Co zrobić, aby Diablo Immortal nie zawiodło? Oto moja sekretna filozofia
Dziś wielka premiera Diablo Immortal. Gry, która przy okazji zapowiedzi okazała się jedną z najbardziej znienawidzonych produkcji Blizzarda. Przynajmniej jestem pewien, że nie będę miał powtórki z premiery trzeciej części…
Jeżeli pamiętacie legendarne „to spóźniony żart na Prima Aprilis?” z BlizzCon 2018 – zapewne kojarzycie, z jakim hejtem spotkała się sama zapowiedź gry. Tak naprawdę nie ma się czemu dziwić. Legendarne studio zaczęło zaliczać wpadki, a wiele intrygujących gier (ktoś pamięta projekt Titan?) anulowano przez niemożność sprostania standardom jakości firmy. No, a potem zapowiadają Diablo na smartfony… żart jak nic!
Niech mnie piekło pochłonie, ale Diablo Immortal może być hitem
Pierwsze opinie graczy o Diablo Immortal okazały się drastycznie krytyczne, ale z czasem tytuł zaczął interesować. Szczególnie gdy oficjalnie potwierdzono wydanie gry na PC. I nagle przestało być śmiesznie, a zaczęło być intrygująco.
Immortal to z pozoru olbrzymi hit. Poboczna odsłona jednej z najważniejszych serii w historii gamingu i to dostępna za darmo. Potencjalnie rozwijany przez lata tytuł, który może zebrać miliony graczy. No i wreszcie najbardziej przystępne Diablo, które teoretycznie może zachęcić do siebie tony nowych odbiorców. Decyzja o wydaniu na PC jest tutaj kluczem, dzięki któremu społeczność przestała patrzeć na Blizzarda jak na klaunów, a zaczęła przechodzić na drugą stronę barykady.
I ja stoję równo… nigdzie. Ot, nie mam oczekiwań. Zabiłem w sobie jakiekolwiek nadzieje, kupiłem V Rising będące niejako alternatywą dla sieciowych hack’n’slashy, ale i tak zainstalowałem pliki z Diablo Immortal. Jasne, że czekam na premierę, bo ciężko mi uwierzyć, że tytuł faktycznie okazałby się zły. Żaden ze mnie wieszcz, ale najpewniej możemy liczyć na klasyczny „Blizzard Game Starter Pack” – patologiczne serwery, zbyt wielkie zainteresowanie i sporo kuriozalnych bugów. Wszystko to przykryje olbrzymie pokłady rozgrywki, która wielu wciągnie bez końca.
Przynajmniej dają za darmo
Nieważne czy Blizzard „wygra” czy „przegra” i tak odniesie sukces. Weterani marki to jedna sprawa, a otwarcie się na zupełnie nowych klientów i udostępnienie gry za darmo to żadne „szachy 5D”, a przepis na triumf. Jasne, fani mogą narzekać na misje długości przejazdu autobusem, ale przytłaczająca liczba graczy na smartfonach może mieć inne zdanie. Sam wobec gry nie mam żadnych oczekiwań, bo po prostu nie chcę się rozczarować. Zdrowe podejście zapewne umrze gdzieś w okolicach premiery Diablo IV, ale na razie dobrze mi w kłamstwie. Są jednak dwa argumenty, dla których Diablo Immortal już teraz wygrało z „trójką” w moim prywatnym rankingu. Obydwa tak naprawdę sprowadzają się do jednego.
Po pierwsze – nie ma fizycznej edycji. Po drugie – jest za darmo. Ten pierwszy argument może być dziwny, ale posiadacze pudełkowych gier Blizzarda zapewne kojarzą, jak bardzo firma lubi eleganckie opakowania. Ja też nigdy nie mogłem im się oprzeć i właśnie to mnie zgubiło, gdy lata temu przeczesywałem internet w poszukiwaniu Diablo III. W ten oto sposób “obrzydziłem” sobie gry z serii na długi czas.
Moja przygoda z Diablo III – studium upadku gracza
Przy okazji premiery trzeciej części były pewne problemy z jej dostępnością w wydaniu fizycznym. Jasne, mógłbym kupić edycję cyfrową, ale absolutnie mnie to nie kręciło, a na serwisach aukcyjnych ceny były masakrycznie wręcz wysokie. Na szczęście znalazłem – przemiły Pan Mietek (imię zmyślone) sprzedawał nowiutkie gry w swoim sklepie z grami, który prowadził… we własnym domu. Bałem się, że jadąc po odbiór pudełka (mam płacić za wysyłkę?!) ktoś ukradnie mi organy, więc wziąłem ze sobą dwójkę przyjaciół.
Nie miałem zielonego pojęcia, gdzie w Warszawie znajdę osiedle, na którym Pan Mietek mieszka, więc rozrysowałem sobie mapę. Uwierzcie lub nie, ale faktycznie byłem na tyle głupi, że wyglądała ona mniej więcej tak:
Proste, nie? Wystarczy przejść z „punktu A” do „punktu B” i już – mogę cieszyć się pachnącym pudełkiem z grą! Szkoda tylko, że podjarany kupnem gry młodzieniec nie pomyślał, że między „A” i „B” będą jakieś cztery rzędy domów jednorodzinnych w zamkniętym osiedlu rozciągającym się na 5 kilometrów. Szybka eskapada po odbiór zamówienia okazała się walką z upałem, głodem i chcącymi rozszarpać mnie na kawałki przyjaciółmi. Doszło do tego, że nawet do końca nie byłem pewien, czy “A” to na pewno przystanek i w którą stronę powinno być “B”. Nigdy nie byłem dobry z geografii.
Propagujmy zdrowe podejście gamingowego nihilizmu
W całej historii zmierzam do tego, że tytaniczny wysiłek przełożył się na pierwszy zachwyt po uruchomieniu gry, aby po niedługiej sesji usunąć ją z dysku, a pudełko wrzucić gdzieś z tyłu szafki, żeby tylko na tę abominację nie patrzeć. Tyle starania… tyle potu i łez… Czemu Diablo III mi „nie zagrało”? Zabijcie mnie, ale nie mam pojęcia. Naprawdę – nie wiem. Ot, zagrałem chwilę i stwierdziłem, że mam lepsze rzeczy do roboty. Gdy po pewnym czasie wróciłem do gry, ta okazała się wciągającą na dziesiątki godzin, choć pozbawioną nieco zawartości, jednak wciąż świetną pozycją. Nie wiem, co tu się zadziało, ale na myśl o Diablo naraz przychodzi mi teraz „jeeeeej!” i „zaraz się porzygam”. Chcąc uniknąć nawrotu tego uczucia w przypadku Immortal – nie oczekuję zupełnie niczego.
I dlatego właśnie staram się krzewić nihilistyczne podejście do gamingu, choć prawie nigdy mi się to nie udaje. W przypadku dzisiejszej premiery wiele wskazuje na to, że mogę się pozytywnie zaskoczyć, ale na pewno nie będę rozczarowany. Nieważne jednak, co tam Blizzard zmajstrował w swoim potencjalnym hicie – gra i tak okaże się przebojem. W końcu, jeżeli na PC nie będzie mi się chciało w nią grać, to i tak zainstaluję na smartfonie, aby zabić trochę czasu w komunikacji miejskiej. Tym samym dołączę do docelowego odbiorcy gry i… najpewniej nie będę w tym osamotniony. Sprytnie to sobie Blizzard wymyślił…