym jest fakt, że multiplayer Infinite jest po prostu dopracowany, zbalansowany i oferuje sporo zawartości. Nie ma tu powracających błędów czy innego spawania pingwinów.
Równie ważne w sieciowych trybach Halo Infinite jest to, że każdy znajdzie coś dla siebie. Mamy mniejsze potyczki na ciasnych mapach, odbijanie flag, starcia dużych drużyn na większych obszarach i nawet bardziej wymyślne warianty rozgrywki jak Czachobol, czyli gra w piłkę po Halowemu. Tu po prostu trudno o monotonię, czego nie można powiedzieć o BF2042 i Vanguardzie.
Przykrym faktem jest jednak to, że model walki nie spodoba się każdemu – nie ma tu mowy o choć namiastce realizmu. Na szczęście nie jest to wielkim problemem, bo multiplayer Halo Infinite jest całkowicie darmowy. No prawie, bo zapłacicie za wirtualną walutę, którą odblokujecie przedmioty kosmetyczne i przepustkę bojową z nagrodami.
Jedynym większym mankamentem rozgrywek wieloosobowych jest właśnie przepustka bojowa, w której zbyt wolno wbija się kolejne poziomy. W efekcie nie czuć tu odpowiedniego postępu w rozgrywce. Na szczęście pojawiły się już pierwsze większe poprawki i wszystko zmierza w dobrym kierunku.
Gdzie ta nowa generacja?
Zarówno multiplayer jak i kampanię Halo Infinite łączy jeden problem, a raczej rozczarowujący element – oprawa wizualna. Choć jest to tytuł (z opóźnieniem) otwierający nową generację konsol Microsoftu, nie wygląda tak. Grafika jest w porządku, ale jej jedyne bardziej cieszące oko części to mimika postaci i krajobrazy. Normalnie uznałbym, że zostałem rozpieszczony przez Ratchet & Clank: Rift Apart oraz Forza Horizon 5, ale nie do końca tak jest. Flora z Infinite wygląda jak powycinana ze zbyt grubego papieru przez przedszkolaka.
Oczywiście wszystko po to, aby gra działała nienagannie na Xbox One i słabszych PeCetach i w pełni to rozumiem. Szkoda, że optymalizacja i tak nie powala, bo grając na PC z RTX 3070 i Ryzenem 3600 często widywałem spadki płynności nawet po obniżeniu ustawień – coś tu jest nie tak. Przynajmniej muzyka, jak to w Halo bywa, nie zawodzi i utwór rozbrzmiewający w menu głównym wpada w ucho jak zły. Aż chce się mordować kosmitów i słuchać tych nieszczęsnych, patetycznych dialogów.
Halo Infinite to wzór dla innych wysokobudżetowych FPS-ów
Głównym daniem nowego Halo jest bardzo, bardzo dobry tryb multiplayer i to właśnie on powinien zainteresować Was najbardziej, choć i kampania absolutnie nie jest zła. Microsoft według mnie zmiótł konkurencję z planszy i zarówno EA jak i Activision mogą śmiało zebrać do kupy notatki od giganta z Redmond odnośnie tego, jak powinna wyglądać premiera wyczekiwanej strzelanki.
Czy Halo Infinite jest najlepszym pod względem rozgrywki sieciowej FPS-em tego roku? Moim zdaniem tak, choć jeśli nie polubicie się z modelem walki, najpewniej nie przypadnie Wam też do gustu reszta gry. Spróbować jednak zdecydowanie warto.
Halo Infinite
Najlepszy sieciowy FPS roku
Najnowsze Halo wystartowało z dopracowanym, wciągającym i zbalansowanym trybem multiplayer, który wciągnie graczy na długie godziny. No i jest też kampania, która choć ma parę problemów, nadal trzyma całkiem wysoki poziom.
Plusy:
- Najbardziej udany multiplayer tego roku
- Ilość i jakość zawartości
- Przyjemny model walki
- Świetna muzyka
- Darmowy tryb wieloosobowy
Minusy:
- Otwarty świat w kampanii po czasie zaczyna przeszkadzać
- Problemy z postępami w przepustce bojowej
- Optymalizacja mogłaby być lepsza
- Nie czuć tu "nowej generacji"