Recenzja Postal: Brain Damaged. W barwnym umyśle psychopaty
Potężni fani fastfoodów latają nad amerykańskimi przedmieściami, a jęczące dominy BDSM wiją się po kanałach. Po paru godzinach stajemy oko w oko z koronawirusem, a to zaledwie czubek góry lodowej tej irracjonalnej przygody. Jeśli myśleliście, że poboczny Postal: Brain Damaged odpuści sobie kpinę z rzeczywistości i wszystkiego, co istnieje – byliście w błędzie.
Postal nie ma w ostatnich latach lekko. „Trójka” to przecież zabugowana tragedia, nigdy tak naprawdę w pełni niewydana. Niedawne No Regerts wydawało się gwoździem do trumny marki. I oto w tę utytłaną dziwacznymi substancjami serię wchodzi warszawskie Hyperstrange, całe na biało. Autorzy dość popularnego Elderborn dostali w swoje niecne łapska uwielbianą przez wielu markę i przekształcili ją w… boomer shootera. I choć może brzmi to niebezpiecznie, już od pierwszych minut spędzonych w Postal: Brain Damaged wiemy, że to chyba najlepszy Postal, jaki kiedykolwiek się ukazał. Choć może trochę przesadzam – „dwójka” to przecież wciąż kawał poronionego klasyka.
Fabuła? Panie, jaka fabuła?!
Wbrew pozorom nowy Postal ma swoją linię fabularną, ale stanowi ona tylko detal łączący ze sobą kolejne poziomy. Znany wszystkim Koleś wyrusza na misję odnalezienia swojego telewizora, jednak to tylko preludium do tego, co następnie się wydarzy. Historia nie jest tu jednak ważna, bo klasycznie dla boomer shooterów liczy się nawalanie. A tego nam tutaj nie zabraknie. Jeżeli od razu macie w głowie Postala w klimatach Dooma to w zasadzie wiele się nie pomyliliście.
Z tym że Brain Damaged jest jeszcze bardziej krwawe, schizowe i dynamiczne (tak, da się!). Cała rozgrywka zaprzecza jakimkolwiek prawom rządzącym światem. Wszystko odbywa się w umyśle szaleńca, czyli znanego nam już Kolesia. Dlatego nie ma co liczyć na wierne odwzorowanie rzeczywistości, a nawet jeśli, to w bardzo skrzywionym zwierciadle. W zasadzie cała gra jest spaczoną odą do aktualnych wydarzeń, kultury, rozrywki i biznesu. Twórcy, klasycznie dla serii, nie owijają w bawełnę, a wszystko ukazano w najbardziej chory sposób, w jaki potencjalnie się dało.
Dlatego też już pierwszy level sugeruje, że coś tu nie gra. Koleś budzi się w na pozór amerykańskim przedmieściu z rzędami identycznych domków jednorodzinnych. Problem w tym, że ulice wiją się w niegeometryczne kształty aż do samego nieba. Po ulicach panoszą się weterani wojenni z shotgunami, potężni przedstawiciele ery fastfoodów czy opętane rządzą mordu psy. Po drodze widzimy huśtawki wyglądające jak szubienice, a w jednym z domów zwykli cywile słuchają death metalu. Ot, dzień jak co dzień w umyśle psychopaty.
Postal: Brain Damaged wynosi lokacje na zupełnie nowy wymiar
Jeżeli miałbym z miejsca wskazać jedną rzecz, za którą zapamiętam tego Postala, bez wątpienia wymieniłbym lokacje. Design map jest tutaj czymś, co motywuje do zabawy. Nie brakuje różnorodności, a kolejne etapy chcemy przechodzić przede wszystkim dlatego, że ciekawi nas, dokąd zabiorą nas twórcy. Ja wiem, że tego typu staroszkolne FPS-y zazwyczaj wrzucają gracza do prostego korytarza i mówią „idź, morduj”, ale w tym przypadku jest nieco inaczej.
Choć spora część lokacji jest dość prosta, czasami trafiamy na większe mapy. I to naprawdę *większe* mapy. Wspomniany już pierwszy level na przedmieściach pozwala dość swobodnie wbiegać do klaustrofobicznych domków, wychodzić do ogródków, a wejście w losowy portal jest w stanie wyrzucić gracza po drugiej stronie mapy. Nie brakuje sekretów, znajdziek czy innych pierdół, za którymi fani calaków będą ochoczo biegać.
Raz trafiamy do szpitala psychiatrycznego, gdzie strzelamy do pacjentów, gdzie indziej trzeba zmierzyć się z wielką i złą „Grażyną” w supermarkecie. Ba, zdarzy się nam też polować na Leona Duska (tak, wiem…) czy eksterminować kosmitów w Strefie 69 (a jakże!). Wszystko to w chorym umyśle głównego bohatera, który jest tak naprawdę naszą podróżą przez spaczoną wizję globalnej popkultury.
Mordowanie na ekranie
Same tylko fajne mapy nie zagwarantowałyby nam raczej zbyt długiej rozrywki. Równie ważne jest przecież strzelanie do wszystkiego, co się rusza. Wrogowie i inne NPC-e pod względem designu stoją na wysokim poziomie, jak zresztą cała grafika, która jest urokliwym wspomnieniem pikselozy, ale w bardzo barwnej i nieco muśniętej pędzlem artyzmu formule. Jest w tym jakaś magia albo po prostu ja okazjonalnie lubię popatrzeć na coś „brzydszego” niż same tylko produkcje AAA.
Do zabawy mamy dość sporo różnorodnych pukawek, z których każda reprezentuje popularne dziś w większości strzelanek rodzaje uzbrojenia. Do tego wszystkie mają dwa tryby strzału, a samo ich wykorzystywanie jest szalenie satysfakcjonujące. Jest tutaj wyrzutnia granatów (tylko w wersji „świętej”), mamy miniguna, „niezbyt mądry” pistolet i totalne kurioza w rodzaju łuku strzelającego… zapewne możecie domyślić się, co innego, prostego i różowego może pasować do klimatu Postala zamiast strzał. Moim faworytem jest tak naprawdę wyrzutnia kotków. Tak, dobrze czytacie – zmodyfikowany odkurzacz mieszczący w zbiorniku kotki, którymi można siać spustoszenie w zasadzie bez końca. Rozgrywka na ostatnich etapach wydaje się aż zbyt łatwa, gdyż wystrzelone koty można zasysać ponownie. Jezu, co ja piszę…
No i z tym poziomem trudności to nie jest taka prosta sprawa. W pełni zrozumiem, jeżeli ktoś będzie narzekać na początkowy próg. Nie jest to trudna gra, ale z pewnością wymaga od nas dość sporej koncentracji. Gdy przeciwnicy zaczynają nacierać z każdej strony, życie zabierają nam w takim tempie, że krótka chwila nieuwagi może skończyć się śmiercią. Szkoda, że czasami gra wydaje się za trudna, aby przez kolejny level dać nam zbyt dużo czasu na oddech – z pewnością nie jest to idealny balans, choć przez większość rozgrywki nie miałem na co narzekać.
Mój prywatny brain damage
To Postal, więc antyfani humoru w stylu „hehe penis” raczej nie mają tu czego szukać. Nierzadko brodzimy po pas w papierze toaletowym, zagadki środowiskowe rozwiązujemy za pomocą moczu, a na naszej drodze staną wielkie wydające „tylne” odgłosy pryszcze (czy coś w tym stylu, nie przypatrywałem się za bardzo). Twórcy oparli wszystko na karykaturze rzeczywistości, ale w wydaniu niegrzecznym, kontrowersyjnym i oburzającym. Gdy pierwszy raz napiąłem łuk, a różowa strzała zaczęła wydawać dźwięki rozkoszy – przybiegła do mnie dziewczyna, pytając, co ja robię. Na szczęście zdążyłem alt-tabować się na odpowiedni rodzaj filmów dla dorosłych – było to łatwiej wytłumaczyć.
Osobiście nie czuję się urażony tego typu humorem, choć zdaję sobie sprawę, że to najniższa możliwa forma „zabawy”. No ale taki jest przecież sam zamysł tej serii. Niestety trochę uciążliwe stają się one-linery Kolesia. Wszystkie poznajemy już w zasadzie na pierwszym etapie, a ich powtarzalność zaczyna dość szybko męczyć.
Idealnie? Hola, hola!
Największym problemem pobocznego Postala są jednak… okazjonalne błędy. Nie zapomnę sytuacji, w której nie mogłem przejść do kolejnego poziomu, bo gra odpalała od nowa ten, który właśnie ukończyłem. Na szczęście wczytanie zapisu pomogło. Choć możemy zapisywać grę ręcznie, ta robi także autozapisy. Trzy razy tytuł zapisał mi się w miejscu, w którym byłem sekundę od śmierci. I było to trochę irytujące, jeżeli zapominamy robić częste save’y. Kilkukrotnie wywaliło mnie także poza mapę, a ciała często potrafiły zablokować się w dzikich spazmach w ścianie.
Postal: Brain Damaged dostarczyło mi około 9 godzin oldschoolowej rozgrywki (choć uwielbiam zaglądać w każdy kąt) opartej na niewyszukanym humorze, mordowaniu wszystkiego w rytmie metalu i przemierzaniu świetnie zaprojektowanych map. Nie da się w zasadzie przyczepić do walki, czyli głównego dania. Nie dość, że bronie są różnorodne, to twórcy dorzucili poboczne elementy wyposażenia, dodające choćby akimbo do każdej broni przez określony czas. Retro shooter nie mógł jednak obyć się bez mniejszych lub większych bolączek w postaci problemów z balansem rozgrywki i okazjonalnych błędów, które akurat dość łatwo twórcy mogą załatać. I mocno liczę, że tak się stanie, bo to najlepsze, co fani Postala od dawna dostali.
Postal: Brain Damaged
Polak potrafi
Polskie studio dostarczyło nam Postala w zupełnie innym wydaniu, ale i tak udanym. Mimo drobnych bolączek, jest to kawał świetnego retro shootera.
Plusy:
- Strzelanie i zróżnicowanie uzbrojenia
- Wspaniale zaprojektowane lokacje
- Urokliwa grafika dla fanów klimatów retro
Minusy:
- Okazjonalne błędy
- Powtarzalne i męczące one-linery bohatera
- Drobne problemy z balansem rozgrywki