GTA VI i nowy standard cen? Śmiało, gracze już to zweryfikują

GTA VI i nowe ceny gier? Śmiało, gracze to zweryfikują
PG Exclusive Publicystyka

Rzekome wprowadzenie nowego standardu cen przy okazji GTA VI wywoła lawinę skutków, które niekoniecznie zadowolą wydawców i producentów. Co z tego, że będzie można wołać jeszcze więcej, jak gracze zaczną jeszcze uważniej „selekcjonować” gry w sklepach, prowadząc w zasadzie do wymarcia sporej części tytułów opartych najzwyczajniej w świecie na autorskich i wyjątkowych pomysłach? No bo jak tu kupować takie Control 2 jak zaraz będzie wychodzić Call of Duty: Black Warfare 17…

Cały niniejszy tekst jest nie tyle spekulacją – opartą na spekulacji – ile raczej podsumowaniem bardzo ciekawych przecieków, domysłów i plotek podsycanych przez analityków branżowych. Nikt nigdy nie przyznał, że gry będą droższe. Ba, sam w to do końca nie wierzę, skoro gracze do tej pory nie przyzwyczaili się na dobre do płacenia 70 dolców. A może przemawia przeze mnie ludzka logika i godność, których pozbawione są miliardowe korporacje? Cholera, no, sam już nie wiem, bo sam fakt poruszania tego tematu w obliczu „martwej” generacji jest niezwykle ciekawy i potencjalnie… szkodliwy.

GTA VI pierwszą grą po nowej, wyższej cenie | Newsy - PlanetaGracza

Panie, jak to 350 złotych za Call of Duty?

Sam troszkę dziwiłem się, że w ogóle mówimy o nowym standardzie cen powyżej obecnych 70 dolarów amerykańskich. Obowiązującego już teraz nie wprowadzili jeszcze wszyscy, ale Activision, Ubisoft czy Capcom ogłaszały, że ich gry są droższe w produkcji, więc i trzeba będzie za nie więcej płacić. I to akurat rozumiem, szczególnie patrząc na ogólną ekonomię. Wszystko drożeje, więc czemu i sztuka nie może?

No bo przecież gry są sztuką, kolejnym medium rozrywkowym przenikającym się z wyższymi formami kultury. Artyści w zasadzie od wieków dzielą się na tych, którzy zarabiają za mało i tych, którzy zgarniają… za dużo. W przypadku gier wideo ustanowienie jednego standardu dla tytułów AAA nie jest niczym nowym. Problem w tym, że miniony standard 60 USD obowiązuje już od jakichś… dwóch dekad!

Czas to zmienić – pomyślały gigantyczne korporacje, dzięki czemu teraz gracze muszą wyciągnąć z portfela jeszcze więcej pieniędzy. W teorii za wyższą ceną powinna iść wyższa jakość, ale bywa z tym różnie. Lista niewypałów z ostatnich nawet dwóch lat jest całkiem pokaźna, a tak naprawdę wcale nie dostaliśmy aż tylu premier. Przecież 2024 rok jest trochę jakby smutnym żartem, bo nie było wcale hiciora za hiciorem, a naprawdę udanych gier AAA z szansą na zostanie tytułami kultowymi można niestety ze święcą szukać.

Diablo IV zarobiło 150 mln dol. na mikropłatnościach | Newsy - PlanetaGracza

GTA VI wprowadzi nowy standard cen

W momencie, gdy nowe Call of Duty będące reskinem poprzedniej części (Modern Warfare III) na premierę potrafi kosztować 350 złotych i jest tak naprawdę przerośniętym DLC, wołanie jeszcze więcej pieniędzy może wydawać się wręcz szalone. Oczywiście grę w pudełku na konsole dało się kupić taniej, ale posiadacze PeCetów, o ile tylko nie mogli doczekać się premiery, właśnie tyle musieli płacić. Zresztą, podobna sytuacja obowiązuje już u wielu innych wydawców, jak choćby Electronic Arts.

Z drugiej strony mamy też polskie ceny gier – temat-rzekę eksplorowany przez różne media od długich miesięcy. I nie bez powodu! Steam ma upośledzony przelicznik cen, przez który wszyscy w Polsce musimy nierzadko płacić więcej niż gracze z Wielkiej Brytanii czy Szwajcarii. A gdzie tu nasze zarobki, a ich… To się nie kalkuluje wcale, więc w teorii jako gracze z dumnego polskiego kraju możemy czuć się poszkodowani podwójnie. Nie tylko gry zdrożały, ale jeszcze bardziej zdrożały u nas, choć problem ten występuje tak naprawdę od kilku lat.

I teraz jeszcze do tego dochodzi Grand Theft Auto VI. To bez wątpienia będzie hit, który rzekomo mógł kosztować Rockstar Games nawet 2 miliardy dolarów (wysoce wątpliwe, choć z pewnością i tak jest to zatrważająca kwota), czyniąc z oczekiwanej od lat gry wideo najbardziej kosztowny projekt w historii multimedialnej rozrywki. To, że się sprzeda, jest pewne. Czy jednak sprzeda się za… powiedzmy… 400 złotych? Jasne, że tak, nawet za 500, bo gracze i tak nastawili swój radar na jedną, główną premierę 2025 roku (oby!). Skoro już trzeba na coś wydać pieniądze i poświęcić temu czas, GTA VI wydaje się jedynym słusznym wyborem.

Stosunek cena/jakość

Jeden z deweloperów odpowiedzialnych za Baldur’s Gate 3 uważa, że to właśnie nowe GTA może wprowadzić jeszcze wyższy standard. Przy czym ma to sens, bo to chyba jedyna gra, która jest w stanie tego skutecznie dokonać, bez większych szkód dla zysków. Take-Two i Rockstar zacierają rączki, wpływy na ich konta bankowe będą gigantyczne i to przez kolejne 5, 10, a nawet i 15 lat. Kwestia tylko trybu Online i potencjalnego wsparcia gry po premierze. Z tym kłopotu nie ma się co spodziewać. GTA V Online udowodniło, że da się wszystko.

Przy czym ów deweloper, Michael Douse, pokusił się o jeszcze jedno, bardzo ciekawe stwierdzenie. „Uważam, że gry wideo powinny kosztować adekwatnie do ich jakości, szerokości i głębi” – napisał. Że się tak wyrażę, mądrego to aż dobrze posłuchać, ale niestety mądrych mało kto słucha. Gdyby tak wyglądała sytuacja, nikt nie byłby nawet zły za to, żeby za nowiutką premierę AAA od cenionego studia zapłacić choćby te 400 złotych. W teorii.

No bo przecież wycenianie dzieła adekwatnie do jego zawartości mogłoby być najlepszym, co spotkałoby graczy! Wyobraźcie sobie sytuację, w której za nowiutką grę singleplayer na 10-15 godzin musicie zapłacić, powiedzmy, 250 zł. Sporawo, ja wiem, ale mówimy dla przykładu o potencjalnym Control 2 – tytule raczej niszowym, dla konkretnego grona odbiorców, o jakości AAA, z wyraźnie sporym budżetem, choć też bez przesady pod kątem skomplikowania developmentu (ten powinien być krótszy niż multiplayerowa gra-usługa). Jedno przejście, koniec przygody, 15 godzin za nami, a przed nami możliwe dodatkowo płatne DLC. Wszystko gra.

Największe hity jak GTA VI mogą być droższe

Później wychodzi taki Wiedźmin 4. Tytuł szalenie rozdmuchany, naszpikowany aktywnościami, toną zawartości i głębią rozgrywki pozwalająca na spędzenie w nim nawet 100 godzin, nieustannie ciesząc się wykonywaniem nowych zadań czy eksploracją otwartego, gigantycznego świata. Gra grze nierówna, ale to przecież oczywiste, że tego typu tytuły pochłaniają większy budżet (choć te niestety dziś zależy od technologii, co nie jest wcale takie oczywiste), oferując jednocześnie znacznie więcej zawartości. Gdzie tu 15 godzin, jak mówimy o RPG-u na nawet ponad setkę?

Wtedy trzeba płacić te 300-400 złotych. Oj, dużo, ja wiem, ale przeliczcie sobie to na godziny i nawet jak spędzicie ich przy takim wieśku 4 około 150 (sam mam w „trójce” ponad 300, co u mnie jest bardzo dużą liczbą) to i tak mowa o dość opłacalnym zakupie. Nawet bez multi, które zdecydowanie podbija wartość chyba każdej nowej gry. Może i niektórzy mogliby narzekać, ale raczej wiele osób zrozumiałoby, skąd taka cena. Jeśli Control 2 miałoby kosztować tyle samo na premierę – a bywają tego typu debiuty – to już coś jest nie tak.

Tutaj pojawiają się dwa zasadnicze problemy. Po pierwsze – każdy wydawca inaczej definiuje „jakość”, raczej po swojemu. Dla Activision „jakością” będzie wydanie kolejnego Call of Duty w stanie niemal niezmiennym, ale z nową fabułą i zmianami w multiplayerze, bez rewolucji w samej formule. Dla Rockstar Games może to być olbrzymia metropolia z niezliczoną ilością aktywności w GTA VI, z potencjałem na wprowadzenie rewolucji w grach open-world. No a dla takiego Lariana to kolejne RPG dla weteranów gatunku na 400 godzin zabawy.

Technologia nie idzie w parze z wyceną

Drugim problemem jest wspomniana przeze mnie wyżej technologia. Współcześnie gry, a konkretnie tytuły z segmentu AAA, pochłaniają gigantyczne fundusze. Nowe tytuły skupione na fabule od studiów PlayStation robi się w wielu przypadkach jak filmy, zatrudniając profesjonalnych aktorów, z nieustannie rozwijanymi narzędziami, a do tego sporą liczbą specjalistów, którzy są w stanie to wszystko ogarnąć. 300 osób pracuje nad daną pozycją przez, powiedzmy, 6 lat, wydając absolutnie mistrzowską grę singleplayer na 20 godzin.

No i trafia na rynek. Technologicznie jest doskonała w każdym calu. Gameplay bez zarzutu. Zawartości nie ma wcale tak wiele, ale budżet „zjedzono” już w pełni. No i jak tu prosić graczy, aby kupili ją za mniej niż 70 dolarów? Koszta rosną, produkcja trwa, więc i klienci powinni płacić więcej.

Dlatego też nie ma szans na to, aby wydawcy i twórcy wyceniali swoje gry odpowiednio do tego, co oferują – w większości przypadków. Jak zwykle nadzieją jest segment indie, w którym możemy za artystycznie wspaniałą grę na dwie godziny zapłacić 10 złotych. Tymczasem inni twórcy wydadzą świetnego roguelike’a i wycenią go na 150 złotych. Tutaj się da, ale przecież nie mówimy o „głównym nurcie”.

the-last-of-us-ii-remastered

Czekając na GTA VI

Wprowadzenie standardu powyżej 70 dolarów niesie za sobą oczywiste skutki. Zabija kreatywność tych twórców, którzy włożyli wielkie pokłady pracy, nerwów i funduszy w swoje tytuły, za które nie mogą prosić mniej, bo po prostu się nie utrzymają. Ba, przecież szef Saber Interactive sam przyznał, że Space Marine 2 musi kosztować tyle, bo inaczej odbiorcy pomyślą, że niższa ceny gry to jej niższa jakość. Rynek weryfikuje, bo gra z miejsca stała się hiciorem.

Gracze mogą również zacząć bardziej decydować portfelem – tak było w przypadku zmarłego śmiercią tragiczną Concord. Gra nie kosztowała wiele, ale… kosztowała w ogóle. Przy produkcji wyglądającej jak wiele tytułów free-to-play okazało się to gwoździem do trumny.

Jeśli więc w jednym momencie tłumy rzucą się na takie GTA VI, jednocześnie „oszczędzając” na innych grach, praktycznie cała konkurencja skupiona wokół premiery nowego GTA po prostu się nie sprzeda. Zresztą, tak kiedyś było z Titanfall 2 – jednym z najlepszych FPS-ów, który zaliczył porażkę finansową przez bliskość premiery Call of Duty i Battlefielda. Dziś i tak gry kosztują tyle, że w jednym okresie premierowym może zwyciężyć często tylko jeden tytuł. Black Myth: Wukong wykosił przecież konkurencję złożoną właśnie z Concord czy Star Wars Outlaws.

W opozycji do popularnego przekonania, że „im się już w tyłkach poprzewracało od tych cen gier” mogę tylko stwierdzić, że śmiało – mogę zapłacić za GTA VI czy inne wielkie tytuły powyżej 70 dolarów. Tylko niech te gry wyjdą i pokażą, że nie zmarnowałem pieniędzy. W przeciwnym razie nie tylko ja, ale i tysiące innych graczy zrozumieją, że ktoś robi ich w konia i po prostu nie opłaca się czekać na premiery, których jakość nie jest nawet pewna. Szczególnie w generacji zdominowanej przez długie oczekiwanie.

Zdjęcie główne: Flickr/CC BY-SA 2.0/Tracy O + GTA VI

Artur Łokietek
O autorze

Artur Łokietek

Redaktor
Zamknięty w horrorach lat 80. specjalista od seriali, filmów i wszystkiego, co dziwne i niespotykane, acz niekoniecznie udane. Pała szczególnym uwielbieniem do dobrych RPG-ów i wciągających gier akcji. Ekspert od gier z dobrą fabułą, ale i koneser tych z gorszą. W przeszłości miłośnik PlayStation, obecnie skupiający się przede wszystkim na PC i relaksie przy Switchu.
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie