GRID Legends recenzja

Recenzja GRID: Legends. Nieśmiałe wyciąganie wniosków

Gra: GRID: Legends

Recenowana na: Recenzje

GRID: Legends jako gra było wyzwaniem bardzo trudnym. Polegało ono na wyzbyciu się nijakości poprzedniej odsłony, przy jednoczesnym zachowaniu ducha serii wyścigów. I z tego zadania twórcy wywiązali się rzetelnie.

Jaka była poprzednia odsłona serii GRID? Można by ją przyrównać do tego czwórkowego i cichego ucznia ze szkoły, który choć większość rzeczy robił dobrze i rzetelnie, to ostatecznie świat i nauczyciele zdążyli o nim zapomnieć krótko po wybrzmieniu ostatniego dzwonka. Dokładnie tak można opisać poprzedniczkę z 20`19 roku, czyli grę do bólu poprawną (a nawet dobrą!), jednak nie mającą w zanadrzu absolutnie niczego, do czego chciałoby się wracać.

GRID: Legends zrzut ekranu 1

To chyba największe wyzwanie z jakim musieli zmierzyć się mistrzowie kodu w trakcie tworzenia swojego najnowszego hitu. Bo jak do ładnej oprawy i naprawdę przyjemnego modelu jazdy dodać “to coś”? Wymaga to pewnej zręczności, którą twórcy na szczęście posiadają.

Bohater pierwszoplanowy

Flagową nowością w GRID: Legends, którą twórcy ochoczo zapowiadali w ostatnich miesiącach, jest tryb fabularny, a konkretniej Driven to Glory. Rozgrywka mocno wzorowana na tej z F1 2021 pozwala nam wejść do świata mistrzostw GRID i obserwować je z perspektywy kierowcy (w wyścigach), kulisy zaś oglądać jako widz telewizyjnego show, w którym bohaterowie całego sezonu dzielą się swoimi przemyśleniami i próbują podgrzewać atmosferę przed kolejnymi wyścigami. Choć przy pierwszym kontakcie wydaje się to dziwne, to… Driven to Glory dojeżdża, choć nie w stu procentach.

GRID: Legends zrzut ekranu 2

Nie ulega wątpliwości, że jakość nagrań i stworzenie całej tej “realnej” otoczki wokół wirtualnych wyścigów stoją na maksymalnie wysokim poziomie. Problem jednak w tym, że całość pozostawia straszliwy niedosyt. Filmowe wstawki oddzielają poszczególne zawody i choć te zrealizowano świetnie, to jednak chciałoby się więcej tych gadających głów. Nie podejmę się próby oceny poziomu aktorskiego całej obsady, ale pośród aktorów znajduje się Ncuti Gatwa – gwiazda netfliksowego Sex Education. Brak wyeksploatowania jego szalenie barwnej gry jest karygodne – jest go stanowczo za mało! Podobnie jak całego tego “mięsa” w postaci TV drama.

Mały krok w dobrą stronę

Stosunek ścigania się do oglądania popisów aktorskich jest rzeczą mocno subiektywną, a i sami twórcy na pewno chcieli przetestować wprowadzenie takiego trybu w ogóle. Większym problemem jest natomiast potraktowanie głównego bohatera. Standardowa historia, czyli anonim znikąd nie broni się w 2022 roku. Brak jakiejkolwiek personalizacji w trakcie Driven to Glory to jedno, a ciągłe nazywanie go “numerem 22” przez aktorów to idiotyzm. W czasach gier, w których postać i jej historia mogą być nam narzucone (np. Wiedźmin 3), byłoby zwyczajnie lepiej stworzyć konkretny charakter, nazwać go i dać mu własny głos. Zdecydowanie przysłużyłoby się to fabule, dając twórcom możliwość nakreślenia pełniejszej historii. Tego tu niestety zabrakło.

GRID: Legends zrzut ekranu 3

Na dobrą sprawę, niuanse związane z nowym trybem rozgrywki są jedynymi głównymi przytykami wobec GRID: Legends. Samo wprowadzenie trybu to duży krok w przód, a poza nim jest jeszcze lepiej. Twórcy gry postanowili zwrócić się w stronę nie tylko fanów wyścigów jako takich, ale również motoryzacyjnych smakoszy. Rywalizowanie w różnych klasach pojazdów doprowadzono tutaj do perfekcji, dzięki czemu nic nie stoi na przeszkodzie, aby udać się na zawody touring carów i zasiąść za sterami Renault Megane czy Alfy Romeo 155. Miła odmiana po tych wszystkich Mustangach czy pojazdach elektrycznych – te też są nowością swoją drogą i to całkiem przyjemną.

Kierownica pełna roboty

W grze będzie nam dane spróbować nie tylko pojedynków potężnych maszyn w torowych wyścigach, lecz także konkurencji czasowych, Eliminatora (co kilkadziesiąt sekund ostatni odpada) czy driftu. Ten ostatni jest dość wymagający, przy czym sprawia szaloną satysfakcję. Co ciekawe, wszystkie te tryby i klasy aut dostępne są w osobnym trybie kariery. Tak, twórcy poza fabularyzowaną kampanią udostępnili nam dobrze znany tryb dla jednego gracza. Sukcesywnie odblokowujemy w nim kolejne klasy wyścigowe i rozbudowujemy swój garaż. Wprowadzono nawet możliwość ulepszania części pojazdów, jednak w tak ograniczonym zakresie, że byłby on wstydliwy nawet dla niektórych gier mobilnych.

GRID: Legends zrzut ekranu 4

Na wybór nie można jednak narzekać w kontekście torów i aut. Tych pierwszych jest 130, z czego niektóre wręcz zadziwiają swoją urodą. Co prawda podczas pędzenia 200 kilometrów na godzinę można nie zauważyć, ale wirtualny Londyn czy Moskwa zostały przygotowane wspaniale. To samo tyczy się modeli samochodów. Twórcy chwalili się przed premierą, że będzie to najbardziej zróżnicowana gra z serii – nie kłamali. Jest tutaj tego wszystkiego sporo, każdy z elementów prezentuje godną jakość i gra sama w sobie jest niczym sycące danie. Chcemy do niego wracać, a ono za każdym razem wynagradza nas tym samym zestawem pozytywnych emocji i skojarzeń. To jest zwyczajnie dobre!

Emocje, czyli mianownik GRID: Legends

Czy wiedząc to wszystko można stwierdzić, że GRID: Legends jest grą z charakterem? Zdecydowanie tak. Najnowsza odsłona serii daje nam wrażenie uczestniczenia w faktycznych mistrzostwach wyścigów. Czy to w trybie fabularnym, kariery czy w wyścigach online dzieje się sporo. Samochody walczą na torach niczym gladiatorzy, raz po raz zostawiając za sobą smugi iskier po zderzeniach czy nawet dachując po nierównym starciu z maszyną rywala. Wszystko to wylewa się z ekranu, przypominając graczowi o uczestniczeniu przez niego w czymś poważnym.

GRID: Legends zrzut ekranu 5

To pokazuje nam, że Codemasters postanowili podążać określoną drogą. O ile Forza Horizon 5 stanowi festiwal zabawy dla miłośników aut (a niekoniecznie samych wyścigów), tak GRID: Legends jest torową bestią. Nie liczy się tutaj zestaw emblematów czy naklejek. Nacisk położono na walkę o pierwsze miejsce i wielokilometrowe wiraże wspaniałych aut, których żelazne karoserie raz po raz zderzają się w klinczu niby ostrza dwóch wojów. Czasem chciałoby się wręcz pozostać w peletonie i obserwować cały ten niekontrolowany chaos odbywający się z udziałem nastu kierowców, aniżeli samotnie gnać przed siebie. GRID: Legends dojeżdża do mety na czas, bowiem wreszcie doczekaliśmy się gry, która dumnie może powiedzieć o swoich korzeniach. Te sięgają przecież serii TOCA Race Driver, a na ten moment wypada stwierdzić, że uczeń przerósł mistrza po wielokroć.

GRID: Legends

Godna kontynuacja, która poprawia błędy poprzedników

GRID: Legends nie jest grą idealną, a twórcy nadal szukają nowych rozwiązań, czego przykładem jest tryb Driven to Glory. Całość wyszła mimo to bardzo dobrze, co samo w sobie jest postępem i gwarantuje nam dziesiątki godzin zabawy na świetnie przygotowanych torach i przy użyciu wielu genialnych aut.

4

Plusy:

  • Mimo wszystko, tryb Driven to Glory jest ciekawym urozmaiceniem
  • Mnogość tras i samochodów do wyboru
  • Grafika i efekty pogodowe
  • Jak to genialnie brzmi!
  • Mniej asekuracji, więcej emocji

Minusy:

  • Tryb fabularny ewidentnie cierpi na błędy wieku młodzieńczego
  • Tuning aut, którego równie dobrze mogłoby nie być
  • Poziom trudności, który mimo wszystko zbyt wiele wybacza
  • Przedzieranie się przez stopnie kariery jest trochę monotonne
Dawid Szafraniak
O autorze

Dawid Szafraniak

Redaktor
Pierwsze growe szlify zbierał jeszcze w erze PS1, aby później zapoznawać się z kolejnymi wcieleniami japońskiej konsoli, skosztować Xboksa i Switcha. Ostatecznie najbardziej lubi PC, a ostatnio nawet i granie w chmurze. Królują u niego FPS-y, gry akcji nieczęsto górujące nad filmami i tytuły wyścigowe, które podobno #nikogo. Święta Trójca gamingu? Pierwsze Modern Warfare, seria Mass Effect i Uncharted. Bez tego nic nie miałoby sensu. Poza grami lubi planować kolejne podróże i chwytać za aparat fotograficzny podczas meczów piłki nożnej.
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie