The Callisto Protocol – w obronie świetnego horroru, który zniszczył marketing

the callisto protocol
Felieton

The Callisto Protocol to kolejna ofiara przesadzonych zapowiedzi. Zgarnęłaby wyższe oceny, gdyby nie pomysł z dodatkową literką “A”.

Nie ma nic gorszego niż obietnice składane przez twórców gier, które w dzień premiery weryfikuje rzeczywistość. Nagle pompatyczne zapowiedzi obracają się przeciw nie tyle deweloperom a ich dziełu. Najbardziej traci na tym sama gra, jest wyszydzana za jakość nieporównywalną do materiałów promocyjnych, skrzętnie osadzonych w trailerach. Przez kilka słów powiedzianych za dużo cierpi teraz między innymi The Callisto Protocol. Miał być duchowym spadkobiercą Dead Space’a, kosmicznym horrorem na nowym poziomie, wręcz zadrwić z konkurencji z pomocą dodatkowej literki “A” w klasie jakości. I wprost nie do uwierzenia, że kłamstwo powiedziane wiele razy nie stało się prawdą…

Najnowszy survival-horror od studia Striking Distance został osądzony szybko i brutalnie przez graczy. Nie podoba się fabuła, styl walki, ociężałość bohatera, zerowe zróżnicowanie wrogów, rozgrywka wolna od strachu. Natłok negatywów ostudził oczekiwania na wysokie oceny w recenzjach, acz można mówić o małym cudzie, że pomimo takiej krytyki na Metacrytic średnia nie spadła poniżej 69/100 punktów. Sukces to słowo nijak pasujące do sytuacji, bo na platformie Steam ta granica między dobrą a przeciętną grą została mocno przekroczona – zgaduje, że przez fatalną optymalizację i problemy z renderowanymi cieniami.

Hejtujcie marketing, a nie The Callisto Protocol

W stanie podwyższonej gorączki wywołanej wybujałymi deklaracjami o nadchodzącym “AAAA”, nie tak łatwo było chwycić za tarczę i bronić TCP przed pociskami zawiedzionych graczy. Ale teraz, gdy już rozjuszona gawiedź rozeszła się do Dziedzictwa Hogwartu i Atomic Heart, można z większym obiektywizmem spojrzeć na to, czy ta gra zapiszę się przez ludzką głupotę jako jedna z najbardziej niedocenianych w historii, obok Spec Ops: The Line czy RYSE: Son of Rome. Trochę jakbym pchałbym się w gips, prawda? Ja tego tak nie widzę…

Spróbujmy zapomnieć o skrócie AAAA, a jeśli nie wiecie co oznacza, to nawet lepiej. Wtem będziemy mogli się skupić na tym, co zniszczył marketing The Callisto Protocol, jakkolwiek wyolbrzymił nasze oczekiwania na dzieło z innej planety. Mimo wszystko to najlepszy horror akcji od czasu Resident Evil; Village i śmiem twierdzić, że ciekawszy od Dead Space Remake. Nie odtwarza scenariusza, nie kopiuje 1:1 mechanik z 2008 (może oprócz tąpnięcia), a na dobrą sprawę wprowadza do rozgrywki całkiem nowe rozwiązania. To zwyczajnie świeży start, który powinniśmy oceniać inaczej niż remake bądź remaster.

W takich tytułach autorzy muszą eksperymentować, by pokazać coś innego. Jest to ryzykowne, zważywszy na to, że ludzie niechętnie odzwyczajają się od starych nawyków. A te brzmią banalnie – dużo akcji, dużo dynamiki, dużo potworów, dużo strachu; takie 4D zamiast 4A. Gdy zabiera się te podstawy, dla wielu cały świat runie w oczach. Dlatego nie potrafimy z chłodną głową podejść do pomysłu walki w bliskim dystansie, która polega na unikach i naparzaniu pałką po głowie. Odwołujemy się do schematycznej techniki zabijania potworów – cios, unik, cios, unik -, ale czy strzelanie jak np. w Resident Evil nie polega na tym samym? Wszędzie są schematy, i wobec tego nie marudźmy, że TCP wprowadza do walki urozmaicony schemat, gdzie strzelanie i walka wręcz są wyborem.

Niestraszny horror, piękny ci on!

A swoją drogą, sprawia sporą satysfakcję wykańczanie przeciwników face to face, dzięki świetnym animacjom ruchu i projektom postaci. Zaawansowana mechanika ruchu oraz zdolność do mimowolnego obserwowania środowiska sprawia, że lepiej wgryzamy się w jej los. Przeciskanie się przez szyby wentylacyjne i ciasno osadzone rury oprócz ukrycia doczytywanych lokacji, dodaje efekt realizmu. To również równorzędna zaleta The Callisto Protocol na płaszczyźnie oprawy wizualnej. Na dzisiaj prezentuje najbardziej realistyczne modele twarzy w grach, i ten nasz Jacob to praktycznie kopia aktora Josha Duhamela. Porusza się jak żuk gnojarz toczący ogromną kulę, ale musicie zrozumieć, że ten styl został narzucony nie dlatego, aby nas wkurzać. To właśnie kontra wobec gier, w których zwraca się za małą uwagę na detale lokacji. Poza wyjątkowo szpetnymi sprite’ami ognia, można podziwiać koncepcję artystyczną twórców, tudzież sposób kierowania naszych oczu na otoczenie snopem światła, mgłą i dodatkowymi efektami cząsteczkowymi.

Każdego jednego elementu nie będę opisywać w celu pochwały, że nowsze jest lepszą wersją starego. Striking Distance szykowało nas na trwogę bijącą z ekranu, jak z pierwszego cinematica, gdzie widok odgryzanej głowy przez mutanta był boski. Ale oni przeżuli klimat grozy z klasycznych horrorów i świadomie przełamali doktrynę gatunku – horror nie straszy. Wyskakujące zza winkla potwory nie wywołują paniki, o którą tak bardzo nalegają fani ciarek. I trudno, bo gra inaczej podchodzi do tematu odczuwania niedoli bohatera. Ponury nastrój kształtują otoczenie, tajemnicze badania w więzieniu, muzyka i wiarygodny bohater, o takiej ludzkiej postawie. The Callisto Protocol ma pokłady artystyczne w kontekście opowiadania wydarzeń, snuje pseudo-filmową narrację, która bądź co bądź jest bardziej przyziemna od starożytnych znaków zamieniających ludzi w bestie. I to w niej szanuję, bo treść historii jest sensownie napisana, i konsumuje się ją wraz z eksploracją, a nie na drugim planie za napompowaną do granic absurdu akcją.

Możliwe, że przeważająca grupa odbiorców porównuje Dead Space Remake do The Callisto Protocol, nadmiernie punktując, ile elementów ze statku Ishimura zabrał Glen Schofield na pokład nowego uniwersum. Nie da się zaprzeczyć, że szkielet rozgrywki nadbudowano z tych skarbów, ale pod kątem tempa akcji i formy opowieści to zupełnie dwie inne imprezy w gatunku survival-horror. W tym przypadku Callisto jest bardziej różnorodne w oferowanym tempie zabawy – raz wolno dla turystów z oknem na zwiedzanie, później przyspiesza otwierając klapy, przez które przechodzą potwory. A są też etapy skradankowe, co ostatecznie jest miłą odmianą dla klasycznych strzelanek. Oby w nadchodzącym rozszerzeniu fabularnym twórcy zachowali podobny umiar, a może po kilkunastu premierach horrorów-strzelanek zaczniemy doceniać, że tchnęli w ten gatunek coś oryginalnego.

Grzegorz Rosa
O autorze

Grzegorz Rosa

Redaktor
Ekspert w dziedzinie "kombinatoryki" w grach i zarazem człowiek, który wybrał drogę antagonisty. Nie boi się pisać treści niewygodnych dla innych. Specjalizuje się w publicystyce wszelakiej, krytykowaniu słabych gier, filmów, a nawet ludzi. Jako jedyny na świecie grał już w Wiedźmina 4...
Advertisement
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie