Wieści z wojny a eskapizm. Te gry pomagają mi się odciąć

Światy, do których warto uciec - gry
Felieton Redakcja Poleca

Tuż za granicami naszego kraju trwa okrutna, wyniszczająca wojna, która mocno na mnie wpływa – momentami aż za bardzo. Wirtualne światy od zawsze były dla mnie najlepszym źródłem eskapizmu i ostatnio wspierają mnie w nim lepiej niż wcześniej.

Wśród premier posucha, więc obecnie ogrywam kilka gier jednocześnie bez większego pośpiechu. Daję sobie czas na eksplorację, wczucie się w świat przedstawiony i chłonę historie oraz rozgrywkę serwowane mi przez twórców. Niektóre tytuły wciągnęły mnie tak bardzo, że na tę godzinę lub dwie grania wyłączyłem swój wrodzony overthinking i dałem się porwać. Na chwilę zapomniałem o tym, czym non stop bombardują mnie media z każdej strony.

Odleciałem do galaktyki z klocków

Szczególnie dużo wolnego czasu zjada mi LEGO Star Wars: The Skywalker Saga. Ostatnią legogierką, w jaką grałem był bodajże drugi LEGO Batman i po jego premierze jakoś straciłem zapał do ogrywania infantylnych produkcji TT Games. Nie mogłem sobie odpuścić jednak nowego LEGO Star Wars, które hula na świeżutkim silniku i wprowadza wiele zmian w rozgrywce. Przepadłem.

Lego Star Wars: The Skywalker Saga - zrzut ekranu

Nie dość, że zwiedzam swoje ulubione kosmiczne uniwersum, to jeszcze gra co rusz serwuje mi urocze żarciki i bawi prostą, acz wciągającą rozgrywką – to wciąga jak jedzenie karmelowego popcornu. Czasem jest dla mnie trochę za słodko, ale i tak chcę więcej. Ta słodycz bardzo dobrze odrywa od rzeczywistości.

Przeprawiłem się przez dżunglę z domieszką atomu

Wróciłem też do nadrabiania serii Metal Gear Solid i jestem w trakcie przechodzenia MGS3. Świetny wybór, co nie? Światowe konflikty, fetyszyzowanie broni i bomby atomowe to idealne tematy do chwilowego odcięcia myśli od zbrojnej inwazji na naszego sąsiada. Tyle, że nie. No ale to jednak Metal Gear Solid, a nie Spec Ops: The Line – choć nie brak tu realistycznych wątków, dookoła zbyt dużo Kojimy, abym miał negatywne skojarzenia. Obserwując perypetie Snake’a myślę o fabule, a nie o jej tle.

Metal Gear Solid 3 pokazał mi, że nie muszę obawiać się natrętnych myśli przy każdej grze nawiązującej do realnych konfliktów. To nie This War of Mine, w które nie mogę już grać dłużej niż kilkanaście minut, bo poczuję się przytłoczony wydarzeniami na ekranie, które co rusz przypominają mi o tragedii, która toczy się kilkaset kilometrów ode mnie. Kojima ma swój świat, do którego bardzo miło czasem uciec. Nawet jeśli nie wszystkie emocje płynące z rozgrywki będą pozytywne.

Stworzyłem świat i patrzyłem jak płonie

Dwie wymienione wcześniej gry to dość standardowe produkcje singleplayer. Są spoko do wyłączenia myślenia w pewnym stopniu, ale w gruncie rzeczy nie angażuję się w nie tak, jak w pewien inny tytuł, który pożarł już 35 godzin mojego życia – WorldBox. To god game, który wrzuca gracza w buty bożka, który tworzy, zmienia i (jeśli chce) niszczy własny świat.

Najczęściej wybierany przeze mnie sposób rozgrywki to tworzenie kilkunastu królestw, wybieranie paru faworytów i pomaganie im w ukształtowaniu wielkich imperiów. Oglądanie moich ludzkich, krasnoludkich, elfich i orkowych “mrówek” to spora frajda, a ingerowanie w wirtualne stosunki między państwami jest bardziej angażujące niż mogłoby się wydawać. A jak już się tym znudzę, to zapewniam swoim podopiecznym inwazję demonów albo inne trzęsienie ziemi – niech zaczynają od nowa. Czasem dobrze zająć głowę garstką pikseli, które radośnie skaczą po ekranie budując domki.

Zebrałem znajomych i zapolowaliśmy na potwory

Nie zawsze miałem jednak ochotę na samotną rozgrywkę lub ciężko mi się było na niej skupić. Na to też znalazł się sposób. Zebrałem paczkę znajomych i zaczęliśmy pykać wieczorami w Hunt: Showdown, dzięki czemu skutecznie odwróciłem swoją uwagę nie tylko rozgrywką, ale też rozmową.

Nawet bez żywiołowych dyskusji Hunt: Showdown skutecznie wciąga do swojego świata. Gra wymaga maksymalnego skupienia, wsłuchania się w otaczający postać gracza świat i szybkiego reagowania na ewentualne pojawienie się przeciwnika. Rola łowcy potworów służy odpoczynkowi od wszechobecnych przykrych wieści mimo tego że świat Hunta jest wyjątkowo brutalny i momentami wręcz przytłaczający.


No dobra, gry grami, ale nie można uciekać w nieskończoność. Do nieidealnego, często brutalnego świata trzeba w końcu wrócić. Chwilowe odcinanie się od okropnych wieści z Ukrainy i reszty świata jest zdrowe dla psychiki, lecz nie zamierzam stosować tego długofalowo – Wam radzę to samo. Nie ignorujmy, nie uciekajmy na dłużej i – co najważniejsze – nie zapominajmy. Nawet kiedy to wszystko się skończy.

Jakub Stremler
O autorze

Jakub Stremler

Redaktor
Popkulturowy kombajn lubujący się w literaturze weird fiction, filmowych horrorach, dobrej muzyce i grach wszelkiego rodzaju. Po godzinach studiuje game design i pielęgnuje pasję do sportu.
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie