Recenzja Warhammer 40,000: Space Marine 2. Imperator jest dumny, a gracze zachwyceni

Recenzja Warhammer 40,000: Space Marine 2. Imperator jest dumny, a gracze mogą być zachwyceni

Gra: Warhammer 40,000: Space Marine 2

Producent: Saber Interactive

Recenowana na: PS5

W życiu nie spodziewałbym się, że Space Marine – niezła, ale jednak dość przeciętna przygoda – doczeka się kontynuacji. Choć pierwotnie byłem sceptyczny, każda kolejna godzina w Warhammer 40,000: Space Marine 2 utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie tylko to po prostu dobra gra, ale i taka, jakiej gracze potrzebowali od dawna.

Zmęczeni ciągłymi otwartymi światami? Wycieńczeni grami-usługami naszpikowanymi sprytnie (lub zbyt oczywiście) poukrywanymi metodami pay-to-win? A może po prostu chcecie spędzić kilkanaście lub kilkadziesiąt godzin przed czymś, co nie będzie udawało, że jest czymś więcej niż tym, co widać gołym okiem? Imperator zdecydowanie nie byłby zadowolony, gdybyście nie mogli odstresować się wieczorami. Imperator byłby jednak zadowolony, a nawet niezwykle uradowany, gdyby wiedział, że jego chwała zostanie tak wzorowo przeniesiona na kolejną grę wideo w uwielbianym przez wszystkich nerdów świata uniwersum Warhammera 40k.

Daleko od bycia wielkim fanem, choć swoje godziny spędzone z tym światem zapamiętam do końca życia. Czasy, gdy za gimbusa po szkole szło się do pobliskiej krainy nerdów (pozdrawiam Cytadelę, gdziekolwiek teraz jesteś) nawet tylko po to, by popatrzeć na figurki, stołowe bitwy i napić się trochę “monsterka”. Było pięknie, ale sam nigdy nie miałem na tyle dużo pieniędzy, aby wejść w to na poważnie. Pozostały mi więc głównie gry wideo. Jedną z nich było właśnie WH 40k: Space Marine.

Warhammer 40,000: Space Marine 2 wypełnia pustkę

Także przed laty spędziłem z tą grą kilka godzin, ale przyznam bez bicia – nigdy jej nie przeszedłem. Była po prostu dość męcząca na dłuższym dystansie. Pamiętam jednak mojego przyjaciela, który jarał się tym jak szalony, czemu zresztą się nie dziwię. W końcu jest większym fanem ode mnie. Niemniej doceniłem starania, lecz nigdy nie było mi po drodze z powtarzalnością. Saber Interactive chyba doskonale znało te bolączki, z drugiej strony będąc równie świadome, że po części to właśnie siła tej gry.

Niczym w każdej części DOOM-a, potęgą Space Marine była po prostu nieskrępowana masakra. Jasne, fabuła tu zawsze była, bardzo liczyło się lore w formie reprezentacji tak znanego uniwersum. No ale mechanicznie bywało różnie. Fani spragnieni typowo nastawionych na akcję przygód w ponurym świecie science-fiction po latach dostali kontynuację, która nie tyle robi to wszystko lepiej, ile po prostu robi to po prostu tak, jak każdy chyba tego chciał.

I choć Warhammer 40,000: Space Marine 2 docenią przede wszystkim fani pierwszej części – nie tylko za powrót głównego bohatera o niejasnych losach – sama przygoda rozpoczyna się dość standardowo. Zostajemy zrzuceni z prostą misją na dość egzotyczną planetę. Tę, jak się szybko okazuje, trawi potworna zaraza w postaci inwazji tyranidów, jednych z najbardziej charakterystycznych maszkar tego świata. Superszybkie, dynamicznie ewoluujące robalo-pająki chcą najpewniej zagarnąć ją dla siebie, a my musimy im w tym przeszkodzić.

Fabuła jest, ale to nie wcale główne danie

Oczywiście to nie jest wszystko, co fabuła ma do zaoferowania. Co zaskakujące, mimo że nie jest ona w samym, ścisłym centrum uwagi i nie powoduje opadu szczęki czy dramatycznych zwrotów akcji, została napisana solidnie. Na tyle, że chce się ją poznawać, lecz sam nie wiem, ile w tym zasługa fantastycznie przeniesionego uniwersum. Gier Warhammera 40k jest sporo, ale tak szalenie klimatycznych i bogato reprezentujących uniwersum tytułów wbrew pozorom nie ma wiele. Fani nie mogą przejść obojętnie, a nawet „nowicjusze” odnajdą się w miarę bez problemu. I nie, nie trzeba dokładnie znać wydarzeń z poprzedniej części.

Fabuła fabułą, ale robotę robi tu potężny klimat tego uniwersum. Przedzierające się przez pozbawione grawitacji odmęty kosmosu floty zarówno Tyranidów, jak i Inkwizycji czy lśniące od oddalonych wybuchów, skąpane we krwi pancerze Adeptus Astartes, a także i zaskakująco urokliwe, lecz miejscami tragicznie wręcz mroczne powierzchnie planet, jakie zwiedzimy – wszystko tu wręcz dudni, wwiercając się prosto w zmysły gracza. Czyżby najbardziej klimatyczny Warhammer od lat?

Ciężko mi wyrokować, bo nie jestem aż takim psychofanem jak choćby Henry Cavill. Z pewnością to akurat najpiękniejszy Warhammer… kiedykolwiek. Kropka. Grafika stoi na tak wysokim poziomie, że moje PS5 w wielu sekcjach nie dawało sobie rady. Tak, nawet w trybie wydajności. Szaleństwo, a sam boję się, jak Space Marine 2 zachowuje się na PeCetach.

Piękno wojny w Warhammer 40,000: Space Marine 2

Idiotyczny frazes wykorzystany w śródtytule („piękno wojny”, też mi coś) jest tu strzałem w dziesiątkę, bo faktycznie wojna w Warhammerze jest piękna. Mroczna, splamiona herezją, krwią, dziką wiarą w nadnaturalne, boskie wręcz możliwości technologii, bez grama czegokolwiek, co buduje. Ale jednak piękna. Jak inaczej mógłbym powiedzieć o tak krystalicznej wręcz grafice?

Doprawdy oprawa w Space Marine 2 robi robotę i to niezależnie od tego, na jakich ustawieniach gracie. Nie wiem, czy twórcom aż tak zależało na tym, by stworzyć faktycznie next-genową grę pod względem grafiki, ale im się udało. W zasadzie to nie pamiętam za bardzo innych tytułów wydanych w ostatnim czasie, budzących taki podziw. Wszelkie walki w tle, rozwidlające się gęstwiny dżungli, spowite mrokiem wnętrza okupionych złem budowli, tu nie ma miejsca na nudę. Oświetlenie, modele postaci i przeciwników, efekty cząsteczkowe, a nawet i zwykłe tekstury – jest po prostu bosko. Swarm Engine imponuje w tym wydaniu.

Ale żeby nie było, że ja tak tylko zachwalam. Oprawa faktycznie jest wspaniała, lecz nierówna. Cutscenki okupione są pokracznymi twarzami naszych rozmówców, last-genową mimiką, a czasami i animacje potrafią wywołać grymas niezadowolenia. Nie jest to więc Alan Wake 2, doskonały w każdym calu. Jeśli jednak chodzi już o samą rozgrywkę, nie mam się do czego przyczepić.

Upadły bóg-maszyna

No dobra, skłamałem. Z wielką niechęcią zmuszony jestem przyczepić się do optymalizacji. Wspomniałem, że PS5 wydawało się miejscami wręcz ledwo dźwigać gęstwinę wrogów i efektów cząsteczkowych w trakcie tej wiecznej wojny, nawet w trybie wydajności. Sekcje z rojami chyba setek przeciwników i miotaczem ognia spadały gdzieś do poziomu nawet 30 fpsów i to czasami na całą bitwę.

Szkoda, bo poza okupionymi czystą masakrą poziomami lub raczej ich fragmentami na ogół jest równo i bez problemu. To mimo wszystko nadal konsola. Uważajcie tam z tymi PeCetami, jeśli akurat na tej platformie chcecie grać. Wymagania to jedno, ale optymalizacja… lepiej sprawdzić testy.

Dzika walka w ciężkich buciorach

Uważam, że warto skusić się na przeżycie tej przygody, nawet w obecnym stanie technicznym (jeśli tylko macie na czym), bo to po prostu przepiękna ewolucja niezobowiązującej formuły czystej walki z nacierającymi na nas wrogami. Dostajemy trzy tryby gry w pakiecie – kampanię singleplayer na jakieś 9-12 godzin z możliwością przejścia wszystkiego w kooperacji, do tego specjalny tryb co-op oraz segment PvP.

We wszystkich, niezależnie od klasy czy wyposażenia, czujemy się prawdziwym Space Marine, ciężką jak cholera bestią, miażdżącą wszystko na swojej drodze (nawet DualSense „trzęsie się” w rytm ciężkich kroków wojaka). Feeling jest zdecydowanie mocniejszy od poprzedniczki, kojarzący się nieco z formułą Gears of War – ale tutaj nie ma chowania się za ścianą.

W kampanii fabuła prowadzi nas przez kolejne planety i pola bitew z wiecznie nacierającym wrogiem. Wykonujemy kolejne misje jako Kapitan Titus z podwładnymi, praktycznie bez ustanku walcząc z jakimś heretyckim ścierwem. Widać, że twórcy chcieli niejako zróżnicować rozgrywkę, w której trakcie tak naprawdę wiele się nie wydarzy, aby przyciągnąć graczy szukających „czegoś więcej”. Broni jest kilkanaście i swobodnie możemy je wymieniać, do tego granaty, kluczowy aspekty walki wręcz i umiejętności specjalne. Te ostatnie także średnio radzą sobie z wprowadzeniem różnorodności – poza kilkoma fragmentami misji cały czas korzystamy z regenerującego zdrowie szału.

Czy Warhammer 40,000: Space Marine 2 jest jak Space Marine 1?

Można więc się domyślać, że rewolucji w formule względem poprzedniczki nie ma, a przynajmniej w kampanii. I to akurat prawda, choć i tak bawiłem się o niebo lepiej – może to po prostu zasługa lepiej wyważonych starć w znacznie poprawionej oprawie w bardziej immersyjnym feelingu całości. Żeby nie było, trochę zmian jest. Te dotyczą głównie liczby przeciwników, których całe roje mogą wywołać ciarki u tych mniej zatwardziałych w tym uniwersum graczy.

Deweloperzy postawili mocniejszy akcent na walkę wręcz. Nadal strzelanie jest praktycznie bez zarzutu – każda broń ma odpowiednią ciężkość, potrafi „dać kopa” niezależnie, czy korzystamy z miotacza ognia, czy karabinu snajperskiego o tak dużym kalibrze, że mógłby spokojnie wiercić dziury w ścianach działowych. Ale to walka sprawiła mi najwięcej satysfakcji. Nawet zwykły nóż bojowy – szybki, ale mało zabójczy – daje nam poczucie wyższości nad heretykami, których czaszki zbierają się pod naszymi stopami.

Tym razem dostaliśmy nawet możliwość kontrowania ciosów! I to chyba jedna z największych nowości w tej części. Nie zmienia to może diametralnie balansu starć, ale wyrównuje nasze szanse z tabunami przeciwników. Wciśnięty w odpowiednim momencie blok powala wroga na glebę, co czyni go podatnym na kolejne ataki. Są też ciosy niemożliwe do zablokowania, więc wtedy niczym w soulsach turlamy się radośnie po ziemi. Na papierze nie brzmi to imponująco, ale w praktyce sprawia mnóstwo frajdy.

By nie było nudno – raz kampania, raz wojna totalna

Jeszcze w „jedynce” doceniałem prosty, staroszkolny tryb multiplayer, który tutaj znów pod względem skomplikowania budzi skojarzenia z choćby Quake’iem. Rozgrywka przypomina w dużej mierze tę z singla, ale z trudnością walk z „inteligentnym” rzekomo przeciwnikiem – innym graczem. PvP może wciągnąć na jakiś czas, ale dość szybko się nudzi. Czemu? Przecież mamy tu w teorii wszystko, z przepustką sezonową i rzeczami do odblokowania włącznie!

Niestety, ale twórcy potraktowali wszystko po macoszemu, oferując mniej niż minimum. Mamy dosłownie kilka nieciekawych map (no dobra, jedna jest jako tako z taktycznym potencjałem) i tylko trzy tryby. Dwie drużyny po sześć osób ścierają się w deathmatchu, kontroli i przejmowaniu punktów. Jest za to aż sześć klas do wyboru – Tactical, Assault, Vanguard, Bulwark, Sniper oraz Heavy.

Każda ma inny pancerz, wyposażenie (do odblokowania w trakcie wbijania poziomów) czy umiejętności specjalne. Assault zdobył moje serce, bo po odblokowaniu giga-młota możemy wzbić się w powietrze i przynieść zgubę niewiernym (lub wiernym) z nieba. Co ciekawe – łatwo tu zginąć, dlatego całość wydaje się dość dynamiczna, choć taka de facto nie jest. Wszyscy poruszają się dość wolno i ciężko, co akurat ma swój urok.

Zaskakująco solidne PvE

Chyba największym zaskoczeniem jest tryb kooperacji, stworzony z należytą pieczołowitością i starannością. Twórcy zaserwowali nam zestaw kilku misji możliwych do rozegrania z przyjaciółmi lub losowymi towarzyszami i w niektórych przypadkach mówimy wręcz o najlepszych zadaniach w całej grze! Warhammer 40,000: Space Marine 2 daje radę jako tytuł do rozgrywania kilkukrotnie, szczególnie ze znajomymi. I to nie tylko w głównej kampanii!

Misje są tutaj zróżnicowane, jakością nieznacznie odstające od tego, co przygotowano dla gracza pojedynczego. Co chwilę na mapie pojawiają się kolejne tabuny wrogów, które trzeba wyrżnąć, jednocześnie dbając o wykonywanie zadań i starając się nie zginąć, o co niestety łatwo. Ponownie wybieramy te same postacie, co w multi, lecz tutaj da się je ulepszać, a nie jedynie wybierać wyposażenie. Co więcej, część zadań to świetne rozszerzenie głównej fabuły; wcielamy się w żołnierzy, o których misjach „poza ekranem” czasami słyszymy w trakcie kampanii. Genialny pomysł, będący zachętą nawet dla największych przeciwników kooperacji.

W tym wszystkim największym problemem jest balansowanie między wszystkimi trybami. Nie ma tu prostego menu, zwyczajnych kafelków z wyborem tego, co nas interesuje. Dokonujemy tego na statku-matce. O ile zmiana trybu gry jako tako nie jest problematyczna, o tyle nieustannie bieganie do osobnego pomieszczenia, aby tylko przejrzeć wyposażenie, jest po prostu męczące. Nie rozumiem takiej decyzji, bo może i chodzi o immersję, ale czemu kosztem marnowania czasu gracza? Wolałbym od razu z menu głównego wejść do trybu, który mnie interesuje, no ale tak się niestety nie da.

Seria z potencjałem?

Po ograniu pierwszej części przed laty nie uważałem, aby konieczne było przeżycie podobnych przygód na nowo. Warhammer ma mnóstwo świetnych gier, w tym tytułów singleplayer (Boltgun czy Hired Gun oraz niezliczona ilość udanych strategii), ale to jednak Space Marine 2 pokazuje pazur i potencjał. Nigdy nie spodziewałem się, że w ten właśnie sposób głębiej zainteresuję się całym tym uniwersum.

I to chyba idealne podsumowanie gry – Warhammer 40,000: Space Marine 2 to jedna z najlepszych w historii, a zdecydowanie najlepsza od wielu lat, gra wideo osadzona w tym uniwersum. Nikt tu nikogo nie oszukuje, a twórcy serwują klasyczną, liniową przygodę skupioną na wciągającej masakrze, będącej ucztą nie tylko dla fanów. Niby to nieskomplikowane, ale w czasach wylewania się gier-usług, open worldów czy nadmuchanych RPG-ów Space Marine 2 to idealne recepta na zmęczonych gamingową stagnacją graczy.

Przy czym nie wszystko jest idealne, bo spadki fpsów nawet na konsoli bolą – niezależnie od tego, jak piękna jest oprawa. Olanie PvP wydaje się trochę strzałem w stopę, a przerzucenie sił na segment PvE wyda się chyba odpowiednim krokiem jedynie dla tych kilku odbiorców tego sposobu zabawy. Być może dalsze rozwijanie produkcji przyniesie coś więcej, ale i tak jest dobrze. No dobra, jest bardzo dobrze. Imperator byłby dumny. Victorus aut Mortis!

Kod na grę otrzymaliśmy od PLAION Polska

Warhammer 40,000: Space Marine 2

Warhammer 40,000: Space Marine 2 to coś więcej niż tylko piękna rzeź

Mimo wyraźnych braków i prostoty, mamy do czynienia z piękną, wciągającą i niezobowiązującą przygodą nie tylko dla pojedynczego gracza. Ku chwale Imperatora!

4

Plusy:

  • Wspaniała oprawa
  • Wciągająca, choć prosta i mało skomplikowana kampania
  • Świetne misje kooperacyjne
  • Ach, ten klimat!

Minusy:

  • Bieda-PvP
  • W zasadzie niewielka różnorodność
  • Gra ma problemy ze stabilnością, nawet w trybie wydajności
Artur Łokietek
O autorze

Artur Łokietek

Redaktor
Zamknięty w horrorach lat 80. specjalista od seriali, filmów i wszystkiego, co dziwne i niespotykane, acz niekoniecznie udane. Pała szczególnym uwielbieniem do dobrych RPG-ów i wciągających gier akcji. Ekspert od gier z dobrą fabułą, ale i koneser tych z gorszą. W przeszłości miłośnik PlayStation, obecnie skupiający się przede wszystkim na PC i relaksie przy Switchu.
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie