Magia remasterów, czyli o sztuce gaszenia ognia rzeką

Remake i remaster Resident Evil 3
Felieton

To, że ogień gasi się wodą, jest prawdą starą jak świat. Okazuje się jednak, że gracze bardzo lubią za tę prawdę płacić.

Mafia: Definitive Edition, Tony Hawk Pro Skater 1+2, Resident Evil 2 i 3 – to tylko kilka z dziesiątek odnowionych wydań tytułów, w których oryginalne wersje mieliśmy szczęście grać kilkanaście lat temu. A przynajmniej ci, którzy byli już wtedy na świecie. Reszta dziwi się, skąd bierze się szum i dym związany z tego rodzaju produkcjami. Przecież to gry jak gry – jak każde inne. Okazuje się jednak, że właśnie nie. Wszak nie ma dymu bez ognia.

Mafia: The City of Lost Heaven trafiła do sklepów w 2002. Tytuł spotkał się wtedy z bardzo dobrym odbiorem krytyków i graczy. Historia Tommy’ego Angelo była niesamowicie wciągająca, a poza tym produkcja zachwycała wysoką jakością oprawy audio-wizualnej. W pierwsze części THPS można było grać godzinami i w ogóle się nie nudziły. A Residenty okrzyknięto horrorami wszech czasów – nie tylko w momencie premiery, ale i przez wiele kolejnych lat nie miały one sobie równych (i możliwe, że tak pozostało do dziś). A teraz ktoś wpadł na to, by to wszystko wskrzeszać i odświeżać, bazując na udanych schematach sprzed lat.

Remastery i remake’i – ale to już było, la, la, la

Ogólna idea jest dość stara. Tuż po drugiej wojnie światowej badacze kultury ostatecznie zgodzili się z Szekspirem, że wszystko zostało już powiedziane. Reszta jest więc nie tyle milczeniem, co powtórką, powieleniem i ciągłym opowiadaniem tego samego, choć w lekko zmodyfikowany sposób. I to właśnie nazywamy postmodernizmem.

Moda na remake’i i remastery gier z lat 90. i pierwszych chwil dwudziestego pierwszego wieku zaczęła się parę lat temu, a teraz zjawisko przybiera na sile. Odnowione wydania każdej z wymienionych na wstępie gier – poza RE2 – trafiły do graczy w zeszłym roku. Bo dopiero jakoś tak ostatnio do twórców zaczęło docierać, że jest pewna konkretna grupa odbiorców, która na pewno sięgnie po tego typu tytuły.

Jakby nie patrzeć, wszystko płynie

Zajrzyjmy w głąb świadomości deweloperów i wydawców. Główkują, myślą, analizują. Pytają: jaka jest szansa na to, że coś, co zrobiono kilkanaście lat temu i sprzedano, sprzeda się także i teraz? Przecież czas zmienia ludzi. Panta rhei; veni, vidi, vici; arrivederci. Dwa razy do tej samej rzeki podobno się nie wchodzi.

Wówczas na horyzoncie za każdym razem pojawia się on: delikwent lat plus-minus 30, któremu przed laty przypadkowo zdarzyło się grać na komputerze lub konsoli. Trochę spracowany, miejscami ogarnięty. Macha serdecznie kończyną prawą lub lewą (to bez znaczenia) i zapewnia, że on do tej samej rzeki na pewno wejdzie. Ba, więcej: on się do niej wepcha – on błaga, by go do niej wrzucono. Bo mu tęskno za czasami staroszkolnymi, które wspomina z sentymentem. Jakże wszystko było wtedy prostsze!

No, może nie do końca – akurat osławiony wyścig z oryginalnej Mafii nie należał do najprostszych. To bez wątpienia najbardziej wymagające zadanie w całej grze, z którym miało problem wiele osób. Pytanie do graczy, którzy połamali sobie palce na klawiszach i język na niecenzuralnych słowach, przegrywając w wyścigu: czy kiedykolwiek zastanawiało was, co powodowało, że tej misji nie dało się ukończyć przy pierwszym, drugim czy dziesiątym podejściu? Może gra rzeczywiście była za trudna. A może po prostu wy – młodociani – nie za bardzo jeszcze “umieliście w gry”?

Remaster – trafiony-zatopiony, czyli siła sentymentu w nowych starych produkcjach

Gracz +/-18 sięgnie po nową wersję klasyka pod warunkiem, że jest ona po prostu dobrą grą. Z reguły nie interesuje go, w którym roku wydano oryginał, ani jak wyglądał. Wystarczy tylko, że odświeżone wydanie nie ma rażących niedociągnięć i jest ogólnie chwalone. Natomiast osoba, która zna pierwowzór – a głównie do takich odbiorców kierowane są te wszystkie odnowienia i reprodukcje – to już całkiem inna bajka.

Puszek sentymentu zalegający na ogrywanym przed laty tytule zwiększa drastycznie szanse na to, że gracz zwróci uwagę na wyremontowaną wersję. I nie chodzi wyłącznie o przeżycie tej samej historii i wcielenie się w tego samego bohatera. Chodzi o doświadczenie pełniejsze i doskonalsze niż przed laty.

Kto chciał sprawdzić, jak Jill Valentine walczy w widoku trzecioosobowym, ten nie dał się długo namawiać i nabył RE3 Remake. Osoba, której odpowiadał poziom trudności w pierwszych odsłonach Anno, sięgnęła po History Collection, by móc rozgryzać wymagające strategie, ciesząc oko ładniejszą oprawą wideo. Podobnie jest z Mafią i jej kultową misją: ciekawe, za którym podejściem uda mi się tym razem?

Jak się gra w nowszą wersję? Lepiej? Gorzej? Tak samo? To ocenić trzeba samemu. Natomiast twórcy wiedzą jedno: łatwiej jest uszczęśliwić takiego trzydziestolatka niż innego (nowego) odbiorcę tytułu – bo znane są jego oczekiwania. Dzięki temu wiadomo, co trzeba podkreślić i ulepszyć, a czego lepiej nie ruszać.

Oczywiście bywają przypadki, gdy odnowione wydanie zbiera baty od fanów oryginału, bo coś nie wyszło. Ma to miejsce między innymi wtedy, gdy studio tworzy remastera, ale zapomina w nim cokolwiek zmienić czy ulepszyć w stosunku do oryginału (tak było w przypadku remastera Fahrenheita, o którym wspominaliśmy w jednym z poprzednich artykułów).

Ogniem i rzeką

Niemniej z reguły sentyment bywa na tyle silny, że naszego trzydziestolatka nie są w stanie powstrzymać nawet najgorsze opinie innych graczy na temat odświeżonego dzieła. Na nic zdają się morały kolegów – on po prostu musi samodzielnie wykąpać się w tej samej rzece i już. Dlatego czym prędzej kupuje grę, gasząc tym samym pożar sentymentów. A twórcy piją szampana – osiągnęli swój cel.

Czy jest w tym coś złego? Nie pytam o szampana, tylko o powielanie schematów i opowiadanie tego samego. Złego nie ma tu chyba nic – poza tym, że nie wymyślając nic nowego, trochę stoimy w miejscu. Niemniej skądś bierze się zapotrzebowanie na taki zastój. Ale to jest całkiem proste: jeśli jest sentyment, nieuniknione są i powroty. Bo przecież to, że ogień gasi się wodą, jest prawdą starą jak świat.

Dagmara Kottke
O autorze

Dagmara Kottke

Redaktor
Z wykształcenia dziennikarz, z zamiłowania jeszcze bardziej. Fanka słabej literatury i maskotek ze zniesmaczonym wyrazem twarzy.
Advertisement
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie