Recenzja Kingdom Come: Deliverance – w tej opowieści nie potrzeba nam smoków
Recenowana na: Recenzje
Kingdom Come: Deliverance – brzmi dostojnie, ale czy sama gra jest równie epicka? Czy w czasach, w których na gamingowym ringu stają ze sobą do walki produkcje science-fiction z grami fantasy jest jeszcze miejsce na historie bazujące na prawdziwych, średniowiecznych wydarzeniach? Czy nie będzie nam brakowało smoków, ghuli i innych wymyślnych stworów nie z tego świata? Wątpliwości dotyczących Kingdom Come, przed premierą tytułu, powstawało bardzo wiele, jednak każdy screen zdawał się uspokajać gracza i obiecywać, że gra stanie na wysokości zadania. To, co zasługuje na szczególną uwagę i uznanie, to przede wszystkim innowacyjność otwartego świata gry. Zakładam, że nie jestem jedyną osobą, która docenia fakt wiernego odwzorowania rzeczywistości w wirtualnym świecie. I nie mówię tym razem jedynie o stronie graficznej. Spójrzmy więc, co najlepszego ma do zaoferowania przygoda od Warhorse Studios. Przygoda, która porwie nas na przeszło 100 godzin zabawy.
Tematem dzisiejszej lekcji…
…będą terytoria dzisiejszych Czech z XV wieku, gdy jeszcze nazywano je Bohemią. Historia zaczyna się od jednego z najlepiej wspominanych władców ówczesnych Czech – Karola IV, tego samego, który zlecił wykonanie słynnego praskiego Mostu Karola, praskiego Uniwersytetu i wielu innych perełek kultury. Nic dziwnego, że obywatele kochali swojego władcę i z wielkim niesmakiem przyjęli jego następcę, a zarazem syna – Wacława IV, który całymi dniami polował i urządzał hulanki. Jego występkom przyglądał się z boku Zygmunt – przyrodni brat. Pewnego dnia postanowił on ukrócić rozpustę brata, porwać go i przejąć władzę siłą. Kiedy Zygmunt napada na Skalicę – rodzinne miasto głównego bohatera gry – fabuła zaczyna się mocno rozkręcać. O ile przed tym wydarzeniem rozgrywka przypominała bardziej tutorial, to po pierwszej godzinie lekcyjnej Kingdom Come zaczęło mnie wsysać na dobre. Już nawet nie wciągać, a wsysać. Muszę przyznać, że już dawno nie byłam tak podekscytowana jakimś tytułem.
Chłopek roztropek
Bohaterem Kingdom Come: Deliverance jest Henry – młodzieniec dopiero wkraczający w dorosłość. Nie ma w nim ani cienia twardziela znanego z innych gier cRPG, jest za to mnóstwo z życiowego nieudacznika, zawadiaki, pijaka i maminsynka. Wydawałoby się, że jest to wzorowy antybohater, którego nikt nie będzie w stanie polubić. Jego wygląd również nie sprawi, że zyska większą rzeszę fanów – jest on po prostu nijaki. Jednak wydaje się, że wykreowanie takiego bohatera miało swój cel: Henry jest bowiem bohaterem, który przejdzie przemianę na naszych oczach. Przemianę tą pociągną za sobą wydarzenia, które miały miejsce w jego rodzimym mieście, napadniętym przez Zygmunta i jego popleczników. Nie tylko nasze oczy wezmą udział w tej przemianie, ale przede wszystkim nasze wybory – to my zdecydujemy, czy Henry zmieni się w honorowego obrońcę swego kraju, czy też mordercę i złodzieja, którego się nie szanuje, a nawet się boi.
Co się robi w erpegu z otwartym światem?
Zawsze jestem ciekawa, co każdy gracz robi jako pierwsze, gdy tylko jego bohater zadokuje w nowym świecie. Ja sprawdzam, co i kogo da się sprać. Grę zaczęłam więc od tego, czego w życiu robić nie wolno: od klepania wszystkiego dookoła. Najpierw spuściłam manto jednemu z wieśniaków. Ten uciekł (był szybszy ode mnie) i co się okazało – doniósł na mnie straży, bo ta nagle zaczęła mnie gonić. Potem klepnęłam konia w tłusty, koński zad. Niestety straż zobaczyła również i to działanie. Jako że sam początek gry nie pozwolił mi na uzbieranie większej sumy pieniędzy, to nie mogłam też przekupić strażników i wymigać się od więzienia. Swoje trzeba było odsiedzieć. Miałam więc sporo czasu na analizowanie, czy w średniowieczu byli już animalsi, skoro nie można było nawet radośnie poklepać konia po plecach. Ostatnim razem byłam mądrzejsza i zakradłam się do wąskiej uliczki, aby uniknąć świadków i tam pociągnęłam mieczykiem rozpłatając kurę, aż posypały się pióra. Ta padła trupem, dzięki czemu mogłam ją podnieść, a potem sprzedać. I wtedy już wiedziałam, że to jest TA gra.
To, co chcę powiedzieć przez powyższy akapit to fakt, że gameplay jest naprawdę bogaty i wielopoziomowy. Każdy element otoczenia pozwala ze sobą coś zrobić. Możemy umyć się w bali pełnej wody, ukraść jajka z czyjegoś kurnika, usiąść sobie w ogródku piwnym, zdzielić co się chce i kogo się chce, ukraść konia, uczyć się wielu przydatnych umiejętności, pojedynkować się za pieniądze, znaleźć miłość (a opcji jest kilka i sceny bywają pikantne), brać udział w krucjatach… Wymieniać można by bez końca. Spróbujmy to wszystko jednak jakoś poukładać.
Mam dla ciebie zadanie
Warhorse Studios rozrysowało mapę o powierzchni 16 km2. Nic dziwnego, że zaistniała potrzeba umieszczenia na niej punktów szybkiej podróży, które to najpierw trzeba odkryć. W grze dużą rolę odgrywa czas. Mamy tu rytm dobowy, więc prócz potrzeb takich jak jedzenie czy picie, Henry potrzebuje też snu. W grze nie mamy własnej chatki, więc odpoczywać będziemy zazwyczaj w obozach porozkładanych na obrzeżach miast bądź w tawernach. Możemy przespać pewną liczbę godzin – właściwie kładąc się spać sami ustalamy, ile czasu ma potrwać odpoczynek. Ma to także związek z tym, że questy (głównie poboczne) mogą się odbyć jedynie w określonym czasie. Jeśli jakiś NPC mówi nam, abyśmy stawili się do zbiórki przed plądrowaniem z rana, albo do godziny 14:00, to jeśli nie dotrzemy w miejsce spotkania na czas spostrzeżemy, że nikt na nas nie czeka. Jest to niezwykle ciekawe i sprawia wrażenie, że życie gry toczy się po swojemu. Trzeba więc uważać i słuchać napotkanych postaci, aby nie stracić okazji do wykonania zadania pobocznego. Same questy główne, jak i te drugorzędne, możemy rozwiązywać na wiele sposobów. W zależności czy wolimy grać jako skrytobójca-złodziejaszek, demagog czy jako zawsze gotowy do walki narwaniec, tak też możemy wykonywać zadania. Nie zawsze musimy przejmować wrogi obóz siłą. Czasami można otruć obozowiczów dosypując im coś do zupy.
Pokaż co umiesz, a powiem ci kim jesteś
Postać Henryka mocno poddaje się modyfikacjom, a innymi słowy – możemy stworzyć takiego Henryka, jakiego chcemy. Nie tyczy się to naturalnie jego wyglądu, bo gra nie przewiduje tworzenia własnej postaci, jednak podejmując decyzje i wybierając określone opcje dialogowe, możemy wykreować Henryka na przykład na oratora łagodzącego spory poprzez mowę. Możemy zechcieć zrobić z niego pyszałka przechwalającego się władzą, której faktycznie nie ma (kłamiemy wtedy często jak z nut, ale niewielu daje się na to nabrać). A jeśli znudzi nam się rozmowa, zawsze jest okazja sięgnąć po miecz (nie polecam w początkowych stadiach gry – można się nieźle skaleczyć). To, jak ukierunkujemy Henryka, wpłynie na odbieranie jego osoby przez otoczenie. Ludzie będą zachowywali się inaczej jeśli będą bali się Henryka, a inaczej jeśli będą czuli do niego litość lub respekt. Na odbiór bohatera wpływa także to, jak wygląda – jak bogaty ma strój, a nawet czy jest zakrwawiony. Jeśli zbyt często damy też ponieść się magii trunków alkoholowych, to prócz bujania dostaniemy także kilka „punktów” mniej do autorytetu. Wówczas handlarze mogą nie chcieć sprzedawać nam produktów, albo podadzą nam taką cenę, że się nam odechce. A jeść i pić trzeba. Trzeba też kupić od czasu do czasu bandaże i leki, żeby jakoś przeżyć na tym średniowiecznym padole. Zaniedbanie takich podstaw może doprowadzić do wycieńczenia, a nawet śmierci Henryka. Nie warto też jednak jeść zbyt dużo – przyozdobi nas to w kilogramy, a w efekcie nie będziemy mogli biegać. Na bieganie wpływa też to, jak wiele rzeczy mamy w ekwipunku i czy przypadkiem nie jesteśmy ranni w nogę. Realizm pierwsza klasa.
Z lewej, z prawej, tnij!
Mówiąc o realizmie warto przybliżyć mechanikę walki w grze. To jak jesteśmy odziani wpływa nie tylko na postrzeganie naszej osoby, ale i na odporność na ataki. Gra pozwoli nam więc ubrać się na cebulkę: buty, elementy ochronne na buty, kalesony, spodnie, elementy ochronne na kolana i tak dalej. Trzeba jednak przy tym wziąć pod uwagę, że ilość przekłada się na ciężkość. Nie warto też więc nosić w ekwipunku za dużo. Pochodnia, łuk, siekiera, miecz i tarcza to wydawałoby się minimum do obrony jak i walki, niestety wszystko to łącznie z prowiantem trochę waży. Dobrze jest więc zjadać i sprzedawać żywność na bieżąco, zwłaszcza że po jakimś czasie i tak się zepsuje, co może przysporzyć nas o nieprzyjemności gastryczne (na szczęście latryn w mieście nie brakuje). Jeśli jesteśmy wystarczająco dobrze wyszkolonymi oratorami (to znaczy często używamy tej opcji rozmowy), powinniśmy też móc ładnie targować się z kupcami. No, chyba że przychodzimy handlować będąc nietrzeźwymi, wtedy o dobrej cenie można pomarzyć. Co do samej walki: schemat wymachiwania mieczem przypomina do bólu ten z ubiegłorocznego For Honor. Mamy tu 6 stref uderzeń, które wybieramy za pomocą ukierunkowania myszy. Widząc więc, że przeciwnik szykuje cięcie od góry, możemy je odparować od dołu, a potem wykonać kolejny ruch, na przykład dźgnięcie bądź kopnięcie. Walki początkowo wymagają nauczenia się techniki, jednak z pomocą przychodzi nam osoba kapitana Bernarda. Nauczy nas on zupełnie za darmo, jak walczyć za pomocą różnych broni na wielu poziomach zaawansowania. Nie musimy oczywiście obowiązkowo przejść przez grę z wciąż wyciągniętym mieczem. Dla tych co lubią skradanki istnieje opcja rozwijania cech skrytobójcy. Zanim jednak dostaniemy możliwość cichego zabijania, musimy do perfekcji opanować kieszonkowstwo. Hierarchia umiejętności musi być.
Nasze średniowieczne Porsche
W trakcie rozgrywki ostatecznie dostaniemy swojego pierwszego konia. Koń to nasz pojazd, który choć nie najwygodniejszy (słabo mu idzie z przeskakiwaniem przez przeszkody i manewrami w wąskich uliczkach), to jest z pewnością świetnym urozmaiceniem w grze. Jeśli uzbieramy wystarczająco dużo pieniążków, możemy kupić sobie później nowego konia. Każdy zwierzak ma inne statystyki, a do tego możemy przebierać w siodłach, które pozwalają na przykład na uniesienie większej ilości sprzętu. Koń reaguje też na gwizd. Jeśli jakimś cudem uda nam się go zgubić, wystarczy na niego zagwizdać, a zaraz pojawi się u naszego boku. W momencie, gdy nie jesteśmy wystarczająco cierpliwi i nie chce nam się czekać, aż koń zostanie nam podarowany, możemy wierzchowca ukraść, jednak z początku prawie na pewno skończymy w więzieniu.
Jest na co popatrzeć i czego posłuchać
Soundtrack wbudowany w grę, to w głównej mierze utwory żywcem wyjęte ze średniowiecznych suto zakrapianych potańcówek. Góruje tu flet, co mi osobiście kojarzyło się także z występami nadwornych błaznów. Nie brakuje też utworów bardziej emocjonalnych, gdy na ekranie dzieje się coś przytłaczającego i smutnego. Widać, że strona muzyki została mocno dopieszczona, bo utwory są zróżnicowane i zdecydowana większość na chwytliwy temat. Nieco słabiej wypada voiceacting niektórych postaci. Mnie osobiście nie przypadł do gusty cherlawy głosik głównego bohatera – jego barwa, jak sam jego charakter, wydawał mi się zbyt słaby i płaski. Brakuje też innych, głębokich i męskich, pełnych testosteronu głosów. Nie ma tu postaci, której głos by mną wstrząsnął i który bym odnotowała w pamięci.
Z gry zapamiętamy z pewnością grafikę. Jeśli odpalimy Kingdom Come: Deliverance na najwyższych możliwych ustawieniach wizualnych, nie powinniśmy narzekać. Tekstury są tu dopracowane, woda wygląda tak jak trzeba, chmury na niebie suną bez krzty sztuczności, a mimika postaci choć nie najdoskonalsza, to daleko jej od niekontrolowanych skurczy bohaterów ME: Andromedy. Graficzny pojedynek między tłami a postaciami wygrywają zdecydowanie tła. Szczyty górskie i łąki zachęcają do rozglądania się podczas przemieszczania się urokliwymi ścieżkami. Na tych ścieżkach można jednak najszybciej zauważyć, że NPCe potrafią przez siebie przejść – święcie jednak wierzę, że zostanie to wyeliminowane z najbliższą aktualizacją.
Przy pierwszym włączaniu gier takich jak ta, zawsze mamy obawy. Czy zawiedzie? Czy spełni oczekiwania? Jaka będzie fabuła? I czy nie wciśnięto na siłę czegoś, co zaraz nas odrzuci? I czy ta kupka pieniędzy, którą na nią wydałem zaoferuje mi wystarczająco dobrą i długą zabawę? Mnie osobiście Kingdom Come zaskoczyło. Tematyka średniowieczna to nie moja bajka, a jednak gra potrafiła mnie do siebie przykuć na długie godziny. Więcej! Przeczytałam nawet kodeks, który bajecznie przybliża tamte czasy opisując średniowieczne profesje i życie. Fabuła jest niespieszna, a rozgrywka poprzeplatana naprawdę długimi custcenkami, jednak to, o czym rozmawiają bohaterowie i w jaki sposób to robią (ciekawy) sprawia, że przez myśl nie przyszło mi, żeby jakiś dialog przeklikać. I choć widać tutaj wyraźne wpływy piosenki Despacito (po hiszpańsku powolutku) na fabułę, nie będzie lania wody. Kingdom Come: Deliverance to taka gra, przy której podczas uruchamiania rozkładamy się wygodnie na kanapie, a godziny magicznie odpływają w przeszłość.
PLUSY:
+ mocno postawiono na realizm historyczny
+ dopracowany i ciekawy kodeks
+ świat, którym możemy manipulować
+ konie, które możemy klepać w zadek
+ kilka opcji romantycznych
+ pomimo niespiesznego tempa, gra potrafi utrzymać nas przed monitorem innymi sposobami
MINUSY:
– trochę nijaka postać Henryka
– przeciętne głosy aktorów
OCENA: 4,5/5
Recenzja Kingdom Come: Deliverance powstała w oparciu o wersję gry na PC.