Recenzja Crash Bandicoot 4: Najwyższy czas – szykujcie leki uspokajające

Recenzja Crash Bandicoot 4: Najwyższy czas – szykujcie leki uspokajające

Gra: Crash Bandicoot 4: Najwyższy czas

Recenowana na: PS4

Nieokiełznany jamraj po raz kolejny pokazuje kto tu rządzi, nie tylko dając w kość konkurencji, ale i graczowi.

Platformówki stanowią jeden z moich ulubionych gatunków. Od dziecka lubowałem się wykonywaniu karkołomnych skoków, omijaniu przeszkód i unicestwianiu niemilców. Godzinami siedziałem przed Pegusuem katując Mario, a w ramach urozmaicenia zasiadałem do Raymana przy komputerze starszego brata. Moje postrzeganie tego gatunku zmienił jednak tytuł, z którym zetknąłem się na konsoli PlayStation. Mowa oczywiście o grze Crash Bandicoot, jaką poznałem dzięki płytce Demo 1 dołączonej do szaraka. Nie mogę zliczyć jak często przechodziłem wersję próbną, ale zaręczam że miało to miejsce przynajmniej sto razy. Gdy wreszcie zdobyłem pełną wersję gry, moim zachwytom nie było końca. Jestem więc z serią emocjonalnie związany i trochę się martwiłem czy twórcy ze studia Toys for Bob podołają zadaniu. Całe szczęście moje obawy nie były zasadne.

Szalony naukowiec kontratakuje

Fabuła w tego rodzaju grach tradycyjnie schodzi na dalszy plan. W roli złoczyńcy (przynajmniej w początkowej fazie zabawy) powraca doktor Neo Cortex, który wraz z plejadą znanych fanom antagonistów, planuje po raz kolejny zawładnąć światem. Tym razem tworzy wyrwę w kontinuum czasoprzestrzennym, by móc podbić alternatywne rzeczywistości. Historia to rzecz jasna tylko pretekst, by oddać się temu co najlepsze w grach platformowych – łamaniu palców.

Tęskniliście za rudzielcem?

Tradycja i nowoczesność

Duet głównych bohaterów stanowią Crash i jego siostra Coco. Obydwoje posiadają takie same umiejętności, więc wybór postaci ma charakter czysto kosmetyczny. Gdy przyjdzie Wam wreszcie wziąć do ręki pada zapewniam, że poczujecie się jak ryba w wodzie. Oto znów przenosimy się na wyspę, łudząco podobną do tej znanej z pierwszej odsłony cyklu. W roli oponentów pojawią się kraby, a nawet dzika świnia, którą wielu z was z satysfakcją ujeżdżało w przeszłości. Trudno nie uśmiechnąć się widząc, że twórcy z powagą potraktowali materiały źródłowy. Crash Bandicoot 4: Najwyższy czas nie jest jednak produkcją, która bazowałaby jedynie na tęsknocie graczy za minionymi czasami, w myśl zasady – kiedyś to było, nie to co teraz. Produkcji nie brakuje własnej tożsamości, w wyniku czego tytuł nie stanowi kalki oklepanych już dziś rozwiązań.

Rdzeń rozgrywki pozostał niezmieniony, dalej przemierzamy wytyczoną przez twórców trasę, na każdym poziomie zbierając owoce wumpa i rozbijając skrzynki. Elementem, który znacząco uatrakcyjnia czas spędzony przy konsoli są maski, wpływające na umiejętności antropomorficznego ssaka. Chociażby jedna z nich sprawia, że pewne obiekty na mapie znikną, by w zamian pojawiły się inne. Następna umożliwi hasanie po suficie, a kolejna zamienić się w tornado, ułatwiające wykonywanie długi skoków. Jesteśmy więc zmuszani wykorzystywać nowe mechaniki, by osiągać cele prowadzące do finału. Urozmaica to zabawę i nie pozwala nawet na chwilę się nudzić. Korzystanie z mocy masek jest tak naturalne, iż mamy wrażenie jakby rozwiązanie to było nam znane od zawsze.

Starzy znajomi

W niektórych poziomach przyjdzie nam pokierować także postaciami znanymi z poprzednich części, takimi jak: Tawna – ukochana Crasha czy Dingodile – dawny adwersarz, będący skrzyżowaniem psa dingo z krokodylem. Heroina posługuje się hakiem, która pozwala nam zbliżyć się do poszczególnych obiektów. Z kolei pomagier Cortexa dysponuje dmuchawą, dzięki której z łatwością zasysa znajdujące się nieopodal skrzynie. Różnorodność jest więc cechą , którą bez mrugnięcia okiem może przypisać produkcji od Toys for Bob.

Znana z pierwowzoru Tawna powraca w kontynuacji.

Prawdziwe wyzwanie

Muszę jednak uprzedzić wszystkich niedzielnych graczy, którzy planują bezstresowo spędzić czas przy kolorowej zręcznościówce. Tytuł nie należy do łatwych. Zapewniam Was, że nowa odsłona traktująca o przygodach rudzielca, połknie Was, przeżuje i wypluje. Gra jest szalenie wymagająca i stanowić będzie wyzwanie nawet dla największych wymiataczy. Niektóre etapy będą się Wam śniły po nocach, ale gwarantuje, że nie odłożycie zrezygnowani pada. Jeżeli będziecie zbyt często ginąć w określonym miejscu, otrzymacie maskę, która zwiększy szanse na przetrwanie lub też szybciej natraficie na skrzynkę symbolizującą punkt kontrolny.

Dodatkowo zaimplementowany został tryb oferujących graczowi nielimitowaną liczbę żyć, a także pojawiła się opcjonalna możliwość wykorzystania cienia, który symbolizuje w jakim miejscu wyląduje bohater, wykonawszy wcześniej skok. Tego rodzaju rozwiązania sprawiają, że nawet jeżeli ponosimy porażki to korzystając z subtelnie podanych ułatwień, ukończymy grę. Poziom trudności nie ma demotywującego charakteru, tak jak to miało miejsce w recenzowanym ostatnio Captain Tsubasa Ozora: Rise of New Champions. Jeśli zginiecie, to w mgnieniu oka zostaniecie przeniesieni do checkpointa, by spróbować raz jeszcze. Jeśli jednak planujecie ukończyć Crash Bandicoot 4: Najwyższy czas na 100%, koniecznie zaopatrzcie się wcześniej w leki uspokajające. Uprzedzam, nie będzie łatwo.

Aż miło popatrzeć

Graficznie mamy do czynienia z najwyższa ligą. Kreskówkowa stylistyka raduje oczy, przywodząc na myśli filmy animowane ze srebrnego ekranu. Światy, które zwiedzamy zaprojektowano z dbałością o detale, przez co zachęcają do eksploracji. Odwiedzimy krainę zasłaną śniegiem, wyspę piratów czy postapokaliptyczną rzeczywistość. Każdy poziom zaskakuje czymś nowym, nie pozwalając odczuć monotonii. Nie zabrakło nawet słodkiego polarnego misia, na którym będziemy mogli się przejechać. Co więcej, gra śmiga w około 30 klatkach animacji (tytuł testowano na podstawowym modelu PS4). Za niepowodzenia będziecie musieli winić więc tylko siebie, bez rzucania odpowiedzialności na chrupnięcia wywołane kiepską optymalizacją.

Jamraj w akcji prezentuje się okazale.

Nagrody dla wytrwałych

Nie zabrakło też wszelkiej maści bonusów dla wytrwałych graczy. Zdobędziecie gro skórek, które pozwolą zabawić się w stylistę i zmienić wygląd kierowanej postaci – to już znak współczesnych czasów. Moim faworytem jest skin przeobrażający współczesnego Crasha w postać z czasów PSX’a. Toys for Bob wie jak zagrać na nostalgii. Pojawią się bonusowe poziomy obejmujące: taśmy z retrospekcji (wyzwania w laboratorium Cortexa) i opcjonalne etapy dla postaci takich jak Tawna. Dodatkowo każdą z plansz możemy przejść w tzw. trybie na odwrót, utrzymaną w odmiennej estetyce. Niektóre z nich np. wymagają od nas rozbryzgiwania farby, by pokolorować scenerię. Bardzo pomysłowy i udany koncept.

Fantastyczna przygoda

Crash Bandicoot 4: Najwyższy czas to gra zręcznościowa, wypełniona po brzegi świetną zawartością, ciekawą mechaniką rozgrywki, ale co najważniejsze niebywale grywalna. Muszę Was jednak po raz kolejny przestrzec, to bardzo wymagający tytuł. Jeśli szukacie relaksującej gry, przy której bezstresowo spędzicie czas, brnąc jak torpeda do przodu, to zmieńcie adres. Nowy Crash stanowi wyzwanie i sprawi, że zaczniecie używać łaciny (podwórkowej) częściej niż zwykle. Jeśli nie brakuje Wam samozaparcia, to otrzymacie tytuł, który z powodzeniem może walczyć o miano gry 2020 roku. Najwyższy czas na Najwyższy czas.

Crash Bandicoot 4: Najwyższy czas

Lepszej platformówki nie znajdziecie

Nowy Crash ma własną tożsamość, dzięki czemu nie stanowi prostej kalki oklepanych rozwiązań. To solidna produkcja na miarę współczesnych czasów, która da mocno popalić nawet starym wyjadaczom.

4.5

Plusy:

  • śliczna grafika
  • różnorodność
  • maski wprowadzające nowe mechaniki
  • świetnie zaprojektowane lokacje
  • tona bonusów

Minusy:

  • bardzo wysoki poziom trudności (dla niektórych)
Bartłomiej Balcerzak
O autorze

Bartłomiej Balcerzak

Redaktor
Miłośnik staroszkolnych gier RPG takich jak Baldur's Gate czy Planscape Torment a jednocześnie nowszych przedstawicieli tego gatunku z Mass Effectem na czele.
Advertisement
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie