Polscy uczniowie będą mogli pograć na lekcjach
Nasze ulubione hobby zaczyna być coraz bardziej dostrzegane przez takie poważne instytucje jak chociażby Ministerstwo Edukacji Narodowej. To już nie są przelewki a sztab urzędników kombinuje, jak wykorzystać gry w szeroko pojętej oświacie.
Chyba już do każdego dotarła informacja z czerwca tego roku, że This War of Mine stanie się lekturą dodatkową dla starszych klas szkół średnich. Jak wiemy pierwszy hit fraga nie czyni, ale jesteśmy na dobrej drodze ku małej rewolucji. Coś się ruszyło, a kolejnym przykładem wkraczania gier pomiędzy szkolne ławki jest nowy pomysł MEN.
“Gry komputerowe i wideo w szkołach” – tak dumnie brzmi pilotaż programu, którego głównym celem jest “rozwijanie kompetencji cyfrowych w zakresie programowania, bezpiecznego, efektywnego i odpowiedzialnego korzystania z gier komputerowych i wideo, a także zapewnienie szkołom materiałów obejmujących edukacyjne gry komputerowe”. Jeszcze chwilę, bo do końca września, szkoły podstawowe i ponadpodstawowe mogą wyrazić chęć wzięcia udziału w tym przedsięwzięciu.
Call of Duty w szkole? Raczej nie…
Od razu ostudzę potencjalną eksplozję radości. Raczej na pewno nie dane będzie pograć dzieciom i młodzieży w najnowsze Call of Duty, CS-a, czy jakiegoś ekskluzywa na PS5. Pomijając kwestię PEGI, gry będą musiały mieć wartość edukacyjną i chociaż my gracze wiemy, że z niemal każdej produkcji można wynieść coś przydatnego, to urzędnik siedzący na trzecim piętrze w pokoju 2077, w resorcie oświaty może mieć nieco inne zdanie. Oczywiście nieco żartuję, ale trzeba patrzeć realistycznie na poczynania rządu.
Kiedy przyjrzymy się dokładnie notatce udostępnionej przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, przeczytamy, że program będzie polegał na wprowadzeniu innowacji pedagogicznych, które następnie zwieńczą badania na temat skuteczności i efektywności przeprowadzonych rozwiązań. Później na Zintegrowaną Platformę Edukacyjną epodreczniki.pl trafią e-materiały w postaci gier komputerowych i wideo. Czyli przekładając to wszystko na nieco bardziej ludzki język, to pedagodzy dostaną możliwość eksperymentowania z nauczaniem poprzez wykorzystanie gier, przy czym sami też będą się edukować i konsultować ze sobą rezultaty, a także opracowywać przyszłe strategie.
To wszystko jest jeszcze w fazie planowania, ale najprawdopodobniejsze są dwa scenariusze. Jeśli już jakaś gra przejdzie przez urzędnicze sito, to będzie ona raczej czymś autorskim w stylu flashowego śpiewającego słoneczka dla dzieci, uczącego, jak dbać o roślinki, ewentualnie wirtualnego Adama Mickiewicza oprowadzającego po lokacjach znanych z Dziadów. Wiecie o co chodzi. Fajne urozmaicenie, ale nie tego pragną gracze. Jest jeszcze możliwość powstania spisu komercyjnych gier (podobnego do listy lektur), które można byłoby wykorzystywać podczas nauki. Ten scenariusz wydaje się atrakcyjniejszy i też bardzo możliwy, ale trzeba pamiętać, że wykorzystywanie bardziej skomplikowanych gier niesie ze sobą szereg problemów. To chociażby kwestia sprzętowa, czy nawet dogadania się z twórcami.
Gry przyszłością edukacji?
Samo zainteresowanie przez resort edukacji szeroko pojętym graniem nie jest czymś nowym, bo chyba każdy z nas słyszał m.in. o klasach kierunkowych, gdzie uczy się tworzenia gier. Zresztą już od dawna w podstawie programowej istnieje pewna furtka dla gier, czyli zapis obligujący nauczycieli do rozwijania kompetencji cyfrowych uczniów, w tym korzystania z różnego rodzaju narzędzi informatycznych.
A wracając jeszcze do listy lektur miejmy nadzieję, że trend wykorzystania gier do edukacji podąży w tym kierunku, a katalog będzie się powiększał. trzeba patrzeć realnie na oświatę i gry. Wiem, że fajnie byłoby na przykładzie Mortal Kombat omawiać anatomię na biologii czy innej przyrodzie, nawet poprzez wytykanie absurdów, które widzimy na ekranie, ale taka forma nauki chyba nigdy nie zawita do naszych szkół. Natomiast zwiedzanie starożytnej Grecji w Assassin’s Creed Odyssey brzmi rozsądnie.
