Dzięki The Last of Us II Remastered mam niezły ubaw
The Last of Us II Remastered to zła gra – twierdzą niektórzy gracze. Ja mam jednak zgoła odmienne zdanie.
Nigdy bym nie pomyślał, że od skurczy przepony wyrzeźbię sześciopak – taki prezent zafundowali mi wczoraj gracze. Żeby jednak była jasność, moje podziękowania kieruję do konkretnej grupy. Chodzi o osoby, które postanowiły przeprowadzić bombardowanie na The Last of Us II Remastered. Takiej żółci nie widziałem od czasu ataku na Starfield. Tylko tym razem sytuacja nie tyle jest dramatyczna, co komiczna. Argumentacja pseudo fanów, wylewająca się do social mediów i stron przeznaczonych do opiniowana gier, jest tak nietrafiona, absurdalna, że można pęknąć ze śmiechu – a historia zna takie przypadki.
Gracze pomylili remake z remasterem
Z ust anonimowych sędziów i katów padają poważne oskarżenia, że to jeden z najbardziej niepotrzebnych remasterów, że nic nie udoskonala, zatrzymał się w miejscu i jest zaginionym bratem bliźniakiem oryginalnej wersji z 2020 roku. Podobne stwierdzenia padają również z polskiego podwórka, w recenzjach dziennikarzy gamingowych, gdzie w pojedynczych tekstach swoje niezadowolenie pieczętują brakiem oceny. Czy Sony i Naughty Dog naprawdę powinni przeprosić, że wypuścili na PS5 niedoskonałą edycję świetnej gry? Nie chcę nikogo obrazić, ale niektórzy powinni udać się do lekarza. Najlepiej do specjalisty od głowy, bo problem wyraźnie dotyczy demencji. Jakie są objawy tej choroby w kontekście premiery The Last of Us II Remastered?
Posiłkując się nomenklaturą lekarską, pacjenci z tymi schorzeniami świadomie wypierają informacje i przy okazji zapominają o tym, czym jest remaster. A nie jest on jakimkolwiek wcieleniem kompletnego odświeżenia gry. Tu chyba zachodzi największy błąd myślowy u graczy – oczekiwali po remasterze zmian w grafice na poziomie remake’a, co jest niedorzeczne. Od samego początku remastery tworzono z myślą o nieznacznym dopracowaniu oprawy. Takie wersje uwzględniały podniesienie rozdzielczości wyświetlanego obrazu, poprawę cieniowania, usunięcie animacji skokowego wczytywania obiektów, wyostrzenie tekstur. Zasadniczo twórcy robili remastery po to, aby niedużym nakładem pracy dostosować starą grę do nowszej generacji urządzeń. Dokładnie w tym samym celu powstało TLOU II Remastered, które realizuje w/w zadania.
Czego nie widzą krytycy w The Last of Us II Remastered?
Podstawową różnicą między The Last of Us II Remastered a wersją pierwotną jest możliwość gry w natywnej rozdzielczości 4K – nawet po patchu 1.08 (odblokował 60 kl/s w trybie wydajności) na PS5 gra nadal była skalowana z 2560 x 1440 do 4K. Mając odpowiedni telewizor możemy aktywować w systemie odświeżanie 120 Hz, dzięki czemu dostaniemy kolejną rzecz niedostępną wcześniej, a więc tryb jakości z 40 kl/s. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby pograć w 75-100 kl/s w trybie wydajności, o ile odpalimy jednocześnie VRR i 120 Hz. Jeśli jednak szukacie zmian w grafice, to najlepiej sprawdzać je w trybie Fidelity – zamiast siedzieć z lupą w ręku polecam po prostu obejrzeć porównanie gry z oryginałem.
Hejterzy zanurzeni w swoim transie nie chcą też dostrzec przyspieszenia loadingu. Wiem, że proszę o wiele, lecz spróbujcie sobie przypomnieć, jak długo trwało wczytywanie oryginału na PS5 w ramach wstecznej kompatybilności. 30 sekund? Oj nie, po kliknięciu w “kontynuuj grę”, trzeba było czekać nawet półtorej minuty. Wtedy to była katorga, a teraz dosłownie luksus. Ludzie z Naughty Dog wzięli na warsztat dysk NVMe i w tym niechcianym remasterku po 16 sekundach znowu możemy skasować jakiegoś Serafita, Wilka bądź Klikacza.
Na tym etapie większość deweloperów zakończyłaby proces odświeżania. Napisaliby, że gra ma status gold i wsio, karawana z płytami dojechałaby do sklepów, a tylko garstka podszczekiwałaby dla fejmu w necie. No i patrz na tych pracusiów z zespołu Sony, chyba wariaci. Zamiast przyklepać typowy remaster, jak czynią to inni, to odważyli się dodać swobodny tryb gry na gitarze, 3 krótkie poziomy poszerzające historię Ellie. Oprócz tego jeszcze rozbudowany tryb No Return, który pozwala zabawić się w zabijakę bez fabuły. To znacznie przekracza pojęcie remastera, prawda?
The Last of Us II Remastered się nie opłaca?
Będąc w pozycji osoby krytykującej skorzystałbym z dźwigni, jaką jest cena nieadekwatna do zawartości. Ale tezę o drożyźnie z łatwością obaliło by nawet małe dziecko… Mimo wydania gry z niezmienionymi elementami rozgrywki, tym samym trybem fabularnym i średnio zauważalnym podbiciem grafiki, The Last of Us II Remastered nie zostało wycenione jak pełnoprawny remake (którego oczekiwali fani). Zamiast 339 zł na premierę mamy zapłacić 219 zł. Podkreślam, 219 zł za grę dopakowaną o kilka bonusów i techniczne usprawnienia. Jeśli porównamy cenę remastera do oryginału, to okaże się, że to żadne zdzierstwo – 219 zł vs 169 zł.
Sami jednak dobrze wiecie, że nie trzeba wydawać tyle pieniędzy na odświeżone TLOU II. Kto ma chwilkę, może zaoszczędzić około 100 zł. Wystarczy zamówić w zewnętrznym sklepie pudełkową edycję PS4, a później za 10 euro zaktualizować grę z poziomu PSN – bo tylko tyle kosztuje next-genowa aktualizacja. Wychodzi więc na to, że za niecałe 50 zł kupujemy lepszą płynność i wygodę, obsługę 4K, tryb roguelike i pomniejsze usprawnienia w grafice. Choćbyście się zapierali nogami, to zwyczajnie nie wypada powiedzieć, że jest to zbyt wygórowana kwota.
Generalnie tylko jedną sprawę można zasygnalizować jako negatywne zjawisko. Czy aby techniczne poprawki nie powinny być udostępnione za darmo, poza remasterem? Jedno spojrzenie na konkurencję to aż nadto, by zobaczyć inne podejście do biznesu. Gdyby The Last of Us było marką Microsoftu, to pewnie przygotowaliby dla swoich klientów bezpłatną łatkę. Ale musimy wziąć pod uwagę, że nie było by mowy o dodatkowych rzeczach, wyłącznie poprawki next-genowe. Co według Was jest lepsze?
Naughty Dog ściga się z czasem, a gracze są najgorsi…
Pewnie można pomarudzić na to, że God of War: Ragnarok dostało nowy tryb za darmo a tu trzeba płacić. Złapać nerwa też teoretycznie łatwo z powodu skali prac poczynionych w odrestaurowanej pierwszej części gry, gdzie zmiany w grafice były za każdym razem większe niż w The Last of Us II Remastered. Ale uciekają nam pewne ważne rzeczy w tym porównywaniu jednego z drugim. Ragnarok to zwyczajna anomalia, to nie jest powszechnie praktykowane zachowanie wśród deweloperów. Nie można wymagać od wszystkich, by pracowali pro-bono w imię naszych zachcianek. Jeśli dana gra była wypuszczona na premierę w wersji na konkretną konsolę, to w chwili jej zakupu możemy oczekiwać darmowych poprawek tylko na tej platformie. Wszystko ponad to wynika z dobrej woli deweloperów, co w przypadku The Last of Us II też miało miejsce – w końcu wypuścili łatkę na PS5. Więc mocno zastanowiłbym się nad żądaniem od studiów, by robili coś, co nie uwzględnia przedmiotu zakupu.
Natomiast wracając do analizy remasterów i remaków, premiera The Last of Us II jest delikatnie mówiąc problematyczna z bardziej nieoczywistych powodów. Wcale nie dlatego, że za mało w niej zmian bądź wyszła za wcześnie. Ta gra w wersji natywnej PS5 powstała przy okazji, była potrzebna Naughty Dog już teraz, żeby zamknąć cykl Part I i Part II na konsoli i przejść do kolejnej fazy – wersji pecetowej i Part III, które będzie musiało wyjść przed rozpoczęciem prac na planie do 3. sezonu serialu. Nie ma więc aż tak dużej luki w czasie, aby przekładać na przyszłość upiększanie “dwójeczki”. Wszystkie pomysły na rozwój marki w świecie gier podlegają teraz pod zachowanie ciągłości z telewizyjnym show. A to z kolei prowadzi do ostatecznego konfliktu na tle rzeczy nieosiągalnych.
The Last of Us II było zbyt ładną, aż za bardzo dopieszczoną grą w 2020 roku (te setki nagród nie wzięły się znikąd). Dlatego tak ciężko zaproponować zmiany w dziele kompletnym, i to w tak krótkim czasie. Jakby na to nie spojrzeć, konsole powstrzymują ekspansję grafiki i trzeba działać z tym, co jest. W tej sytuacji Naughty Dog zrobiło to, co można było zrobić, aby nie wykoleić marki – przejechali miejscami po grafice papierem ściernym, zmienili skrzynię biegów i czym prędzej odpalili swoją maszynę, aby nadrobić stracony czas przez anulowany tryb multiplayer. Nie wiem jak Wam, ale mnie ten plan odpowiada – konsolowcy mogą skompletować edycje PS5, pecetowcy nie będą musieli czekać kilku lat, aby poznać resztę historii, a marka utrzyma względną przejrzystość w planie wydawniczym.