F.I.S.T.: Forged In Shadow Torch – recenzja. I marchewka, i kij
Gra: F.I.S.T.: Forged In Shadow Torch [PS5]
Recenowana na: PS5
Gier, których głównymi bohaterami są napakowani faceci, jest całe zatrzęsienie. Tytuły z napakowanymi królikami to co innego – takich trzeba z latarką szukać. Jednym z takowych jest F.I.S.T.: Forged In Shadow Torch.
Akcja produkcji chińskiego studia TiGames rozgrywa się w tytułowym mieście Shadow Torch. Kraina ta kiedyś prosperowała dobrze, po brzegi wypełniona uroczymi antropomorficznymi zwierzątkami. Jednak parę lat temu podbiła ją armia robotów. A teraz blaszane ustrojstwa panoszą się wszędzie, pewne, że nikt im nie podskoczy. Chęć podołania wyzwaniu zgłasza były funkcjonariusz ruchu oporu i specjalista od podskoków maści wszelakiej: stateczny królik Rayton.
Fabuła rozpoczyna się w momencie, gdy długouchy futrzak dowiaduje się o aresztowaniu jego przyjaciela. Wyposażony w stalową pięść rusza mu więc na ratunek. Podróż okazuje się długa i niebezpieczna: sprawy lekko się gmatwają i Rayton zostaje wmiksowany w spisek. Nie jest jednak w tym wszystkim sam: z tarapatów pomagają mu wyjść równie przytulaśni mieszkańcy miasta. Pozyskujemy od nich kluczowe dla fabuły informacje i przedmioty, a jeśli mamy czym zapłacić, to i jakieś dodatkowe wyposażenie się znajdzie.
Na przykład można sobie kupić zapas soku marchewkowego, który to odnawia siły utracone podczas walki. Rayton, jak na napakowanego superbohatera ratującego świat przystało, gustuje bowiem tylko w zdrowych i pożywnych trunkach, a nie w jakichś tam procentowych.
F.I.S.T. – spotkanie z Alicją
Pierwszym, co rzuca się w oczy podczas obcowania z tytułem, jest malowniczy, futurystyczny świat. Dieselpunk z człekokształtnymi zwierzątkami rodem z baśni to zgrane połączenie, którego nie znajdziecie za często w produkcjach wideo – czy w sumie gdziekolwiek indziej. To trochę taka Alicja w Krainie Czarów, tyle że bez Alicji i bez czarów, a królik zamiast uciekać, biega za robotami. Natomiast my przyglądamy się wszystkiemu z boku, bo to w końcu rasowa metroidvania.
Lokacje w F.I.S.T. są dopracowane i bardzo zróżnicowane; świat nie nudzi się nawet po kilku godzinach ciągłego grania. W dużej mierze mamy do czynienia z zamkniętymi miejscówkami. Jednak zdarza się nam przemierzać również otwarte przestrzenie, które prezentują malownicze widoki. Od czasu do czasu przemykamy też przez tunele i odkrywamy różne sekretne przejścia, by dojść to wyznaczonego na mapie miejsca. Prócz lokacji pięknie wyglądają także animacje postaci i przeróżne efekty specjalne – błyski, wybuchy i takie tam. Tu w zasadzie nie ma się do czego przyczepić.
A co słychać u królika?
Dobrze spisali się też aktorzy dubbingowi. Rayton przemawia głębokim basem, co na początku brzmiało osobliwie. Każdy z nas ma bowiem jakieś własne wyobrażenie o głosie gadającego królika; z moim barwa Raytona się rozmijała. Niemniej szybko przywykłam i nawet zaczęło mi się to podobać. W końcu mamy do czynienia z twardzielem. Coś na kształt Duke Nukema w Manhattan Project. Tam zresztą też były zwierzaki, tylko po drugiej stronie konfliktu. Ale boczna perspektywa i mięśniowe “rozdęcie” głównego bohatera są podobne.
Przy okazji warto zaznaczyć, że produkcja oferuje na razie jedynie angielską i chińską wersję językową. Jeśli więc narzekacie na angielski w grach, to nie jesteście zdani wyłącznie na język Szekspira – zawsze można ustawić na chiński. Ha, ha.
Ale nie samym dubbingiem długie ucho żyje. Na warstwę dźwiękową F.I.S.T. składa się też chociażby muzyka, ale akurat do niej mam zastrzeżenia. W produkcji o króliku mamy albo głuchą ciszę, albo jakiś dziwny, denerwujący soundtrack, który trochę nie za bardzo pasuje do tego, co widać na ekranie. Tutaj twórcy mogli się trochę bardziej postarać. Prawdę mówiąc, wolę już, gdy jest cisza.
Królik niedoświadczalny
W kwestii gameplayu dzielny królik nie chucha świeżością. W tytule eksplorujemy lokacje, znajdujemy przedmioty, rozwiązujemy zagadki, rozmawiamy z NPC-ami i przede wszystkim walczymy. Rayton ma do dyspozycji tytułową pięść, wiertło i bicz; a oprócz tego może na przykład rzucać przeciwnikami.
Bohater działa też na przyspieszenie z niebieską smugą, które wyzwala konsternację u i tak już skonsternowanych przeciwników i czyni walkę bardziej widowiskową. No i jak na prawdziwego królika przystało, Rayton ma również zdolność wspinania się po ścianach i latania. Oczywiście w miarę postępów uczymy się nowych ciosów i nabywamy kolejne umiejętności, rozwijając postać i czyniąc ją potężniejszą. W międzyczasie modernizujemy też wyposażenie.
W uzbrojonego po dwa zęby królika gra się fajnie: rozbijanie robotów na pojedyncze śrubeczki jest bardzo satysfakcjonującym zajęciem. Niemniej nie wszystko działa tu tak, jak trzeba. Przede wszystkim mam zastrzeżenia do AI przeciwników. Walka z nimi nie stanowi wyzwania – nawet, gdy atakuje nas kilku wrogów naraz. Na przykład jest tak, że choć zdarzyło im się zawiesić na nas mechaniczne oko, to w dalszej części walki przypominają sobie, że jednak nas nie widzieli. A niekiedy podczas pojedynku w momencie zadumy potrafią odwrócić się do nas plecami i podziwiać ścianę.
Poza tym trochę irytowały mnie niedopracowane hitboksy oponentów – nagminnie zdarzało się, że bohater jakimś cudem rozwalał robota na kawałki, pomimo że uderzył pięścią w zupełnie odwrotnym kierunku. Niemniej myślę, że to zostanie bardzo szybko naprawione.
F.I.S.T. i rzut mięsem
Oprócz “zwykłych” przeciwników mamy też bossów, którzy są oczywiście twardszym kawałkiem metalu do zgryzienia. I o ile pokonywanie “standardowych” wrogów jest pomimo ich niskiego AI przyjemnością, o tyle w przypadku starć z niektórymi bossami poziom trudności zdaje się momentalnie podskakiwać stanowczo za wysoko, wybijając gdzieś tam, hen, daleko, gdzie kończą się chmury i zaczynają gwiazdy.
No i nawet taki wyjątkowy królik jak Rayton nie jest w stanie doskoczyć do tak wysoko postawionej poprzeczki. A przynajmniej nie za pierwszym, trzecim czy czwartym razem. Nawet wypicie kilku butelek soku marchewkowego na wzmocnienie ciała i uśmierzenie kołatanych nerwów nie ratuje sytuacji. A gdy w końcu uporamy się z bossem, za chwilę wszystko wraca do normy: można rozwalać “standardowych” przeciwników z zamrużonymi oczami.
A to jest tym bardziej irytujące, że twórcy trochę nieprzemyślanie rozłożyli checkpointy. Zazwyczaj aby wznowić pojedynek z arcyrobotem, trzeba najpierw przejść przez kilka lokacji, tunel i utłuc parę “standardowych” przeciwników. Nie lubię przeklinać, ale czasem było to nieuniknione. Brak balansu w poziomie trudności to główny zarzut, jaki mam do produkcji TiGames.
Marchewka i kij
Produkcja o muskularnym króliku oferuje bardzo ładną oprawę wizualną, klimatyczny świat z oryginalnymi bohaterami i odprężającą rozgrywkę z satysfakcjonującym systemem walki. F.I.S.T. nie jest jednak wolne od niedociągnięć. Najpoważniejszym jest miejscami nierówny poziom trudności – niby jest łatwo i przyjemnie, ale za chwilę już nie, bo biją nas za mocno. A później znowu wracamy do łatwizny – tak jakby twórcy częstowali nas na przemian marchewką i kijem. Ale na pewno plusy przeważają. Mimo wszystko uważam, że fani gatunku będą zadowoleni.
Na koniec dobra wiadomość dla osób, które narzekają na wysokie ceny gier na PS5 na premierę. Owszem, jest to problemem, ale na pewno nie w przypadku Forged In Shadow Torch. Tytuł jest na razie dostępny wyłącznie na PlayStation – później ma trafić też na pecety. W PS Store od momentu debiutu królik kosztuje 120 złotych w wersji na PS4 i PS5. Do tego można dokupić parę litrów soku marchwiowego i dobra zabawa gwarantowana.
F.I.S.T.: Forged In Shadow Torch [PS5]
Ballada o Panu Marchewie
F.I.S.T.: Forged In Shadow Torch to interesująca gra metroidvania, która oferuje klimatyczny świat, przytulaśnych bohaterów i angażującą rozgrywkę za niezłą cenę. Narzekać można na miejscami nierówny poziom trudności i kilka niedociągnięć natury technicznej.
Plusy:
- Atrakcyjny wizualnie świat
- Uroczy bohaterowie
- Satysfakcjonująca walka
- Niska cena jak na tytuł na PS5
Minusy:
- Niezbalansowany poziom trudności
- Rozmieszczenie checkpointów
- Parę niedociągnięć technicznych
- Ścieżka dźwiękowa