Recenzja Horizon Forbidden West – bogini przygody ze skazą na okładce
Gra: Horizon Forbidden West
Recenowana na: PS5
Ogromna kampania marketingowa Horizon Forbidden West nie była wydmuszką. Ale czy nowy exclusive Sony to next-gen jak z bajki?
Poprzedni tydzień jakby wyleciał mi z kalendarza, za co mógłbym winić zaledwie jedną grę. Ale tego nie zrobię, bo wiecie… To nie był czas stracony czy spędzony w przekonaniu, że trzeba się poświęcić, zatracić w Horizon Forbidden West, w imię wystawienia sprawiedliwego wyroku. Nie przywiązujcie jednak uwagi do cyfr, nie szukajcie względnego obiektywizmu między wierszami recenzji, a krytyką – takowa mimo ochów i achów będzie. Mój główny przekaz, jakkolwiek inny, jest adresowany przede wszystkim do graczy, którzy mieli już styczność z Zero Dawn…
Mając nabite ponad 110 godzin w “jedynce” rzec mogę, nie obca mi panorama jej zalet i wad, i to do niej będę wracać myślami, by Wam powiedzieć czy warto kupić za cenę premierową kontynuację gry, która notabene nie jest aż tak mała. Uznajcie więc to za swoisty poradnik o tym, jak zmieniła się nowa część serii – bo tak też od tej chwili nazywać ją trzeba – co robi lepiej, gorzej lub w jakich elementach pozostała nietknięta.
Marvelowska opowieść w czasach współczesnej prehistorii
Jak przypomnę sobie, ile zła poczyniono w fabule Zero Dawn, łapię się za głowę. Oryginalne uniwersum ze światem zgładzonym przez ludzką chciwość, brzmi na wstępie bardzo dobrze. Motyw odbudowy fauny i flory, społeczeństwa przez AI to nawet materiał na literackiego Oskara, tylko nie w takiej formie, w jakiej została podana gra. A była to przez większość czasu historia z intrygującym tłem, ale męczącym ciągiem wydarzeń. Misje, dialogi, rys psychologiczny postaci głównych… Wiem, że podczas gry podążałem dalej nie dla tych rzeczy, a mimo ich obecności. Dzieląc teraz ekran na dwie części, gdzie po po jednej stronie Zero Dawn, a po drugiej Forbidden West, ku uciesze swojej i Waszej przyszłości zdradzę, bez najmniejszych niuansów, że scenarzyści z Guerilla Games dorośli do poważniejszej ekspozycji lore i jej składników.
Zacznijmy od problematyki, jaką porusza Forbidden West. To nadal pompatyczna, niczym z filmu o bohaterach Marvela historia, w której trzeba kogoś lub coś uratować. Znów jest bohaterka w centrum i jej przeznaczenie, wyłącznie jej pisane. Na wstępie gry daje o sobie znać monotonia, znajome widoki i tempo odkrywania. Początek zwyczajnie nie zachęca. Dlatego jak najszybciej powinniście rzucić się w kierunku Zakazanego Zachodu, bo dopiero tam odnajdziemy świeżość. Mówię o ciekawych grupach etnicznych (moi ulubieni Tenakthowie), ich zwyczajach, konfliktach. Między nimi jeszcze coś zagadkowego, ujmę to jako temat odpowiadający genezie gry, której nie będę spojlerować. A na koniec, otaczające środowisko z większym akcentem na klasyfikację biomów (robi może nawet większą robotę, ale to temat na inny ustęp).
Musisz poznać Janusza… opowiada świetne historie
Także w domyśle mam osoby, z którymi częściej chce się gawędzić. Podejmowanie nowych problemów uruchamia ciekawsze relacje z debiutantami i bohaterami powracającymi. I co równie ważne, stają się wreszcie jacyś. U Erenda uwypuklono dziarskość i człowieka prostego, u Varla jego lojalność i odwagę, a Sylensa tajemniczość, która ma swój punkt zwrotny dla historii. Zaś debiutantów dobrano nie gorzej, nadto w opozycji wobec pozostałych charakterów, aby nie robić z obsady jednowymiarowych klonów. Znajdzie się zarówno geek, melomanka, jak i Janusz biznesu. Ostatecznie można niektórych polubić za ich cwaniactwo lub hardość, co w pierwszej części oznaczało sympatię wobec pacynek, aktorów bez głębi, a tu ludzi z zarysem duszy.
Niestety, jedno jest niezmienne – Aloy. Jest tak nijaka, że można wyrywać sobie włosy z brody, nóg i głowy. Te czynności wywołają u Was więcej emocji niż wczytywanie się w jej dialogi czy obserwacja jej zachowania w cutscenkach. Nie rozumiem, skąd pomysł na taką a nie inną postać główną. Natomiast Forbidden West otworzył mi oczy na prawdę nt. jej poziomu atrakcyjności – otóż w świecie plemiennym grając superlaską, aż dziwne by było, gdyby nie ustawiali się do niej w kolejce wszystkie chłopy zlecające misje. W tym przypadku jej seksapil, uznawany za kontrowersyjny, jest zbawienny dla wiarygodności świata. Nie wywołuje to zbyt często cringe’owych sytuacji, choć przygotowano dla nas parę scen z sercowymi dylematami.
W Horizon Forbidden West każdy znajdzie ciekawą robotę
Zahaczyłem wcześniej o jakość misji i z grubsza mówiąc, jest o niebo lepiej w porównaniu do Zero Dawn. Bywają co prawda poboczne “kopiuj wklej” z zaginionym bratem (i to dosłownie), acz większość w rozsądny sposób dostarcza nam informacji nawiązujących do fabuły, regionu, metalowych bestii. Kolokwialnie pisząc, mało jest zadań z pupy. W tym świecie nieznanym i jednocześnie urodziwym, możemy oddać się atrakcjom, których w Zero Dawn nie było. I to nie tam jakieś zbieranie prehistorycznych nocników ze szlaku. Konkrety?
Forbidden West dostał mini-grę Napad Maszyn, która wygląda jak szachy dla Flinstonów. Nie ma sensu, żebym Wam opisywał jej zasad. Powiem tyle, że z trudniejszymi przeciwnikami jest wymagająca i wciąga. Dodatkowo samodzielnie kompletujemy pionki do gry, na wzór np. Gwinta w Wiedźminie 3. Co jeszcze… wyścigi na maszynach, łamigłówki terenowe w postaci labiryntów ze “skarbami”, walki na arenach. Przez nie łatwo można oderwać się od tradycyjnych zadań.
Zdarza się, że wszystkie aktywności poboczne są trochę porozrzucane po drodze do celów głównych, toteż warto się nimi zainteresować, by zdobyć punkty umiejętności. A te zbierać trzeba, w końcu rozwój bohaterki uległ w tej części niebywałej metamorfozie.
O Panie… ileż tu możliwości buildów
Poprzednim razem do dyspozycji były 4 kategorie talentów, a teraz jest ich 6. Każda ze specjalizacji dzieli się na osobne dla siebie ścieżki, gdzie punktów umiejętności do odblokowania jest w cholerę. Nie wykonałem wszystkich misji i nie wiem, czy starczy doświadczenia na pełny pakiet. Aczkolwiek uproszczę sprawę – od początku lepiej skupić się na konkretnym buildzie, bo zależy od niego styl walki i jej kwintesencja. Kto chce walczyć łukiem, niech pakuje w łowczynie, jak machać włócznią to w wojowniczkę. Nie ma szans stworzyć kozaczki wydając punkty bez pomysłu.
Kontynuując myśl z metodami walki, w tym miejscu należy pochwalić twórców za zauważalny postęp. Ogólny obraz jest taki, że system walki daje więcej radochy, a w szczegółach dotyczy to nowych ruchów, animacji, swobody dla korzystania z łuku i włóczni. Oprócz podstawowych i klasycznych ataków kończących są też kombinacje ciosów.
Wielkie oczy zrobicie na widok modyfikatora odwagi, dzięki któremu możemy aktywować czasowe wspomagacze. Jedne poprawiają statystyki krytycznych ciosów, moc arsenału, inne podnoszą szybkość regeneracji zdrowia. W trakcie starć z bossami, bez tych specjałów ani rusz. Myślę, że szybko można przyzwyczaić się do usprawnień i skrótów je aktywujących, tym bardziej, że pozwalają graczom tworzyć indywidualne konfiguracje umiejętności. Będzie na kim i na czym testować zabójcze umiejętności. Szczególnie, jeśli podobały Wam się starcia ze stalowymi zwierzakami. Tak tylko dopowiem, że dojdzie kilka odlotowych modeli z nieco nieobliczalnym zachowaniem.
Szczęśliwej drogi już czas!
Wiecie, co mnie denerwowało w Zero Dawn? Eksploracja! Wyobraźcie sobie, że wdrapujecie się na Mont Blanc, robicie orle gniazdo, szukacie skarbów i nagle nadchodzi ten moment, gdy trzeba ruszać dalej. Tak po prostu nie da się zejść w kilka sekund na sam dół, skacząc niczym kozica tatrzańska. Istnieje też ryzyko zgonu, co wywołuje jeszcze większą irytację. I jakże byłem szczęśliwy zmian w Forbidden West, tych złotych pomysłów, które nie dość, że przyspieszają proces przemieszczania, to nadto są efektowne w trakcie rozgrywki.
Za punkt wyjścia do rozmów o rozszerzonym systemie eksploracji weźmy wspinaczkę. Droga na szczyt wielu gór jest przyjemniejsza, bo wiedzie przez gęsto obsadzone półki skalne. Kompletną trasę można wykryć z pomocą jednego użycia fokusa. Praktycznie nie ma takich miejsc, których nie da rady odwiedzić. Powroty na niziny są jeszcze lepsze. Nie trzeba wychylać się, zdzierać tipsów na pionowych ścianach, a wystarczy skorzystać z tarczy energetycznej, służącej za spadochron. Przelot nad koronami drzew, wzdłuż dolin i różnych urwisk jest atrakcją samą w sobie. No, widoki jak z katalogów biur podróży.
W plecaku Aloy są też inne gadżety, które wykonamy przy stole warsztatowym (od razu mam skojarzenia z The Last of Us). Jest coś w rodzaju zapalnika do włóczni, a ten podpala kwiaty blokujące przejścia do korytarzy w starym budownictwie. Jest i chwytak działający toczka w toczkę jak z odświeżonej serii Tomb Raider. Czuć, że twórcy gry szukali inspiracji na gameplay u konkurencji. Czy to źle?
Ale wracając do zwiedzania mapy świata, zostawiłem coś specjalnego na koniec. Nie chodzi o nurkowanie, choć stawiam je niemal na równi z inną nowością. Nie pokazywali tego w trailerach, ani specjalnie nie obnosili się z tą informacją twórcy, jakoby w Forbidden West można było latać! Ojżesz Mojżesz, jakie to jest genialne! Zdominujesz pterozaura czy tam innego skrzydlatego i hen na kraniec świata i jeszcze dalej. Wy to nazwiecie alternatywą dla korzystania z systemu szybkiej podróży, a ja jedyną prawilną metodą eksploracji. Pozwoliłem sobie przetestować pterusia w ramach solówy z inną prehistoryczną wroną i jak się okazało, można wykonać patent jak z Battlefielda – lecieć na wprost przeciwnika, zeskoczyć z siodła, by powoli opadając w zwolnionym tempie strzelić z łuku, a później z pomocą chwytaka wrócić na grzbiet swojego pupila (lub na lenia, użyć przywołania). Raz tak zrobicie i szlag trafi tradycyjną walkę z ziemi.
Kurka, jak tu pięknie w tym Horizon Forbidden West…
Osobiście czuje się oszukany, że Sony najpierw zapowiedziało exclusive na PS5, a po czasie na dwie generacje konsoli. Miał być graficzny przepych i next-genowe fajerwerki, a wyszło coś pośredniego. Co by nie rzucać przekleństw pod wiadomym adresem, przyznać trzeba, że i tak Horizon Forbidden West to jedna z najładniejszych gier w historii. Pierwowzór wygląda przy kontynuacji jak GTX 1080 przy RTX 3080 – niby jeszcze pociągnie, ale przesiadać się na starocia już ciężko, gdy zobaczy się co potrafi nowy model. W tym przypadku różnice międzygeneracyjne są ogromniaste.
Wszystkiego jest więcej i wszystko wygląda lepiej! Środowisko roślinne, niebo, modele postaci, obiekty architektury wyposażono w nową gamę detali. Podniesiony poziom realizmu doprowadził do tego, że gracze mają pretensje o włoski na twarzy Aloy. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że po długim panowaniu udało się nareszcie przeskoczyć The Last of Us II. Król 8 gen. konsol umarł, niech żyje nowy król!
To również najbardziej wypasiona graficznie gra z otwartym światem – zasięg rysowania, system oświetlenia, efekty cząsteczkowe, jakość cieni i tekstur wyprowadziły grę na sam szczyt łańcucha pokarmowego. Teraz to konkurencja będzie musiała walczyć o przetrwanie, aby nie zostać pożarta przez oczekiwania graczy. A chciałbym podkreślić jeszcze jedną jedyną rzecz, aby zamknąć w recenzji temat oprawy graficznej. Kiedy zobaczyłem strumyki w grze, lustro wody i to, co znajduje się pod nią, doszedłem do wniosku, że takiej wody nie ma nigdzie indziej. Mistrzostwo pod kątem odbijania otoczenia na tafli wody, reakcji na zmienne warunki pogodowe, a także wysoki realizm ruchu fal. Nie chciałem opisywać zbyt dużo, ale tak rzucę krótko – fragmenty gry odbywające się pod powierzchnią wody i ogółem nurkowanie to miód dla oczu. Będziecie się rozpływać z zachwytu.
Masz PS5? To marsz po Horizon Forbidden West!
Poprzednie doświadczenia z Horizon Zero Dawn stoją na straży Waszego portfela? A może słyszycie cichy głosik w głowie, który przestrzega przed podobnymi tytułami? Słusznie, ta gra była przeciętna, co najwyżej dobra. Forbidden West to zupełnie inny kaliber, fabularnie lepszy, gameplay’owo rozwinięty na tip top, a graficznie… powiedzmy, że częściej będziecie używać trybu fotograficznego niż specjalista, który ma przed sobą zniewalającą modelkę.
Od strony technicznej narzekać w sumie też nie powinniście, a na pewno ja, bo w trakcie ponad 40-godzinnej przygody zaliczyłem tylko 2 poważne bugi – jeden critical i jedno przegrzanie z pokazem slajdów. Natomiast pozostałe to kropla w morzu, bowiem skala dopracowania gry jest godna podziwu. Tak naprawdę jedyną wadą nowego Horizon Forbidden West jest protagonistka bez charakteru. Jeśli potraktować ją jako pasażera na gapę w epickiej podróży, to i do jej widoku i sposobu myślenia można się z czasem przyzwyczaić.
Horizon Forbidden West
Must Have dla właścicieli PS5
Jeśli nie spodobał Ci się Horizon Zero Dawn, to w ogóle nie musisz martwić się o to, czy zagrać w Forbidden West. To wielka kontynuacja przygody, która o kilka poziomów przerasta pierwowzór.
Plusy:
- Epicka podróż i uniwersum, które w końcu zachwyca
- Piękna oprawa graficzna
- Świetne pomysły na rozwój rozgrywki
- Usprawnienie eksploracji świata
- Większa głębia postaci
Minusy:
- Aloy
- Co by było, gdyby gra została wydana tylko na PS5...