Najgorsze polskie gry wszech czasów. W to graliśmy i zgrzytaliśmy zębami
Przez lata na rynek trafiło mnóstwo gier znad Wisły, choć dziś nie o wszystkich pamiętamy. Tak samo nie każda z nich była tego zapamiętania godna, bo wracając wspomnieniami do niektórych gier z kiosków czy marketów, wracamy jednocześnie do czasów beznadziejnej grafiki, wielu błędów i nie zawsze ciekawej rozgrywki. Jakie były najgorsze polskie gry w historii? Dziś przypomnimy sobie produkcje, które koło Wiedźmina czy Dying Light nawet nie stały.
Polacy tworzą gry – nie zawsze dobre
Polska branża gier wideo istnieje od wielu lat. Dość powiedzieć, że pierwsza polska gra wideo powstała jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku. Choć nie było wtedy mowy o istnieniu komercyjnego rynku w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, to jednak ktoś wpadł na pomysł stworzenia czegoś. Dopiero później, w latach 80. można było mówić o komercyjnych próbach oferowania rodzimym graczom produktów gamingowych. Pierwsze polskie gry nie były wcale takie złe. Wraz z rosnącą pasją wobec interaktywnej rozrywki, rosła też pasja i umiejętności osób będących w stanie przygotowywać takie produkty. Odnieść sukces nie było łatwo, bo i sam rynek nie był jeszcze gotowy na to, aby przelewały się przez niego duże pieniądze. Mało osób grało, miały też niewiele kasy do przeznaczenia na gry.
Sytuacja zaczęła zmieniać się w latach 90. i na początku nowego wieku. Z jednej strony graczy już trochę u nas było. Wiele osób miało komputery do nauki, które poza czytaniem encyklopedii umożliwiały również dostęp do świetnej zabawy. Nie zawsze rodzice rozumieli te pasje, nie zawsze też byli w stanie sprezentować dzieciakowi nową, drogą grę ze sklepu. Ale zapotrzebowanie na gry było spore i w sumie to nieustannie rosło. Jak dało się zarobić na grach? Jedni wybierali handel pirackimi kopiami na bazarach, inni postanowili obrać zupełnie inną drogę — tworzyli masowo tanie, z reguły niezbyt dobre gry wideo, które potem lądowały w salonikach prasowych czy marketach. Dało się je nabyć za 10 lub 20 złotych i choć nie stanowiły wymarzonych produkcji rodem z pierwszych stron gazet, to były grami. A gdy nie było w co grać, to i nawet taka taniocha sprawdzała się znakomicie.
Piękna Polska w grach wideo.
Gry z kiosków? To niczym pole minowe
Na pewno kojarzycie kultowe gry z kiosków, które opisywałem jakiś czas temu. Produkcje te były produkowane na masową skalę, a niektóre serie osiągały nawet kilka odsłon, mimo że do milionowej sprzedaży dużo im brakowało. Wówczas jednak nawet słabsze gry były w stanie zdobyć pewnego rodzaju sukces komercyjny. Dziś średniaki z reguły giną w gąszczu premier i mało kto zawraca sobie nimi głowę, kiedyś natomiast stanowiły nieliczne pozycje, które dało się kupić bez zrujnowania rodzimego budżetu. Nie wszystkie były złe — część to po prostu takie sobie gry, inne jak na swoje czasy (i cenę) były zdecydowanie w porządku. Do wyboru mieliśmy strzelanki, czasami gry akcji, były też liczne wyścigi.
Będąc jednak całkowicie szczerym, muszę przyznać, że niektóre gry stanowiły barachło najwyższej próby. To właśnie dlatego rzucimy dziś okiem na najgorsze polskie gry w historii. Tytuły, które tylko na poziomie okładki mogły zwiastować jakkolwiek ciekawą zabawę. Produkcje, w przypadku których cena wynosząca 20 złotych i tak była zawyżona, a dziś ciepłe wspomnienia z nimi związane wynikają jedynie z czasów młodości i tego, że mamy tendencje do idealizowania przeszłości. Sprawdźmy zatem kilka rodzimych produkcji, które w pełni zasłużyły na miano absolutnie słabych.
Uprising 44 – najgorsze polskie gry i historia
Zaczynamy na grubo, bo od gry wideo, która za swoją tematykę obrała jakże istotny temat powstania warszawskiego. To coś, co potrafi nas nieźle podzielić. W zasadzie od wielu lat w okolicach rocznicy wydarzenia powracają dyskusje na temat słuszności zrywu. Jedni twierdzą, że wszystko to było niepotrzebne, podczas gdy inni są zdania, że tak po prostu trzeba było zrobić. Bez względu na to, z którą opinią jest nam bardziej po drodze, jest to niezwykle krwawa i przykra karta w naszej historii. Czy gra wideo o takiej tematyce to dobry pomysł? Cóż, to nie jedyna produkcja, która skorzystała z takich wydarzeń. Niestety i w przeciwieństwie do wielu świetnych gier wojennych, Uprising 44 nie podołało wyzwaniu ani trochę.
Rodzimi twórcy chcieli niejako oddać hołd bohaterom i uczestnikom wydarzeń z 1944 roku, ale po drodze wielokrotnie się w tym wszystkim pogubili. Gra początkowo miała być strategią czasu rzeczywistego, być może czymś na wzór Company of Heroes. Ostatecznie zdecydowano się na bardziej popularny w tamtych czasach motyw strzelanki TPP, czyli z kamerą za plecami bohatera. Tytuł zawierał mnóstwo błędów i praktycznie cała rozgrywka była nimi usiana do oporu. Modele postaci i lokacji były wręcz odrzucające, a całokształt grafiki można uznać nie tyle za zacofany, co zwyczajnie niedopracowany. Podobnie zresztą jak często niedziałające mechaniki czy fizykę gry, która… owszem, była — ale na pewno nie przypominała zjawisk występujących na Ziemi. Najgorsze polskie gry musiały mieć w swoim szeregu potworka nawiązującego do naszej historii.
Maluch Racer – Gran Turismo po polsku?
Kolejna gra i kolejny rodzimy wątek. Tym razem twórcy wzięli na tapet kultowy model samochodu z Polski, który lata temu zmotoryzował Polaków i przez wiele dekad dowoził nas do pracy, zabierał na wakacje i inne rodzinne wycieczki. Słowem — gra wyścigowa z kultowym Maluchem w roli głównej. Po co nam setki dostępnych modeli aut, gdy mamy swojego polskiego fiata? Gdy tryumfy święciło Gran Turismo, półki rodzimych kiosków i standów w marketach zdobiły pudełka z grą, która od samych podstaw była nasza. Maluch Racer – i wszystko jasne. Tytuł powstał w 2003 roku i został wyprodukowany oraz wydany przez Play-Publishing. Można śmiało stwierdzić, że twórcy dołożyli wszelkich starań, aby urozmaicić nam zabawę. Podstawowa wersja gry, choć oferowała tylko jeden model auta, zawierała aż 6 jego wariantów: Standard, Sporter, Sport, Tuning Sport, Tuner Max i Top Tuning.
Forza Horizon w domu.
Nie brakowało też kilku tras, które miały przypominać nasze polskie realia. Były wyścigi na wsi, miejskiej starówce czy nawet na terenie hipermarketu. Ostatecznie gra sprzedawała się nieźle i osiągnęła swego rodzaju “kultowy” status. Mimo że była absolutnie słaba. Fizyka jazdy, udźwiękowienie czy kartonowa grafika pozostawiały wiele do życzenia. Tytuł nie miał nic wspólnego z genialnymi arcade’owymi wyścigami pokroju Need for Speed, czy bardziej poważnym Gran Turismo. Tak naprawdę bazował jedynie na swojskości i tym, że jest Maluch, polska wieś, coś, co kojarzyliśmy wszyscy. Słaba gra ale z sukcesem? Zdecydowanie. O wszystkim zadecydowały bowiem nasze rodzime realia. Gdyby zamiast Malucha był VW Golf, mało kto zwróciłby na tytuł swoją uwagę…
Zobacz też: Jaki wariant Xbox Game Pass wybrać? Oto wszystkie opcje, ceny abonamentu i zawartość
Detektyw Rutkowski is Back – kto to wymyślił?
Trzecia gra dzisiejszego zestawienia to również pozycja mocno nawiązująca do rodzimych realiów. Ba, mocno w nich osadzona, bo korzystająca z ówcześnie ogromnej popularności “detektywa”, który od lat jest jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci w naszym kraju. Gra Detektyw Rutkowski is Back to polska próba poradzenia sobie z motywem tajnego agenta biorącego udział w niezwykle istotnych i niebezpiecznych misjach. Coś jak rodzimy Splinter Cell? Niekoniecznie — bo zamiast dobrej gry wyszedł skok na kasę ze znanym nazwiskiem w roli głownej.
Produkcja miała zmonetyzować fakt, że detektyw nie opuszczał pierwszych stron gazet, a plotki i domysły dotyczące jego działalności często gościły w telewizji czy nawet pośród nas samych, gdy rozmawialiśmy na temat ostatnich wydarzeń. Chciano chyba wykreować naszego własnego bohatera narodowego, co ostatecznie się nie udało. Może to i lepiej? Taki Geralt wydaje się o wiele bardziej przyzwoity. W growej przygodzie Rutkowskiego poza wrogami dokuczały nam również problemy techniczne, beznadziejne sterowanie i nuda. Gra nie oferowała nawet ułamka tych emocji, które mogliśmy poczuć w popularnych skradankach.
Afterfall Insanity doprowadziło do szaleństwa
Polski Dead Space, rodzima odpowiedź na Fallouta czy STALKERa – tak określano Afterfall Insanity z 2011 roku. Gra z widokiem z trzeciej osoby zabierała nas do 2035 roku, w którym świat był wyniszczony wojną i wybuchem bomby wodorowej. My, jako mieszkańcy schronu “Chwała” musimy stawić czoła niebezpieczeństwu, które dziesiątkuje mieszkańców naszego schronienia. Wyruszamy zatem w podróż mającą na celu pomóc zwalczyć śmiercionośny wirus.
Miejscami faktycznie było strasznie, ale nie chodzi tu o samych przerażających wrogów. Gra cierpiała na wielu poziomach. Nie była może aż tak brzydka, jak niektóre nieudane produkcje, jednak doprowadzała do szaleństwa topornym sterowaniem i błędami, które wielokrotnie doprowadzały do śmierci głównego bohatera. Nie było w tym ani klimatu Fallouta, ani też genialnej rozgrywki rodem z Dead Space. Chociaż inspiracje były oczywiste, to twórcom zabrakło bodaj wszystkiego — umiejętności, czasu i pieniędzy.
Najgorsze polskie gry – łączy nas ojczyzna
Czy zauważyliście jakiś wspólny mianownik wymienionych produkcji? Na pewno — chodzi o polskość. Naprawdę wiele tanich kioskowych gier (często crapów) starało się zdobyć serca graczy, oferując coś, czego na próżno było szukać w dużych i zachodnich produkcjach. Do dziś mamy to specyficzne uczucie, gdy Polska jest wymieniona — w filmie czy dużej grze wideo. A co, gdyby tak zrobić całą grę koncentrującą się niejako na rodzimych realiach? Znana postać, kultowy model auta, czy nawet wydarzenia historyczne. Przecież to się na bank sprzeda!
Faktycznie, na początku się sprzedawało. Poczciwy Maluch Racer pozwolił twórcom zarobić, nie tak źle było w przypadku przygód Rutkowskiego, czy kilku gier wojennych. Ostatecznie jednak z biegiem lat świadomość graczy rosła — odwrotnie proporcjonalnie do liczby gier niskiej jakości, które miały zachęcić nas okładką i polskim motywem. Z czasem tytuły mające do zaoferowania jedynie coś polskiego przestały się pojawiać i… dobrze. Dziś możemy bez wstydu cieszyć się rodzimymi produkcjami, które wcale nie muszą nam machać przed twarzą flagą czy elementami kojarzącymi się z naszą kulturą. Są po prostu dobre — i to wystarczy.
Źródło: Opracowanie własne