call of duty vanguard recenzja

Recenzja Call of Duty: Vanguard – chciałbym powiedzieć, że to genialna strzelanka…

Gra: Recenzja Call of Duty: Vanguard

Recenowana na: PS5

Call of Duty: Vanguard przedłuża życie popularnej serii strzelanek. Niestety to ta sama melodia wojny, tylko odegrana w innej tonacji.

Moje serce zabiło mocniej, gdy za pierwszym razem dowiedziałem się, że nowe Call of Duty wróci do dawnych czasów. Do konfliktu, który pomimo upływu lat, wciąż stanowi jedno z najlepszych teł do opowiadania historii w grach. Znane i lubiane uzbrojenie, przeciwnicy motywujący do opróżniania magazynków, plac wojny przywołujący prawdziwe zmagania o zatrważającej skali i poziomie okrucieństwa… Tak, tego chcą fani strzelanek, i nie ukrywam, że i ja chciałem posmakować w Call of Duty: Vanguard.

Rzecz w tym, że wciąż mówimy o jednym i tym samym temacie II-wojny światowej, która ma swój początek i koniec. Więc czy można jeszcze coś nowego przedstawić w ramach tego okresu? Studio Sledgehhamer w pewien sposób udała się ta sztuka, ale od kolejnej odsłony serii wydawanej rok w rok prawdopodobnie oczekiwalibyśmy czegoś więcej niż schematu rozgrywki powtarzanej przez lata.

Historia w stylu podrabianego Tarantino

call of duty vanguard recenzja

Znacie to dziwne uczucie, gdy godziny mijają, robi się coraz ciemniej, żołądek przemawia, by dorzucić coś do pieca, a i tak nie zwracacie na to uwagi, bo ciężko oderwać się od fabuły gry? Nowy COD nie oferuje takich wrażeń, choć po odpaleniu kampanii dla jednego gracza poczujemy nagły dreszczyk emocji. Wyróżnia się ona na tle pozostałych części, gdyż nie opowiada nam bezpośrednio o najważniejszych bitwach, a rozpoczyna się dokładnie, gdy Hitler kaput. Rolę antagonisty przejmuje szef Gestapo, mający w planach założenie IV Rzeszy. Niby poważna sprawa, a jednak scenariusz usiłuje przekazać nam, że to nie będzie ponura melodia nowego kryzysu. Uwidacznia się to w dialogach postaci, ich działaniu w obliczu niebezpiecznych wydarzeń. Wszyscy dookoła gwiazdorzą, ironizują i rzucają się sobie do gardeł z “gumowym nożem”. Trąci to Tarantinowską groteską. Nie jestem przekonany, czy w tym przypadku dobrze wycyzelowano balans między patetyzmem i satyrą.

Pierwsza misja w Hamburgu nastraja swoją niekonwencjonalnością – przeskakiwanie między rozpędzonymi pociągami towarowymi, w których pasażerami są Naziści i my, grupka 6 żołnierzy pochodzących z kilku armii (Brytyjczyk, Amerykanin, Rosjanka, Australijczyk, Francuz i Novak). Z kopyta wchodzimy w przestrzeń przeszywaną przez granaty i kule różnego kalibru, dosłownie bez żadnego briefingu. Póki jest do kogo strzelać, to właściwie nie przeszkadza brak wiedzy. I po kilkunastu minutach pada kluczowe słowo – Feniks. Zdaje się, że jest to kryptonim niemieckiego projektu, o którym musimy dowiedzieć się jak najwięcej. Jest więc intrygująco, ale tylko przez chwilę, bowiem zamiast zachować naturalny ciąg wydarzeń, tuż po zakończonej misji zastosowano retrospekcje, przedstawiające wszystkich bohaterów. Dlaczego mówię o tym w negatywnym tonie? Nie są oni wcale interesujący (no może poza Poliną Petrovą, stworzoną na wzór Lyudmili Pavlichenko).

Podróż dookoła świata z upierdliwym konduktorem

Wcielając się kolejno w każdego z nich zwiedzimy spory fragment świata, odwiedzając front wojenny w Rosji, Libii, Egipcie, Francji jak również na wyspie Papui. Jest różnorodnie względem lokacji i co także istotne, przechodzenia misji. W czasie zaliczania etapów skorzystamy z różnych umiejętności postaci, co wpływa na tempo rozgrywki – możemy wydawać rozkazy, wdrapywać się na budynki, podświetlać przeciwników. Niemniej talenty te są bardzo ograniczone i odbierają swobodę podejmowania decyzji. Ale chyba nie to jest najgorsze…

Call of Duty: Vanguard

Mówimy o Call of Duty, więc z tyłu głowy zawsze pozostaje nam w trakcie gry liniowy charakter rozgrywki. Nie narzuca się nam miejsca, z którego mamy prowadzić ciągły ogień bądź zajść przeciwnika. Twórcy nie karzą nam kucnąć w konkretnym miejscu, natomiast wszystko sprowadza się do korytarza misji i niektóre części mapy są zwyczajnie niedostępne. Z jednej strony jest to zrozumiałe, by zachować jak najwięcej filmowości i nie spowalniać akcji. Niestety ambitne założenia niweczy głupota przeciwników. Odnoszę wrażenie, że ich pole widzenia nie jest dostosowane do ludzkich możliwości. To niejako ułatwia sprawę w etapach skradankowych, aczkolwiek algorytm jest niesprawiedliwy, gdy wróg dowie się, gdzie jesteśmy. Wówczas nieważne, że znikniemy mu z oczu, przeczołgamy się za skrzyniami i wyskoczymy po drugiej stronie pomieszczenia. Te wszędobylskie boty widzą dosłownie przez każdą osłonę.

Właśnie, gdyby chociaż system osłon był dopracowany, to może poziom marudzenia byłby odrobinę mniejszy. Grając na padzie miałem problem z przyklejeniem się do barierki lub skrzyni w celu “strzelania na oślep”. Wkurza np. to, że po anulowaniu akcji nasza postać automatycznie odsuwa się od osłony i trzeba za każdym razem do niej na kucaka podchodzić, aby ponownie skorzystać. Całe szczęście, tylko w tym aspekcie posługiwanie się bronią jest nieprzyjemne. Bo feeling strzelania jest bez zarzutu. Uzbrojenie ma dostosowane do mocy odrzut, dźwięk, animacje i unikalną precyzję, dzięki czemu aż chce się przetestować wszelki kaliber broni na Nazistach. Na PS5 te wrażenia pogłębia DualSense, aktywując specyficzny opór na trigerze.

call of duty: vanguard

Bunkry są, ale nie jest zaczepiście

Sytuacji do postrzelania i wybrania ulubionego karabinu jest wystarczająco dużo. Są nawet ku temu ładne miejscówki – np. zasypany śniegiem Stalingrad, fragmenty zieleni we Francji, zniszczone fortyfikacje w Libii. Jednakże przyzwoitość nakazuje mi powiedzieć, że graficznie niezbyt odbiegają od poprzednich projektów map w Call of Duty. Nie znajdziecie tu nic z next-genowości. Głębia obrazu czy efekty graficznie są na tym samym poziomie co z Modern Warfare z 2019. Niezmiennie dostrzeżecie recykling prac popełnionych przy poprzednich częściach. To się chyba nigdy nie zmieni w tej serii. Tak jak również monotonia misji przeplatana z przyzwoitymi momentami.

Zgadza się, Vanguard ma swoje przeżarte klisze i dobre momenty. Tutaj powiedziałbym, że jest to misja wprowadzająca i na Pacyfiku, gdzie paradoksalnie poczujemy stary vibe z Medal of Honor: Pacific Assault. Etap w dżungli zrobiono z większą powagą i chyba w tym tkwi odpowiedź na wahania w jakości fabuły. Poza tym, walka z Japońcami atakującymi z ukrycia, likwidowanie ich miotaczem płomieni i ograniczona widoczność mają w sobie ten prawdziwy klimat wojny. Nawet żałuję, że cała fabuła nie skupia się tylko na tym jednym fragmencie mapy. Bo ogółem można odnieść wrażenie, że w tę kampanię już graliśmy. To taki zlepek gameplay’u, nie tylko z serii COD, ale też Battlefielda. Jest to rozgrywka krótka na 5-6 godzin (rzec można specjalnie niedokończona na kontynuację), intensywna, ale jednocześnie zrobiona bardzo bezpiecznie. To samo tyczy się trybu multi…

Call of Duty: Vanguard

Te fragi i zombie gdzieś już widziałem

Jako osoba, która nie przepada za rywalizacją z innymi, muszę Wam powiedzieć, że mimo wszelkich starań nawet mnie spodobało się zabijanie w sieci. Może nie w każdym z trybów multi, ale to i tak wielka rzecz. Momentalnie odbiłem się od klasycznych deathmatchów, bo ileż można tego samego. Nadto tempo gry jest dla mnie w nich zbyt szybkie, losowość miejsca odrodzenia po zabójstwie niezbyt sprzyjająca. Bywa, że można wpaść od razu pod celownik przeciwnika, co stawia pod znakiem zapytania reakcję twórców po beta-testach.

Oprócz tradycyjnych “fragówek” w menu znajdziemy jeszcze Dominację, Potwierdzone Zabójstwa (frag i zebrany nieśmiertelnik), Znajdź i Zniszcz (wysadzanie lub obrona celów), Umocniony Punkt oraz 2 nowe. Patrol to odmiana Umocnionego Punktu, w którym także należy bronić podświetlonego obszaru, lecz tutaj jest on ruchomy. Drużyna broniąca tego punktu na mapie ma konkretnie przerąbane, bo często musi stać w miejscach pozbawionych osłony a drużynie przeciwnej dzięki temu łatwo zgarnąć kilka fragów po zaledwie jednym strzale z bazooki.

call of duty vanguard

Drugą nowością w multi jest tryb Mistrzowie Wzgórza w wariancie 2vs2 lub 3vs3. To tutaj zakotwiczyłem na dłuższy czas. W skrócie jest to drużynowy deathmatch dla maksymalnie 8 teamów na niewielkich mapach (póki co są 4). Rywalizacja przebiega w ramach krótkich serii, aż do momentu wykorzystania wskazanej liczby odrodzeń dla zespołów (jeśli dobrze pamiętam to 15). Przed startem i w trakcie sesji możemy zaopatrzyć się w lepszą broń czy atuty w specjalnym hubie. Sprawdziłem kilka rozwiązań dla tego trybu i wygląda na to, że bieganie na hurra i chęć szybkiej eksterminacji przeciwników nie zawsze są najlepsze. Choć podejście do stylu gry oczywiście definiuje wybór operatora i jego uzbrojenie. W grze ogółem jest ich 12, acz trzeba ich odblokować. Podobnie sprawa ma się z wyposażeniem, naklejkami i atutami. Jest tego od groma i jeszcze więcej, więc miłośnicy wbijania skillów będą usatysfakcjonowani ilością ulepszeń oraz możliwością stworzenia dopasowanego pod siebie awatara.

Na koniec powinienem jeszcze wspomnieć Wam o lubianym przez wielu trybie z zombie, ale nie wiem czy w tej chwili warto rozważać z nimi zabawę. Tak naprawdę nie jest on kompletny, a zawiera namiastkę tego czym stanie się w przyszłości. Mianowicie po odnalezieniu ekipy lub samodzielnym wystartowaniu gry wylądujemy w hubie na terenie Stalingradu. Tamże dostępne są portale do miejsc, w których mamy zaliczać poszczególne zadania. Te jak na razie są wrzucone na szybko – możemy zbierać orby z zombie i wrzucać do “studni”, czyścić lokacje z przeciwników lub poruszać się za gorejącym “okiem”). Są to więc powtarzalne czynności, które mimo otoczki z nieumarłymi po krótkim czasie się znudzą. Tryb fabularny z zombie, który ma kontynuować przygodę z Cold War, prawdopodobnie zadebiutuje dopiero 2 grudnia.

Call of Duty: Vanguard

Call of Duty: Vanguard kolejny raz zaprzecza teorii rozwoju

Wiecie co widzę, grając w nową część serii, Call of Duty: Vanguard? Upośledzone dziecię z prawego łoża, które garstka pokocha jak swoje, a reszta natychmiast dokona eutanazji. Wcale nie przesadzam w swoim osądzie. To gra typowo dla fanów, którzy niczym kolekcjonerzy znaczków, dodają do biblioteki nowe części gry. Dla nich nie będzie miało znaczenia czy zobaczą coś nowego czy niemal to samo z drobnymi modyfikacjami w fabule i trybie multi. To tzw. ślepa miłość.

Ja natomiast staram się znaleźć pozytywy, które mogłyby skłonić do zakupu bardziej racjonalne osoby i kurczę, no nie mogę ich znaleźć. To nie jest zła strzelanka, ani brzydka czy zabugowana. Po prostu, kto grał już w COD: Modern Warfare, COD:WWII czy inną nowszą część i wymaga namacalnych zmian, ten srogo się zawiedzie. Tym bardziej nie ułatwia decyzji cena gry, ponad 200-300 zł. Jest ona bardzo awangardowa, ale nieadekwatna do proponowanej zawartości.

Recenzja Call of Duty: Vanguard

Przyzwoita odsłona serii, którą zastrzeliła wtórność

Twórcy COD-a poszli po najmniejszej linii oporu. Nie ziewa się przy graniu, lecz wszystko co oferuje widzieliśmy już kilkanaście razy wcześniej.

3

Plusy:

  • dobrze opracowana od strony technicznej
  • kilka przyjemnych momentów w fabule
  • wciągający tryb Mistrzowie Wzgórza
  • przyzwoita od strony graficznej...

Minusy:

  • ...ale to nic, czego wcześniej już nie widzieliśmy
  • marna historia na kilka godzin
  • mało wyraziste postaci
  • tryb multi nie zachwyca liczbą zmian
Grzegorz Rosa
O autorze

Grzegorz Rosa

Redaktor
Ekspert w dziedzinie "kombinatoryki" w grach i zarazem człowiek, który wybrał drogę antagonisty. Nie boi się pisać treści niewygodnych dla innych. Specjalizuje się w publicystyce wszelakiej, krytykowaniu słabych gier, filmów, a nawet ludzi. Jako jedyny na świecie grał już w Wiedźmina 4...
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie