Zagrajmy w coś przyjemnego, czyli moja lista gier na trudne czasy
Czasami musimy zmierzyć się z problemami. Zdarza się jednak, że zaczynają nas one przygniatać, więc szukamy ucieczki lub czegoś, czym będziemy mogli się zająć, aby nie zwariować. Każdy ma na to swój własny sposób. Ja bardzo często wracam do wielu gier, które wywołają u mnie uczucie nirwany.
Nie da się ukryć, że w ostatnim czasie żyjemy w dość napiętych czasach – najpierw pandemia, teraz sytuacja w Ukrainie. Do tego każdy z nas musi nierzadko mierzyć się z własnymi demonami i próbować, po ludzku, w tym wszystkim nie oszaleć. Wybawieniem okazuje się tak błaha rzecz, jak rozrywka. Nie powstała przecież tylko po to, aby pisać o nowych partnerach gwiazd kinowych, prawda? Czasami warto umówić się na wizytę u doktora Netflixa, PlayStation, Xboxa czy kogokolwiek, z kim macie najlepszy kontakt.
Gdy sam muszę zasięgnąć trochę katharsis, zwracam się ku „relaksującym” grom wideo, ale nie tylko. Jednocześnie nie są to typowe pozycje, które znajdziecie na pierwszej lepszej liście „TOP chilloutowych gier”. Dla mnie gry, o których piszę poniżej, są niczym sesja u lekarza – czasami zwariowanego, czasami takiego, który nie posiada zezwolenia na działalność, ale z wizyty i tak możemy wyjść szczęśliwi.
Gdy tak Ci źle, że musisz głęboko się zaśmiać
South Park nie brzmi jak idealny sposób na relaks, ale na mnie to po prostu działa. Obydwie części produkcji wydanych przez Ubisoft okazały się dla mnie grami wyjątkowymi. Z jednej strony jestem fanem oryginalnego serialu, a z drugiej nie cierpię wszelkich gier turowych. Mimo to zarówno The Stick of Truth, jak i The Fractured But Whole przeszedłem w całości i to niejednokrotnie, bo zdarzało mi się do nich powracać, gdy tylko potrzebowałem nieco relaksu.
Być może to kwestia wisielczego humoru, być może wciągającej dla fana animacji fabuły, a może to po prostu zasługa skrajnie nieskomplikowanej rozgrywki? Nie mam pojęcia, ale najwyraźniej jestem jedną z tych osób, które trudne chwile zabijają komedią. Co ciekawe, moja partnerka ma zupełnie inaczej. Gdy łapie doła, zazwyczaj włącza dramat psychologiczny. Wtedy smutek zapewne nawarstwia się w niej, przekracza Rubikon i przekształca się w… radość? Nie ogarniam, dla mnie to totalnie popieprzone. Jeżeli jednak macie tak jak moja luba – gry South Park możecie zastąpić choćby, nie wiem, Dark Souls. Myślę, że będzie w sam raz.
Zrób to, czego nie lubisz, czyli zagraj w karciankę
Najwyraźniej w obliczu problemów zmieniam się w zupełnie inną bestię i grywam w produkcje, których normalnie bym nie odpalił. South Park przeczy idei rozgrywki, która mnie wciąga, ale nie mogłem się od niego oderwać. Podobnie jest z Legends of Runeterra. Ja i karcianki? Błagam, wszyscy moi znajomi wyśmialiby takie zestawienie, ale jednak zdarza mi się odpalić LoR w obliczach kryzysu emocjonalnego. Tytuł zmusza do strategicznego myślenia, ale robi to w urokliwy sposób. Ograniczona możliwość kontaktu z przeciwnikiem nie nawarstwia toksyn zazwyczaj wydobywających się z czeluści społeczności gier online. To też fajna alternatywa, gdy nie macie „fizycznych” gier karcianych – wystarczy nawet, że partner uruchomi pozycję na telefonie. Żeby nie było – LoLa nie włączę, nawet gdybym popijał drinka z chorągiewką na którejś z wysp Pacyfiku.
Wizyta u doktora Mario może wywołać nagłą poprawę humoru
Nintendo jest oczywistą formą poprawy nastroju, gdy gracz szuka sposobów na to, aby zapomnieć o problemach. Ja, wierny PeCetowiec, nieodżałowany soulslike-owiec i fan makabrycznych horrorów, kupiłem wreszcie Switcha. Z miejsca okazał się on perfekcyjnym sprzętem do zabicia negatywnych emocji. Biblioteka „wielkiego N” jest imponująca, jeżeli chodzi o relaksujące gry. Jeżeli ze wszystkich tych wyjątkowych pozycji miałbym wybrać jedną, ponownie będzie to tytuł, w który normalnie bym nie zagrał, ale już od pierwszych minut wciągnął mnie na dziesiątki godzin.
Mario + Rabbids: Kingdom Battle to połączenie zidiociałych kurlików z małomównym Mario, ale wszystko w tej grze jest po prostu wybitnie relaksujące. Od dłuższego czasu nie jestem w stanie odmówić sobie kolejnej rundy. Deweloperzy wzorowo połączyli łamigłówki, turową strategię i przeurocze postacie. Do tego niski poziom trudności sprzyjający mniej wymagającym graczom, którzy mogą zagrać wspólnie z nami lub też – jeżeli mają odwagę – przeciwko nam.
Załóż rodzinę, spłódź syna i umrzyj
Nie macie Switcha, ale chcielibyście zapomnieć o chwilowych niedogodnościach i zatopić się w wykreowanym komputerowo świecie? Simsy to w zasadzie kolejna oczywistość, ale wszystko zależy tu od naszego podejścia. Niektórzy skupiają się na sferze, cóż, „życia”, inni wolą choćby przebieranki. Otwarcie przyznam, że gdy tylko włączę Simsy 4, mogę przepaść na wiele godzin i wcale nie jest mi z tym źle! Najpierw tworzenie postaci, potem jej ubranie i wreszcie nadanie cech. Wklepuję kod na gotówkę, dzięki czemu nie muszę się martwić pracą i zaczynam – powoli kupuję nowe meble, urządzam wnętrze, a dopiero po paru godzinach wyjdę na miasto i poznam nowych ludzi.
To jednak możliwość dbania o mój wirtualny odpowiednik jest tutaj kluczem, dzięki któremu zaczynam coraz lepiej się czuć. No i mogę też udostępnić biurko dziewczynie, która stworzy w grze naszych znajomych i wspólnie będziemy pastwić się nad ich wirtualnym życiem. Czysta przyjemność.
Mówcie na mnie „kolekcjoner śmieci”
Ostatnio nie mam wcale ochoty odpalać strzelanek czy innych tego typu gier (zresztą, nie tylko ja). Jest jednak seria, która od zawsze stanowi u mnie wyjątek. Borderlands kojarzyło mi się zawsze z trudnymi chwilami i nie mam pojęcia dlaczego. Być może premiera „jedynki” zbiegła się z bardziej wymagającym czasem w moim życiu? Zdaję sobie sprawę, że mało kto mógłby pomyśleć o tej serii „relaksująca”. Dla mnie jednak taka jest – przyjemna dla oka grafika, niewymagająca rozgrywka skupiająca się na strzelaniu do różnej maści istot i zbieraniu giwer niczym grzybów po deszczu oraz fabuła wyjęta z najlepszych slapstickowych komedii.
Jak już wspomniałem – humor bardzo często działa na mnie zbawiennie. Tu nawet brutalność jest tak przerysowana, że aż nie patrzymy na nią w typowy sposób, a z wielkim przymrużeniem oka. Dodam tylko, że to także genialne pole do popisu, gdy zaprosicie do rozgrywki partnera. Gwarantuję, że przyjemność z grania stanie się o wiele większa.
Gry, w których lubię przepadać, gdy mam doła, mogą wydawać się dziwnymi pozycjami dla większości z Was, ale są to tytuły, które po prostu na mnie działają. Być może to nawet nie jest stricte ich kwestia? W każdym z powyższych akapitów dotyczących wymienianych pozycji przewinęła się moja dziewczyna lub inne bliskie mi osoby. Zazwyczaj jednak poświęcam na rozgrywkę czas samemu i w obliczu emocjonalnego kryzysu naprawdę warto skierować się ku tak błahej sprawie, jak kolejny mecz w Legends of Runeterra. Rozrywka jest właśnie po to, aby nam pomóc w zajęciu umysłu czymś innym – relaksującym. Czasami w internecie widzę opinie pokroju „jak możesz grać w gry, skoro się źle czujesz?”, ale… nie ma w tym nic złego. To ludzkie.