Remake The Last of Us nie jest potrzebny, a ja i tak dam się wydoić
Remake The Last of Us – nikt o niego nie prosił, nikt go nie potrzebował, a jednak powstaje. Naughty Dog uznało, że gra, która ma na karku mniej niż dekadę, koniecznie potrzebuje odświeżenia. Jedni uważają to za zbędną próbę dodatkowego zarobienia na marce, inni nie mogą się doczekać, a ja… podjąłem decyzję o zakupie jeszcze przed oficjalną zapowiedzią, kiedy w sieci pojawiły się pierwsze przecieki.
Jak zapewne już zgadliście, uwielbiam The Last of Us. To jedna z bardzo niewielu gier, które przeszedłem więcej niż raz i chyba jedyna, którą znam prawie na pamięć. Jak wspominałem w swoim felietonie o Disco Elysium, jest to też gra, która miała ogromny wpływ na mój wybór ścieżki kariery zawodowej i edukacji – gdyby nie ten tytuł, najprawdopodobniej nie czytalibyście tego artykułu, a ja pewnie studiowałbym prawo, a nie Game Design.
Nie należę jednak do ludzi, którzy patrzą na gry przez okulary nostalgii. Za dzieciaka tyrałem w Gothica, ale dziś nie potrafię go odpalić bez konieczności wyciągania drzazg spod paznokci. Nawet taka perełka jak The Last of Us nie zestarzała się wybitnie dobrze i – choć wciąż lubię do niej wracać – absolutnie nie daje mi tyle frajdy, co te dziewięć lat temu. To jednak tylko jeden z powodów, dla których zdecyduję się na zakup remake’u.
Niepasujące puzzle
Przed premierą The Last of Us Part II przeszedłem ponownie remaster jedynki. Bawiłem się przyzwoicie, ale kiedy już włączyłem wyczekiwaną przez długie lata kontynuację, coś mi nie grało. Niby w grze widziałem kilka znajomych miejsc oraz postaci, ale były (cóż za zaskoczenie) lepsze i ładniejsze. Siedem lat różnicy naostrzyło ząb czasu, który mocno ugodził oryginalną przygodę Joela i Ellie. Niesamowita grafika Part II zmasakrowała moją wizję poprzedniczki i poczułem, że nie wrócę do hitu z 2013 roku zbyt szybko, bo po prostu będzie to powrót bolesny dla moich oczu. Podobnie jest zresztą z rozgrywką, która w sequelu ewoluowała i przy pierwszym TLoU wypada jak elegancki kamper w porównaniu z dziurawym namiotem: w obu da się spać, ale przyjemność to już inna para kaloszy.
To wszystko sprawia, że pierwsze The Last of Us i Part II niby się ze sobą łączą, lecz jedno umniejsza drugiemu pod względem formy. Treść TLoU wciąż jest świetna, ale oprawa już trochę się zestarzała, a na domiar złego sequel stawia na nieco bardziej realistyczną stylistykę postaci oraz lokacji. Kiedy zerkniecie na porównanie remake’u z oryginałem, zauważycie, że gra z 2013 była momentami wręcz nieco komiksowa. Kupię remake między innymi po to, aby doświadczyć całej historii ponownie w lepszym pod względem oprawy wydaniu i z innymi nowościami, które szykuje Naughty Dog. Oczywiście oryginał wciąż trzyma się dobrze i nie potrzebuje remake’u za wszelką cenę, ale nie jest to też tytuł mogący konkurować pod każdym względem ze współczesnymi produkcjami.
Remake The Last of Us nie jest potrzebny… i co z tego?
Jak już wspominałem, nie należę do ludzi dających się łatwo porwać nostalgii. Wspominałem też jednak, że znam TLoU prawie na pamięć i nie zamierzam ukrywać, że chcę zobaczyć znajome miejscówki i sceny w nowej oprawie oraz być może również z nowej perspektywy. Na razie nie wiadomo, czy Naughty Dog zdecydowało się na ponowną aranżację niektórych momentów gry, ale jeśli tak, to jest to dla mnie jak najbardziej w porządku.
Remake’i mają to do siebie, że chce się w nie grać chociażby po to, aby zobaczyć, jak zmieniła się gra, w która graliśmy X lat temu. Pamiętam, jak zapowiedziano remake Demon’s Souls i fani kultowego RPG wymieniali się oczekiwaniami wobec tego, jak może prezentować się znajoma, a jednak zupełnie nowa przygoda. Tak samo ja zastanawiam się teraz, jak remake The Last of Us przedstawi wypełniony emocjami prolog, przerażającą scenę w zalanej piwnicy czy wgniatający w fotel finał z wyciskającą łzy sceną sprzed napisów końcowych. Nawet jeśli zmiany będą jedynie kosmetyczne, po prostu chcę je zobaczyć – chcę przypomnieć sobie emocje sprzed lat, które tak bardzo wpłynęły na mnie jako gracza. I w tym miejscu zaprzeczyłem trochę sam sobie, bo jednak czuć w moich słowach powiew nostalgii.
Może i dam się wydoić na kilka stówek za parę świetnych wspomnień i ponowne doświadczenie tego samego, ale nie jest mi z tym źle. Takie gry jak The Last of Us zdarzają się raz na parę lat, a jeśli mogę ponownie zapoznać się z ukochaną historią po raz kolejny, ale w piękniejszej oprawie i z lepszą rozgrywką, to nie zamierzam cebulić.