30 lat minęło. Najlepszą konsolą Sony i tak pozostanie PlayStation 3

30-lecie PlayStation. Wspominamy ich najlepszą konsolę
PG Exclusive Publicystyka

Chciałoby się powiedzieć, że te 30 lat PlayStation minęło, jak z bicza strzelił, choć tak naprawdę były to lata niezwykle długie, obfitujące w pozytywne i negatywne aspekty bycia graczem. Dla nieco starszych fanów marki Sony to i tak prawdopodobnie lata złotej ery gier wideo. A dla mnie… czas na wspomnienie najlepszej konsoli w (moich) dziejach, PlayStation 3.

Ej, ale ja przecież nie mam nawet 30 lat, więc jak tu się wypowiadać o czymś, czego się nie doświadczyło? No cóż – z tym może i byłby problem, bo faktycznie początkowe lata istnienia marki PlayStation są mi totalnie obce. Być może dlatego nie jestem w stanie z rozrzewnieniem wspominać tych przepięknych czasów połowy kanciastych lat 90. Nie ukrywam – PS1 mnie ominęło. Gdy zacząłem w końcu grać, od samego początku wiedziałem, że moim przeznaczeniem jest rozgrywka na PC. I tak było do czasu… aż nie odkryłem PlayStation.

30-lecie nostalgii

Od razu wszystkich uspokoję – nie zamierzam tu zachwalać producenta, a ten (niestety) nic mi nie zapłacił za reklamę, której nie ma. I choćby dziś wylewały się na PlayStation hektolitry pomyj za brak nowych premier, remake’owanie remasterów, usilne próby zdobycia segmentu gier-usług, nie sposób nie docenić wspaniałych, minionych lat. Dziś przecież gaming jest zupełnie innym zjawiskiem, z jednej strony znacznie bardziej rozwiniętym i zauważanym, z drugiej niestety boleśnie trudnym dla wielu osób, które chciałyby po prostu pograć w coś fajnego. No bo jak tu “pograć w coś fajnego”, jak połowa gier nie działa, a druga połowa kradnie nam pieniądze?

Z podobnego – przynajmniej w pierwszej części tej myśli – założenia wyszedłem przed laty. Niestety, ale nigdy nie mogłem sobie pozwolić na najnowszego PeCeta rozwalającego każdą grę, mogącego udźwignąć premiery, które dopiero miały nadejść. Grywało się więc w klasykę, za co z perspektywy lat serdecznie mógłbym podziękować, choć niegdyś było to jak kara. Tak naprawdę pierwszym sprzętem stricte konsolowym, z jakim obcowałem, był Game Boy, już nawet nie pamiętam jaki. Pożyczałem go od znajomego i nie chciałem oddawać, ale że był starszy o jakieś 10 lat, nie miałem wyboru.

Sytuacja zmieniła się, gdy dziadek przyniósł z warszawskiego stadionu (pozdrawiam wszystkich, co pamiętają) jakąś dziwaczną, koślawą i zbytecznie kolorową podróbkę Pegasusa (tak, podróba podróbki, wspaniałe to były czasy) i pokazał mi kartridże z grami 100 w 1. Nigdy nie było ich aż tylu, ale zawsze oferowały długie godziny przed telewizorem. Poza tym emocje przy kupowaniu towaru spod lady, gdy nie miałem nawet 10 lat, były nie do opisania.

Złota Piątka PEGASUS

Gdy nadeszło PS2, zrozumiałem, co to gry

Dopiero pożyczenie konsoli PS2 od innego znajomego pokazało mi tak naprawdę, czym jest gaming. Dodam, że było już grubo wiele lat po wydaniu tego sprzętu, a na horyzoncie majaczyło przecież PS3. Mimo wszystko wtedy właśnie zaznajomiłem się bliżej z zupełnie nowym ekosystemem. A przede wszystkim z grami. Znajomy nie miał ich co prawda wiele, ale na PC nie grałem nigdy wcześniej w cokolwiek porównywalnego z Ratchet & Clank, Sly Cooper czy nawet moim ukochanym Silent Hill 2, które zdefiniowało mnie na nowo, choć bałem się niewyobrażalnie.

I faktycznie PlayStation 2 otworzyło furtkę do bycia konsolowcem, uzyskania możliwości, o jakich wtedy nawet nie wiedziałem, że są możliwe na PC. Oczywiście były i zapewne wiele osób miało kilkukrotnie potężniejsze komputery niż PS2, ale nie było to dla mnie. Dla mnie było PSP, wymarzone od dawna malutkie urządzonko, w którym zamknięto przenośne odsłony najlepszych gier Sony i wiele więcej. Co nagrałem się w God of War, Metal Gear Solid, Killzone na niewielkim ekranie, to moje.

PSP faktycznie pozostawiło swoje rodzaju stygmat, przez który w latach późniejszych bardzo chciałem grać na choćby PS Vita, co akurat nigdy mi się nie udało. Może i dobrze, bo jednak naprawdę wartych tytułów było ledwo kilka. PlayStation Portable, być może z powodu nostalgii i niewinności tamtych lat, pozostanie moim ulubionym handheldem i bardzo chciałbym, aby rzekomo powstająca nowa konsola Sony mogła coś w tym temacie zmienić.

Era PS3, a w zasadzie to PS4

PlayStation 4 trafiło na rynek zaledwie 10 lat temu, co wydaje się zaskakująco krótkim odstępem czasu. No ale w końcu ktoś musiał wymienić to PS3, zdobiące niejeden salon gracza od co najmniej 7 albo 8 lat. Gdy wszyscy czekali na PS4, które nawet chyba nie zostało jeszcze potwierdzone, to jednak było pewne, ja skusiłem się na powoli konające na rynku PlayStation 3 (pamiętacie te przerażające reklamy?). I była to najlepsza decyzja w moim życiu. Pierwszy sprzęt, prócz pseudo-pegasusa i PSP, do grania, który faktycznie był mój i nie musiałem go od nikogo pożyczać. Oczywiście nie miałem kasy na wszystkie najnowsze gry, ale biblioteka w tamtym momencie obfitowała w największe, przecenione już hity.

A tych była cała masa i nawet nie pamiętam, w co tak naprawdę grałem. Wiem, że z całą pewnością Uncharted 2 stanowi dla mnie wzór niedościgniony jeżeli chodzi o next-genowe (w tamtym okresie) przeżycia. A oglądałem mnóstwo Indiany Jonesa, więc złożyło się idealnie. A The Last of Us… no cóż, tu nie ma nawet wątpliwości. Byłem wtedy nadal za młody, aby w pełni docenić tę historię, a i tak mnie urzekła. Do tego stopnia, że w odmętach umysłu to właśnie dziesiątki godzin spędzonych przy TLoU wspominam jako swego rodzaju kluczowy, przełomowy moment w mojej karierze gracza. A ten multiplayer… no błagam, jeśli się nie grało, to się naprawdę nie wie!

Poza tym ze względu na mojego dziadka oglądało się tony westernów za młodu, toteż Red Dead Redemption tak mocno mnie kusiło. Pamiętam, że nie miałem nawet pieniędzy na tę grę, ale dostałem ją na urodziny od znajomych (dzięki, raz jeszcze!). Wsiąknąłem na długo, choć nie byłem w pełni oczarowany – być może kwestia osobliwego gameplayu, który faktycznie sugerował, że to tytuł dla oczekujących dorosłej historii i rozgrywki graczy powyżej 18 lat. Ja tyle nie miałem, wiadomo.

Zbyt wiele dobrego

Red Dead Redemption nie stanowiło jednak tak mocnego punktu jak choćby The Last of Us i sam do końca nie wiem dlaczego. Z jednej strony byłem zakochany, a z drugiej zawsze było jakieś “ale”. Mimo wszystko i tak trafiła do czołówki najlepszych tytułów ogrywanych w erze PS3 (a wtedy to być może już nawet PS4). W momencie premiery PS4 przeszedłem już chyba większość kluczowych gier na PS3, ale zamiast decydować się na upgrade, sprzedałem wszystko w cholerę – cały zestaw konsoli ze wszystkimi grami – za jakieś psie pieniądze. Oczywiście nie ograłem każdej pozycji, lecz wtedy mi już chyba wystarczyło.

To był rok 2015 rok, chwilę przed premierą Wiedźmina 3. Do tej pory tak się jakoś składało, że mojego PeCeta zmieniałem albo ulepszałem zawsze przed premierą każdej odsłony serii CD Projekt RED. Pierwszy komputer był gotowy (ale niekoniecznie odpowiednio działał, aby w pełni udźwignąć) na pierwszego Wiedźmina, drugi PeCet zgarnąłem na debiut “dwójki”. Z kolei trzeci pojawił się akurat na “trójkę”. I chyba właśnie przez to, że nadal miałem PSP, wszystko na PS3 już ograłem, a do wyboru miałem konsolę lub PC do nadrobienia zaległości z kilku lat, postawiłem właśnie na komputer.

Zanim ktokolwiek sobie pomyśli, że co chwilę miałem nowego kompa, to jednak słowo “nowego” nie było szczególnie trafne. Każdy komputer był najlepszą możliwą maszyną… w momencie kupowania starego. Dlatego nigdy nie mogłem cieszyć się rozgrywką w “ultra”, co niejako ostudziło moje narzekania na optymalizację wielu współczesnych tytułów. Zawsze będzie mnie bawić, że tyle osób na Reddicie narzeka na to, jak gra na ultra nie daje rady w 60 klatkach. Można przecież obniżyć na wysokie albo średnie i już jest super. Ja dopiero przy trzeciej maszynie poznałem, co to znaczy ustawienia “średnie”. I wtedy mniej więcej przygoda z PlayStation się skończyła, do czasu PlayStation 5.

PlayStation po 30 latach nadal “dowozi”?

Trzy dekady minęły, a PlayStation tak naprawdę cały czas jest w stanie wydawać hity, choć niekoniecznie obecna generacja idealnie tego dowodzi. Z drugiej strony dla mnie to niejako i dobrze – miałem czas, aby na PS5 nadrobić wszystkie zaległości z PS4. W sumie już to zrobiłem… i teraz jest pusto. Na kalendarzach premiery majaczy co prawda Ghost of Yotei czy Marvel’s Wolverine, ale… no, sami wiecie. Mało. Więcej, panie Sony, wincyj!

Po kilkudziesięciu latach jako aktywny członek gamingowej społeczności i kilku latach w branży gier, powinienem jednak Was ostrzec. Era PS2 czy PS3 już nie wróci. Na to nie ma nawet co liczyć. Wielkie studia co prawda pichcą sobie, co tam chcą, ale na premiery trzeba czekać długo. I nawet jeśli poznamy kilka potężnych zapowiedzi na jednym wydarzeniu, wątpię, aby wiele debiutów miało miejsce w tym samym roku. Mówię oczywiście o grach first-party. Na szczęście 2024 rok minął… i niech odejdzie w zapomnienie. Na razie zapowiada się na to, że w 2025 roku będzie aż zbyt dobrze.

Sony ma w rękach potężne cudo – całą markę, jaką jest PlayStation. Wiele okazji przez te lata przeleciało im koło nosa, wiele razy wywoływali kontrowersje swoimi decyzjami czy grami, ale też nawet jeszcze częściej uszczęśliwiali miliony klientów. Jako szary człowiek, poza potężną machiną gigantycznych korporacji, chciałbym tylko życzyć sobie i Wam, aby firma się w tym wszystkim nie pogubiła. Branża gier wideo jest szalenie dziś wymagająca, więc zapewne niejeden raz zdarzy się jeszcze taki Concord. Ważne, by nie zdarzał się częściej niż do tej pory.

Artur Łokietek
O autorze

Artur Łokietek

Redaktor
Zamknięty w horrorach lat 80. specjalista od seriali, filmów i wszystkiego, co dziwne i niespotykane, acz niekoniecznie udane. Pała szczególnym uwielbieniem do dobrych RPG-ów i wciągających gier akcji. Ekspert od gier z dobrą fabułą, ale i koneser tych z gorszą. W przeszłości miłośnik PlayStation, obecnie skupiający się przede wszystkim na PC i relaksie przy Switchu.
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie