Shin Megami Tensei V - Lucyfer

Recenzja Shin Megami Tensei V, czyli jak orbitowałem na przestrzeni szaleństwa

Gra: Shin Megami Tensei V

Recenowana na: Switch

Shin Megami Tensei V to jedna z największych premier listopada na konsolę Nintendo Switch. Śmiem również twierdzić, że to jedna z najlepszych gier na tę konsolę, którą mimo pokochania, jednocześnie można znienawidzić.

Shin Megami Tensei V to kawał japońskiego tortu

Cieszę się, że usiadłem do Shin Megami Tensei V z bardzo szczątkową wiedzą na temat poprzednich odsłon. Dzięki temu spodziewałem się niespodziewanego, a dostałem znacznie, znacznie więcej. Realia świata prędko się zmieniają, gdy po niecałych 15 minutach gry główny bohater z licealisty staje się Nahobino – połączeniem człowieka i obrońcy z niebios. Dzieje się tak, ponieważ Tokio napada sam Lucyfer, zsyłając armię demonów. Brzmi jak opowieść wyrwana z anime lub innej mangi, prawda? I całości towarzyszy podobny humor, który na szczęście trafił w moje gusta, choć niekoniecznie u każdego będzie podobnie.

Shin Megami Tensei V - it's dangerous to go alone

Analogicznie jest w przypadku głównych mechanik rozgrywki – walki turowej oraz tego, że równie ważne jest zbieranie kolejnych demonów niczym Pokemonów. Podczas ogrywania SMTV cały czas towarzyszyło mi wrażenie, że jest to pod wieloma względami dzieło o wiele lepsze od najpopularniejszej serii studia Game Freak. Niestety, często podjęto tak duże/odważne decyzje na etapie tworzenia, że aż można się pogubić i wręcz zatracić. Dobrym powodem ku temu jest forma przedstawiania treści.

Shin Megami Tensei V jest napakowane wieloma neologizmami, które już na starcie mogą odrzucić. Te zwykle dotyczą właśnie nazw mechanik, przez co trochę mi zajęło, by pojąć czym są. Przykładowo menu związane z ulepszaniem postaci jest tym wypełnione tak bardzo, że aż była potrzeba stworzenia osobnej sekcji, która po kolei tłumaczy każde zagadnienie. Miło, że o tym pomyślano, ale chyba nie tędy droga.

W tym szaleństwie nie ma chwili na oddech

Shin Megami Tensei V to pętla polegająca na przemierzaniu kolejnych lokacji, walkach turowych, wzmacnianiu drużyny i potyczkach z bossami. Większość tych elementów jest przeładowana treścią maksymalnie, jak się tylko dało i jeśli twórcy właśnie to chcieli osiągnąć, to dopięli swego. Wykonali robotę prawie perfekcyjnie, ale czasem jest tego po prostu za dużo. Zdarzy się jednak, że będziecie wyczuwać na pewnych płaszczyznach pustkę. Brakuje jakichś aktywności pobocznych, bo szukaniem malutkich diabełków porozrzucanych po mapie bym tego nie nazwał.

Najgorzej wypada potrzeba ciągłego latania do punktów zapisu w obawie przed utraceniem postępów. W przypadku, gdy Nahobino otrzyma śmiertelne obrażenia, trzeba cofnąć się do ostatniego save’a. Na nieszczęście ATLUS nie zaimplementował funkcji automatycznego odnotowywania postępów, więc tę kwestię trzeba pozostawić sobie na własną rękę. Nie zrobiliście zapisu 15 minut temu? Uwierzcie, że poczujecie to na własnej skórze, gdy okaże się, że przeciwnik okazał się zbyt mocny, niż myśleliście. Niby 15 minut to nic takiego, ale takich sytuacji po prostu jest za wiele.

Gra oferuje trzy poziomy trudności do wyboru, z czego trzeci można aktywować jedynie z poziomu specjalnej opcji. Przechodząc Shin Megami Tensei V “na normalu” nie było bossa, przy którym nie padłbym przy pierwszym podejściu. Ich moc rośnie wręcz nieproporcjonalnie względem Waszej drużyny. Często stworzenie nowych demonów w tym przypadku pomaga, a czasem będzie potrzeba nieco grindu. Z tego powodu nie da się przejść fabuły na “autopilocie”, co często było zarzucane serii kojarzonej z Pikachu.

Shin Megami Tensei V - walka z bossem Nuwa

Od miłości do nienawiści nie jest wcale tak daleko

Nie zrozumcie mnie źle, ale w takiej formie Shin Megami Tensei V wyróżnia się tym swoim szalonym pomysłem na (nie)zbalansowanie, a przez to produkcja jest diabelnie wciągająca. Nareszcie na rynku znalazły się “Pokemony”, które nie są samograjem. To wymagająca produkcja, w której niejeden raz po zobaczeniu animacji przegranej wyłączycie Switcha i wrócicie do dalszej rozgrywki następnego dnia z uśmiechem na ustach.

Shin Megami Tensei V - Pixie pyta, czy jest piękna

Problem w tym, że nie jestem w stanie z czystym sumieniem polecić tej gry każdemu posiadaczowi Switcha, a jedynie fanom głodnym formuły znanej z Pokemonów. Choć treści tu jest masa, ich przesyt sprawia, że jednocześnie chcecie rzucić w kąt Pstryczka i nie wracać przez dłuższy czas do gry, a z drugiej strony jak już siadacie, to na solidne kilka godzin. W tym momencie muszę zaznaczyć jeden największy pluso-minus. Kampania fabularna to minimum 40 godzin rozgrywki, a często będzie to znacznie, znacznie dłużej.

Dzieje się tak, ponieważ zadania poboczne są dodatkowe w wielu przypadkach tylko na papierze. Oczywiście, nikt nie nakazał ich robić poprzez jakiekolwiek widoczne komunikaty. Po prostu bez ich wykonania będzie Wam znacznie trudniej podczas przechodzenia głównej fabuły. Na potwierdzenie tego przytoczę jeden z początkowych questów, gdzie należy pomóc pewnemu kultowi w pokonaniu dwójki złowrogich demonów. Ponownie, walka wcale nie należała do najprostszych, ale w zamian do Waszego teamu dołączy towarzysz na nieco wyższym poziomie z silnym atakiem obszarowym. Takie combo znacznie ułatwiło dalsze poczynania na przynajmniej 5-6 godzin.

Odbieranie questa w jaskini od napakowanego demona

Shin Megami Tensei V nacieszyło moje oko, a ucho zanudziło się na śmierć

Wspomniałem na początku, że świat zaprezentowany przez twórców zachwyca i jest tak dosłownie przez całą rozgrywkę. Graficznie Shin Megami Tensei V wyciska ze Switcha maksimum jego możliwości, co widać w trybie zadockowanym i trzymając handhelda w dłoniach. Pod kątem wizualiów moje serce skradły designy demonów. To ponad 200 istot, które nawiązują do najróżniejszych wierzeń, religii i mitologii. Rzadkością są powtarzalne schematy w ich wyglądzie, a często po samym spojrzeniu na nie można stwierdzić “O, ten wygląda zabójczo, więc na pewno będzie zadawał sporo obrażeń”.

zielony szkieletor siedzący na tronie w sklepie

Chciałbym móc również pochwalić ścieżkę dźwiękową, aczkolwiek ta po prostu się niczym nie wyróżnia. Podczas pojedynków w większości przygrywa ten sam utwór, a jedynie zmienia się podczas spotkań z nieco trudniejszymi przeciwnikami. Każdorazowo przy usłyszeniu nowej nuty w mojej głowie rozeszło się “Nareszcie coś nowego!”, ale po chwili wracało się do oklepanego motywu przewodniego.

W tym szaleństwie jest metoda

Czuję się, jakby jakiś anioł ze świata Shin Megami Tensei wysłuchał moje błagania o powiew świeżości na scenie poke-turówek. Ten zstąpił z niebios, a na dokładkę wziął ze sobą armię swoich kumpli. Nie każdemu będzie się podobało tak liczne grono. Shin Megami Tensei V to nie jest raj dla “growych introwertyków”, którzy wymagają od gry, żeby wszystkiego było jak najmniej, a najlepiej, żeby prowadziła za rączkę od początku do końca. Jest wręcz przeciwnie.

Przymrużając na to oko, z ręką na piersi mogę napisać, że to jedno z najlepszych doświadczeń na Nintendo Switch, ale nie polecę go każdemu. Głównie ze względu na to wystawiam taką, a nie inną, ocenę końcową. Jeśli chcecie przeskoczyć o poziom wyżej z dotychczasowych gier Pokemon, to SMTV będzie jak znalazł. Jeżeli jednak kompletnie Was nigdy nie interesowały wspomniane marki i boicie się natłoku istnego szaleństwa, to lepiej wybierzcie coś innego do ogrania. Kilka takich propozycji znajdziecie w tym miejscu.

Shin Megami Tensei V

Szaleństwa nie ma końca

To jedna z najlepszych gier na Nintendo Switch, aczkolwiek tylko dla określonego grona graczy, którzy chcą zagrać "w o wiele trudniejsze Pokemony". Wraz z rozgrywką towarzyszy szaleństwo, w które samemu można popaść.

3.5

Plusy:

  • Długa rozgrywka na dziesiątki godzin
  • Humor
  • Designy postaci
  • Wciągający core-loop
  • Wymagający poziom trudności

Minusy:

  • Często aż za trudna "na normalu"
  • Przytłaczająca ilość treści
  • Z czystym sumieniem mogę polecić głównie fanom Pokemonów
  • Brak auto-zapisu
  • Powtarzalny soundtrack
  • Sporo ciężkich do zapamiętania neologizmów
  • Mało aktywności pobocznych
Michał Wieczorek
O autorze

Michał Wieczorek

Redaktor
Od najmłodszych lat pasjonat game devu i miłośnik gier Nintendo. Oprócz tego hobbistycznie kolekcjonuje dużo niepotrzebnych, geekowskich gadżetów. Co drugi weekend student game designu.
Advertisement
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie