Days Gone 2 vs Horizon Forbidden West – Sony postawiło na dobrą kontynuację?

Wyprzedaż gier PlayStation na PC. Days Gone za niecałe 55 zł
Raport

Czy Days Gone 2 powinno zamienić się miejscami z Horizon Forbidden West? Porównujemy potencjał pierwszych części, aby ocenić decyzję Sony.

Niestety, choćbyśmy bardzo chcieli, Days Gone 2 nie znajdzie się obok Horizon Forbidden West na liście produkowanych gier. Klamka nad jej losem zapadła dość szybko, bo w 2019, niedługo po wypuszczeniu pierwszej części. Bend Studios oddelegowano do pracy nad innym projektem, a samo uniwersum prawdopodobnie przejdzie do historii, pozostawiając nas z niedosytem i zaskakującym cliffhangerem.

Ograwszy jedną i drugą grę zastanawiam się, czy aby na pewno Sony podjęło dobrą decyzję o anulowaniu kontynuacji przygód Deacona. Co sprawia, że Horizon Zero Dawn jest lepszy od Days Gone? Odpowiedź nie będzie prosta, ale spróbujmy porównać potencjał obu gier i być może wskazać, która z wymienionych bardziej zasługuje na sequel.

Kontynuacja lepsza dla portfela Sony

Hasła typu “For the players” dziś znaczą tyle co nic, bo Sony nie finansuje marzeń graczy. Wszystko rozchodzi się o pieniądze firmy. Aby zwielokrotnić zysk ponad poniesione koszty produkcji, robią gry na bazie analizy rynku i zapotrzebowania na konkretny gatunek. Dlatego nie tak łatwo wewnętrznym studiom Sony o zielone światło dla swojego projektu.

Jeśli weźmiemy pod uwagę te dwie kontynuacje, to główną dla nich dyrektywą jest stosunek sprzedaży do spożytkowanego budżetu. I faktycznie w tej kategorii druga część przygód Aloy lepiej rokuje na przyszłość.

BudżetSprzedaż PS4/PS5Sprzedaż PC
Horizon Zero Dawn45 mln dolarów10 mln sztuk (luty 2019)716 tys. sztuk (w miesiąc po premierze)
Days Gone>45 mln dolarów (aż 8 mln dolarów za dwie kampanie reklamowe w TV)~6,6 mln sztuk (do kwietnia 2020)?

Różnica w skali sukcesu komercyjnego między grami jest znacząca. HZD w ciągu dwóch lat po premierze w wersji PS4 rozszedł się w liczbie 10 mln egzemplarzy, zaś Days Gone w około 6,6 mln sztuk (nieoficjalnie). Konwersja na systemy PC zdaje się nie była rewelacyjna, ale ponownie górą była ta pierwsza (brak danych o Days Gone świadczyć może o tym, że sprzedaż była niska). Dodatkowo budżet na grę Bend Studios był większy, toteż dysproporcja jest jeszcze bardziej dlań niekorzystna.

Jak widać matematyka jest po stronie Horizon i gdyby to od niej zależało “być albo nie być”, to rachunek wyjdzie nam prosty. Days Gone 2 jest wyraźnie mniej atrakcyjne dla portfela Sony. Aczkolwiek jako gracza jakoś bardziej obchodzi mnie zawartość gry, a nie słupki w exelu. Więc może dokonajmy konfrontacji na tle jakości.

Dwie apokalipsy, ale na innych biegunach

Studia Sony nie kryją swojego zainteresowania do kataklizmów i zagłady ludzkości. Ten temat jakkolwiek był interpretowany odmiennie w Horizon Zero Dawn i Days Gone. To starcie między autorską wizją przyszłości a dość powiedzieć oklepanym wzorem na zombie-apokalipsę (p.s. wybaczcie spojlery, lecz trochę ich będzie).

Horizon Zero Dawn

Po jednej stronie futurystyczna wizja, w której sztuczna inteligencja resetuje świat po błędzie ludzkości. Oryginalne jest w tym zaszczepienie pomysłu na AI, która rozwija się niczym człowiek, jej motywy stają się złożone i podejmuje działania na podstawie danych lub emocji. Dzięki ciągu cyfr ma powstać nowe życie, tylko że tym razem najsilniejszym gatunkiem nie będą ludzie, a maszyny zaprojektowane na wzór zwierząt. Wizja tego świata jest wiarygodna i pociągająca, bowiem pokazuje ocalałych obok dawnej technologii, której nie rozumieją. Warto nadmienić, że świetnie wypada kontrast surowej prehistorii z futuryzmem i za to twórcom należy się duży plus.

A co zobaczymy po odpaleniu Days Gone? Problematykę świata przewijającą się w wielu grach – ktoś chciał zrobić dobrze dla ludzkości i wyszły z tego umarlaki. Więc autorzy sami zamknęli sobie drogę do kreacji nieznanej rzeczywistości, serwując nam klisze bez przerwy kopiowane w kulturze popularnej. Wścieklizna, zombie, zakładanie ostatnich bastionów… Gracze już to znają. Trudno o coś nowego, gdy motyw przewodni obraca się wokół walki ze zgniłymi przeciwnikami, i tym samym tej przygody nie da się sprzedać każdemu. Większa część publiki to fani gatunku, w związku z tym tylko oni docenią jej styl.

Naturalizm czy baśniowy hiper-realizm?

Z reguły, gdy trzeba porównać oprawę graficzną, które dzieli 2 lata od momentu wydania, samosąd staje się nieskomplikowany. Ale teraz wystawienie oceny jest szalenie kłopotliwe. Mimo że Days Gone i HZD nie są sobie równe, to prezentują inną fizjonomię artyzmu, dopasowaną do realiów gry. To, co zaraz więc nakreślę, może mieć typowo subiektywny pogląd i nie traktujcie tego jako postulat nie do obalenia.

Horizon Zero Dawn i Days Gone w porównaniu grafiki

Nie musimy przyglądać się screenom z pomocą lupy, aby stwierdzić, że Horizon oferuje dla oka ładniejsze widoki. Kolory są żywe, przejścia tonalne niezbyt obszerne, a plan daleki i bliski tworzą niesamowitą głębię. Wraz z dynamiczny kontrastem w szerokich kadrach ta gra wygląda bosko, jak animacja, którą bez kompleksów można puścić w IMAX-ie.

“Baśniowy” styl HZD niestety sprawia, że wydaje się plastikowa i gorzej radzi sobie pod kątem detali niż Days Gone. Dzieło Bend Studios jest bardziej stonowane, mniej “next-genowe”, acz właśnie podkreśla szczegóły i w tym ma ogromną przewagę. Ma lepsze modele postaci, obiekty architektury, a jeśli się uprzeć to i warunki pogodowe czarują w niej z podwójną mocą (dla porównania film poniżej).

Ponieważ kontynuacje muszą być dostosowane do mocy PS4, o dużym przeskoku w grafice nie byłoby mowy (trailery Horizon Forbidden West są tego dowodem). Tak naprawdę obie gry zachowałyby pierwotny styl, więc to kwestia tego czy wolimy naturalne scenerie czy bajkową animację. Osobiście chyba z większą ochotą wróciłbym do przerysowanego, nazbyt kolorowego świata. Nie dlatego, że jest cholernie ujmujący, a z uwagi na panujący trend wśród twórców AAA, by zmierzać w kierunku fotorealizmu.

Pucułowaty rudzielec kontra wychudzony włóczęga

Mając nawet doskonały scenariusz i projekt świata bardzo łatwo można zniechęcić do gry. Tym newralgicznym punktem jest główny bohater, którego należy przedstawić jako interesującą personę. Jego rys psychologiczny, motywy działania, czy sposób bycia zaważą na tym, czy go polubimy albo choć zrozumiemy. Możliwość utożsamiania się z nim na przestrzeni fabuły byłaby mile widziana, ale wcale nie jest konieczna. Wystarczy, że będzie oryginalnym charakterem i spełni swoją rolę łącznika między grą a graczem. Czy konfrontowane produkcje mają taką postać?

Days Gone bohater

Dla odmiany zacznijmy od Days Gone. Deacon St. John to strzał w dyszkę. Ma wszystkie cechy dostosowane do powagi historii i własnych przeżyć. Trochę ironizuje, ma własne zdanie, na pierwszym miejscu zawsze stawia siebie i najbliższe osoby. Często sam do siebie mówi, z charakterystyczną manierą człowieka mającego co nieco na sumieniu. Ale nie zgrywa twardziela, jest wewnętrznie rozdartym “włóczęgą”, co przejawia się odrobiną skrzywionej psychiki. W świecie opanowanym przez zombie jego zachowanie jest więc bardzo naturalne i prędko można zaakceptować jego los jako osobisty.

Horizon Forbidden West bohaterka

Zgoła inny debiut w świecie gier zaliczyła Aloy z Horizon Zero Dawn. Dawne historie ukształtowały z niej kobietę niezależną, ciekawą świata i radzącą sobie w niebezpiecznych sytuacjach. Nadto szybko się uczy o technologii, co sprawia, że jest jedną z nielicznych osób, które nie mają problemu ze zrozumieniem nowego ładu. I tylko za to można pochwalić ojców tej postaci, bo w gruncie rzeczy jest ona bardzo generyczna. Nie jest to kwestia wyglądu dziewczyny pozbawionej seksapilu, a dobitnie źle napisanych dialogów. Aloy po kilku godzinach staje się nudna i do samego końca utrzymuje ten poziom. Z moich obserwacji wynika, że bardziej zachowuje się jak prosty chłop uwięziony w ciele kobiety. A co do tego ciała, w drugiej części zajmie więcej miejsca na ekranie, co tylko doleje oliwy do ognia.

Horizon Zero Dawn i Days Gone to różne dzieła, ale zrodzone z jednej ciąży

Nie mam zamiaru rozkładać na czynniki pierwsze mechaniki rozgrywki Horizon czy Days Gone. Opisze wyłącznie moje wrażenia po spędzeniu w nich kilkudziesięciu godzin. Biję się z myślami, że gdyby odjąć z każdej gry 2 wyróżniające je elementy, to byłyby do siebie bardzo podobne. A co gorsza, z miejsca zyskałyby miano przeciętnych.

Obie z nich cierpią na identyczne objawy choroby zwanej przerostem formy nad treścią. Mają ogromne światy, ale nieco pustawe, naprawdę słabo wypełnione ciekawą zawartością. Zarówno jedna jak i druga zmusza do zwiedzania mapy i zbierania surowców (w HZD było to wyjątkowo wnerwiające, bo niektóre były generowane losowo). No i jeszcze nudne misje poboczne, czy też wkradająca się schematyczność gry. Gdyby nie udany główny wątek fabularny byłoby kiepsko.

Aczkolwiek pośród tych minusów są wspomniane wcześniej 2 gigantyczne plusy. W przypadku Horizon Zero Dawn jest to polowanie na mechaniczne stwory. Starcia są dynamiczne i emocjonujące. Największą radochę wywołuje swoboda z jaką można realizować walkę. Oczywiście premiowane jest skradanie się i analizowanie słabych punktów przeciwnika, lecz nawet atakując na hurra otrzymamy kawał solidnej akcji.

Days Gone hordy

Days Gone także chwyta za serce poprzez unikalne doświadczenia z zombie. Mam na myśli sytuacje, w których stajemy oko w oko z hordami liczącymi po kilkaset osobników. Tylko dla jednej sceny w “opuszczonym” tartaku warta jest grzechu. Jeszcze przed samą walką z hordą jest moment ekscytacji, bowiem możemy zaplanować jej przebieg. Zastawić pułapki, sprawdzić, którędy poprowadzić peleton, by na samym końcu przekonać się, że nie tak łatwo upilnować scenariusz. Co prawda, nie ma tu faktora strachu, ale pojawia się mały stres i wątpliwość czy uda się przetrwać pierwsze chwile ucieczki przed głodomorami.

O wysokiej ocenie Days Gone stanowi także jazda motorem. Nie pamiętam, by którakolwiek gra wcześniej miała tak przyjemny model jazdy. Początkowo wkurza konieczność częstego tankowania paliwem, ale gry już dokonamy potrzebnych usprawnień to zaczyna się bajka. Przy każdej możliwej okazji chce się jeździć i modyfikować swój sprzęt. To zabawa sama w sobie, o wiele lepsza od przejmowania kontroli nad zwierzęcymi maszynami i ich ujeżdżaniem.

Nie ma tyle miejsca na dwa podobne sandboxy

W takich momentach żałuje, że Sony nie ma pieniędzy Microsoftu, bo wówczas nasza “Zofia” nie musiałaby decydować, które z dzieci posłać na śmierć. Obie gry mają w sobie coś unikalnego, co powoduje, że łatwo je wyróżnić z tłumu. Bogowie niebieskiego olimpu może o tym wiedzą, ale gdy chodzi o pieniądze trzeba postawić na właściwego konia. Czy tym koniem jest Horizon Forbidden West? Na podstawie tabelki na pewno. Wpompowane w niego zasoby lepiej się zwrócą, dzięki oryginalnej tematyce i przepięknej grafice. Wychodzi na to, że to bezpieczna inwestycja dla Sony, ale czy dobra kontynuacja dla graczy?

Days Gone2

Druga część Days Gone miałaby problem z rozwinięciem najlepszych cech. Większe hordy nic by tu nie zmieniły, tak jak i najprzyjemniejszy przejazd złotym motocyklem na tle gorejącego słońca. Chociaż dostrzegam jedną rzecz, która mogłaby wprowadzić trochę świeżości, czyli przeniesienie akcji z prowincji Ameryki do największych aglomeracji miejskich. Wzorowanie się na filmie World War Z to dobry trop. Można by zasymulować ucieczkę ludzi w grupach, zaprzęgnąć do rozgrywki więcej motywów survivalowych, i skupić się na trybie kooperacyjnym (co podobno było w pierwotnych planach na kontynuację). Bohater jest wyrzeźbiony jak trzeba, więc pozostałaby tylko brudna robota z dobrą fabułą i bardziej oskryptowaną rozgrywką.

A co gdyby Bend Studios zamierzało rozwijać koncept z ogromną piaskownicą, dodając tylko elementy sieciowe? W takiej sytuacji powiem, że dobrze się stało. Będę marudził na nijaką Aloy, marne dialogi i pozostałych bohaterów, ale jednocześnie nurzał się w kolorowych barwach prehistorycznego świata, z uciechą walcząc z metalowymi mamutami. Bo lepsze to niż regularne ganianie się z zombie-wieśniakami w oparach realizmu. Poza tym wciąż uważam, że w takim stanie te sandboxy są do siebie zbyt podobne i lepiej, że wypadło na ten z barwniejszym pomysłem na rozgrywkę.

Grzegorz Rosa
O autorze

Grzegorz Rosa

Redaktor
Ekspert w dziedzinie "kombinatoryki" w grach i zarazem człowiek, który wybrał drogę antagonisty. Nie boi się pisać treści niewygodnych dla innych. Specjalizuje się w publicystyce wszelakiej, krytykowaniu słabych gier, filmów, a nawet ludzi. Jako jedyny na świecie grał już w Wiedźmina 4...
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie