Biomutant – recenzja. Piękna opowieść o zagładzie
Gra: Biomutant
Recenowana na: PC
Po paru latach od oficjalnej zapowiedzi, kilkukrotnym przesunięciu premiery i rozsadzeniu garstki fasolek wyhodowanych naprędce w słoiku Experiment 101 wreszcie wydało grę o zmutowanych zwierzakach. Biomutant to przygoda, którą można pokochać.
W tytule trafiamy do krainy, która stopniowo odradza się po apokalipsie, czerpiąc siły z Drzewa Życia. Świat jest zanieczyszczony i zwierzęta zdeformowane, ale wszyscy powoli stają na nogi. I wszystko byłoby pięknie, ale właśnie teraz zaczyna tu szaleć zaraza, która prowadzi do stopniowego usychania naczelnej roślinki. Ktoś musi temu zapobiec. Wcielamy się w postać jednookiego futrzaka na sterydach i wykonujemy przeróżne zadania, kształtując bieg historii. Dzięki nam świat może zostać uratowany, ale nie musi – pozytywne zakończenie nie jest jedynym wyjściem z sytuacji.
Przyznacie, że gdzieś to wcześniej było – historii o ratowaniu i odbudowywaniu świata opowiedziano już wiele. Z drugiej strony jednak nie można powiedzieć, że opakowanie apokalipsy w tak piękną, cukierkową scenerię jest częstym zjawiskiem w popkulturze. Z reguły mamy raczej do czynienia z mrokiem, stęchlizną i zmutowanymi kanapkami, a nie z pachnącymi kwiatuszkami, niebieskimi chmurkami i sympatycznymi futrzakami. Obrazki, jakie nam towarzyszą, przywodzą na myśl raczej bajkę dla dzieci, a nie opowieść o zagładzie. To samo w sobie jest intrygujące i wzbudza dziwny niepokój.
Widok zza krzaków, czyli mapa w Biomutant
W produkcji eksplorujemy świat, walczymy z wrogimi stworkami i wykonujemy zadania główne i poboczne. A przy okazji rozwijamy umiejętności postaci, jak na rasowego RPG-a przystało. Na początku musimy przejść przez edytor bohatera, w którym ustawiamy sześć parametrów: pochodzenie, mutację, odporność, wygląd i klasę postaci.
Pochodzenie i mutacja mają wpływ na to, z jakim zestawem cech ogólnych (takimi jak na przykład siła, inteligencja i szczęście) rozpoczniemy rozgrywkę. Zwiększenie chociażby siły odbywa się kosztem zmniejszenia inteligencji, dlatego dobrze jest mieć na uwadze balans. Oczywiście to wszystko możemy później rozbudowywać. Najistotniejszym parametrem jest ten ostatni, czyli klasa postaci: dzięki niej na początku dostajemy bowiem specjalną zdolność. Do wyboru mamy pięć klas; przykładem jest snajper, który świetnie dogaduje się z bronią dystansową, czy psioniczny maniak, biegle władający językiem magii.
Jeśli chodzi o podróżowanie i poznawanie świata, to robimy to albo pieszo, albo przy użyciu przeróżnych wspaniałych środków lokomocji. W niezgubieniu się w leśnych gęstwinach i bujnych trawach ma nam pomagać mapa, ale jakoś tego nie robi. Z nią w pewnych momentach gubimy się bardziej, niż gdybyśmy byli bez niej. Może to zabrzmieć z lekka idiotycznie, ale ktoś wpadł na pomysł obsadzenia mapy tuzinami trójwymiarowych drzewek i krzaczków, które skutecznie zasłaniają ścieżki. Nawet przybliżenie widoku niewiele tu pomaga, bo i tak zza krzaków nie widać niektórych fragmentów tras.
Biomutant, czyli ogniem, mieczem i telekinezą
Walczyć w grze możemy przy użyciu broni długo- i krótkodystansowej. Tytuł oferuje szeroką gamę zabawek: jednoręczne, dwuręczne, tnące i tak dalej. Do tego dochodzi rozbudowany system craftingu, który pozwala klecić i udoskonalać własne bronie. A oprócz tego dysponujemy spektakularnymi umiejętnościami specjalnymi, takimi jak telekineza, zamrażanie czy lewitacja.
Wraz z postępem w rozgrywce zyskujemy punkty, dzięki którym nabywamy nowe zdolności. Inny rodzaj punktów służy rozwijaniu sprawności posługiwania się bronią, a inny kupowaniu umiejętności specjalnych. System walki jest złożony: korzystamy z wielu różnych kombinacji przycisków. Mordowanie za pomocą klawiatury i myszy może więc przysporzyć problemów. Chyba lepiej rozegrać to na padzie.
Zadania poboczne w Biomutant nie są bynajmniej rewolucją w gamingu: w dużej mierze polegają na dotarciu do jakiegoś miejsca na mapie, by znaleźć coś lub z kimś porozmawiać. Natomiast decyzje, jakie podejmujemy podczas głównych misji, mają istotny wpływ na kształt fabuły. Przekonujemy się o tym już na samym początku. Opowiadając się za jednym z plemion, na dzień dobry wybieramy jedną ze ścieżek, odrzucając inną. Ta będzie cierpliwie na nas czekać do momentu, gdy zdecydujemy się przejść grę po raz kolejny.
Jakiś dziwny narrator
Podoba mi się to, co twórcy uczynili swojemu dziełu w warstwie narracyjnej. A uczynili mu niemałą krzywdę. Napotykani bohaterowie nie mówią w naszym języku – zamiast tego bulgoczą coś po swojemu. A my słuchamy narratora, który nie tylko opowiada historię, ale i cierpliwie roztłumacza to, co mówią NPC-e. Dlatego dialogi wyglądają mniej więcej tak: “mówi ci, że mamy piękny dzień; stwierdzasz, że to dzięki spotkaniu z nim” i tak dalej. Nie wnikam, czy taka forma narracji wynika z niskiego budżetu przeznaczonego na produkcję, czy jest zabiegiem celowym. Jak by nie było, wyszło tak, że mamy do czynienia z humorystycznym wynaturzeniem narracyjności, czyli po prostu jej mutacją.
Prowadzenie opowieści w ten sposób to zabieg dość rzadki i przez to interesujący. Przynajmniej dla mnie. Mam jednak dziwne wrażenie, że parę(naście tysięcy) graczy nie będzie podzielało mojego entuzjazmu i narrator ich zirytuje – ale i na taką ewentualność twórcy się przygotowali. Dla osób niezadowolonych z takiej formy kontaktu ze światem gry przeznaczono opcję pacyfikacji opowiadacza i zdania się wyłącznie na napisy; tego jednak nie polecam, gdyż po co.
Biomutant jest baśnią, więc moim zdaniem narrator powinien tu być i robić wszystko to, do czego go uprawniono. Zwłaszcza że w produkcji słyszymy także polskiego lektora – zadbano o pełną polską lokalizację. I nie jest tu istotne, czy bardziej podoba nam się głos bajarza polskiego czy angielskiego; ubogacenie tytułu o rodzimą wersję językową jest w przypadku produkcji autorstwa Experiment 101 strzałem w dziesiątkę i już.
Brawa za lokalizację
Nie chodzi reakcję na jęki, które masowo wydobywały się z polskich rejonów internetu przy premierze Resident Evil Village. Chodzi raczej o to, że Biomutant jest przeładowany wszelakiej maści neologizmami, które określają w grze praktycznie wszystko: miejsca, postacie i przedmioty. Pomijam kwestie rozumienia znaczenia tych wszystkich słów w obcym języku: po angielsku chyba każdy dałby radę to ogarnąć. Ważne jest, że przetłumaczenie tej produkcji na polski było zadaniem niełatwym; dlatego samo w sobie stanowi dużą wartość dodaną.
Czy to nie wspaniałe, że ktoś przełożył potato people na ziemiaczan? Takich słownych innowacji jest w grze zatrzęsienie. Polskie odpowiedniki są naprawdę niegłupie. Osoba, którą choć trochę interesują tego typu kwestie, będzie podczas rozgrywki promieniowała niczym szczypior na wiosnę. Doceniam fakt, że w ogóle podjęto się lokalizacji – a już podwójnie doceniam to, ile serca w to włożono.
Ballada o kwestiach technicznych
Biomutant jest bardzo ładny. Gdzie nie rzucimy okiem, tam będziemy się zachwycać – a to malowniczym widokiem, a to ciekawie wyglądającą postacią niezależną. Wnętrza budynków wyglądają trochę mniej atrakcyjnie, ale także i w tym przypadku jest nieźle. A walki przy użyciu nadnaturalnych umiejętności to prawdziwe widowiska. Zdaję sobie sprawę, że na konsolach wygląda to jeszcze lepiej, ale i tak jest nieźle.
Jednak oprawa wizualna gry nie jest wolna od wad: w wersji pecetowej można między innymi zaobserwować przenikanie tekstur. Broń trzymana przez bohatera potrafi wtopić się w drzwi czy ścianę i wyjść z drugiej strony. Przedziwna to kraina i teoretycznie wszystko jest tu możliwe, ale akurat takich czarów-marów chyba nie było w planach.
Tytuł już na kilka dni przed premierą był bardzo dobrze zoptymalizowany. Szok i niedowierzanie, bo to akurat nie zdarza się nazbyt często na premierę. Tego typu rzeczy pojawiają się w grach dopiero później, wraz z kolejnymi uaktualnieniami (a czasem nie pojawiają się w ogóle). I jeszcze tylko wspomnę, że gra ma przepiękną ścieżkę dźwiękową – soundtrack jest bardzo klimatyczny i dopełnia baśniowej całości.
Ni to pies, ni wydra… Ale kto by się przejmował
Biomutant wystarczy na kilkanaście godzin zabawy, a trzeba też pamiętać, że można do niego podejść kilkukrotnie. Gra oferuje atrakcyjny wizualnie świat, interesujące postaci i przyzwoitą historię z humorem. Do tego dochodzą rozbudowane mechanizmy rozwoju postaci oraz nieprzekombinowany crafting. Są tu też elementy, które potrafią denerwować, jak na przykład sterowanie za pomocą klawiatury i myszy czy przenikanie tekstur. Jestem jednak zachwycona tą produkcją na tyle, że na pomniejsze niedoskonałości jestem w stanie przymknąć oko (w końcu gram jednookim bohaterem).
Experiment 101 stworzyło dzieło dla bliżej niezidentyfikowanego typu odbiorcy. Słodziachny bohater z mocno zielonym konikiem polnym na ramieniu eksploruje kolorowy świat i słucha bajdurzenia dziadka o smrodliwym oddechu, by za chwilę wyrżnąć kataną zwierzaczki i zdecydować, czy uchronić postapokaliptyczny świat przed kolejną zagładą. Dla kogo jest ta gra? Nie wiem. Na pewno jest dla mnie. Chwil z nią spędzonych nie zapomnę na długo.
Biomutant
Bajka, apokalipsa i dużo neologizmów
Biomutant ma wszystko, czego można oczekiwać od rasowego przedstawiciela RPG: rozbudowane mechanizmy rozwoju postaci, wspaniały świat, crafting, a nawet dziwnego narratora. Nie jest to tytuł bez wad, ale oferuje ciekawą przygodę, którą pamięta się długo.
Plusy:
- Urzekający świat
- Humor słowny i sytuacyjny
- "Zmutowana" narracja
- Fajnie wyglądające postaci i oryginalne pojazdy
- Polska lokalizacja
- Muzyka
- Optymalizacja
Minusy:
- Przenikanie tekstur
- Mało intuicyjne sterowanie klawiaturą i myszką
- Mapa potrzebuje drwala