Oto mój prezent dla Was na Dzień Dziecka. Opowiem o czekoladzie, żabie i dlaczego nie zostałem elektrykiem
Dzień Dziecka miałem przez całą podstawówkę, szkołę średnią i połowę studiów. Choć życie nie zawsze dawało prezenty, to sam je sobie robiłem. Grało się tyle, że znajomi w końcu zauważyli – „Popatrz na swoje oczy, coś brałeś”?
Ale nie o tym trudniejszym momencie mojej gamingowej przygody Wam dzisiaj opowiem. Na Dzień Dziecka nie będę straszył, do czego może doprowadzić brak rozsądku. Teraz świętujemy i wspominamy, że kieeeedyś to było…
Cieszę się, że dorastałem w latach 90. Bez smartfonów, internetu, PS Plusa, Netflixa, gier usług i wpychania w każdą szczelinę mikropłatności. Pewnie część z Was się śmieje – „odezwał się stary wafel”, ale poczekajcie z 30 lat i pomyślicie podobnie, tyle że będziecie doceniać młodość bez wszczepów, teleportów oraz androida na chacie. Tak, poleciałem, ale wiecie o co chodzi.
Jak pomyślę o dzieciństwie, w mojej głowie wertują się karteczki z historiami, których z połowa dotyczy gier. Wybiorę dla Was trzy, ot tak losowo, i zobaczymy, co na nich zapisano.
Jest coś lepszego od czekolady
Czwarta klasa podstawówki to był szok. Chłopaki z wioski pojechały za granicę. Choć nie był to Berlin, a malutkie przygraniczne Drezno, mieli hipermarket. Lecieliśmy jak muchy do guana w kierunku czekoladek Schogetten, gdy nagle wypadłem z peletonu i zamarłem. Zza półki ze słodyczami usłyszałem SEEEEGAAA, a że swoje już przeżyłem, wryło mnie w ziemię.
Okazało się, że przy odpalonym telewizorze stoi piękniutki Mega Drive, a na ekranie leci rozpędzony Sonic the Hedgehog. Przy stoisku było pusto, widocznie „tubylcy” podpięli prezentację gry pod #nikogo, ale my od razu pod #posikamsieztejgrafy. Ze sklepu wyszliśmy z toną przemyśleń, komentarzy i uwag na temat tego, jak Sonic biega, że zamula przy starcie, że dźwięk po zdobyciu życia zapamiętamy na zawsze i tak dalej i tak dalej. Niebieski jeż rozwalił system i był o niebo słodszy niż kosteczka niemieckiej czekolady. Uwielbiam tę karteczkę.
Księżniczka zakochała się w księciu, a ja w żabie
I żeby było jasne. Nie, nigdy nie całowałem się z żabą. Bo też nie nawiązuję do słynnej baśni upowszechnionej przez braci Grimm, tylko do hitu nad hitami, jakim był Superfrog. W moim pokoju królowała wówczas Amiga 600, a w jej stacji najczęściej gościła „żaba moneta”. Nawet nie wiecie, jak długo wierzyłem, że mam wpływ na jednorękiego bandytę, który między levelami pozwalał zdobywać hasła do etapów. Naciskałem fire jak dziki, a te głupie owoce i puszki… ręce opadały. Loteria.
Superfrog sprawił, że nie mogłem spać po nocach, a i moi rodzice nie mogli spać, bo stacja dysków w Amidze rzęziła niesamowicie. Słychać było w drugim pokoju. Łąka, zamek, piramida, cyrk, lodowiec – książę zamieniony w żabę był wówczas lepszy niż wczasy all inclusive, na które zresztą i tak nikogo nie było stać. Po latach powróciłem do Superfroga i ograłem wersję HD na PS Vita. Cieszyłem się jak dziecko.
Czasem dobrze jest zachorować na święta
Pomijam karteczkę z tytułem „Sprzedałem Przyjaciółkę, bo potrzebowałem na PlayStation” i od razu przeskoczę do pewnego wieczoru tuż przed Wigilią Bożego Narodzenia. Byłem już nastolatkiem i chodziłem do technikum, ucząc się na elektryka. Zawód przyszłości, który porzuciłem dla… pisania. Tak tak, żałuję do dzisiaj, ale chociaż nie zginąłem porażony 220V. Kiepski był ze mnie Pan od prądu.
PlayStation kupiłem i to było… moją zgubą. Ta konsola odebrała mi resztki wolności oraz czasu, zamykając w świecie bez klamek. Może że grałem w Resident Evil, tam klamki i otwierane drzwi były na porządku dziennym, czy też nocnym. Wracając jednak do karteczki. Nie zapomnę ciepłego światła w małym pokoju, rozgrzanych grzejników w prawdziwą zimę lat 90. (nie te namiastki śniegu co dzisiaj). Moi piraci wydali właśnie Tomb Raidera, a ja już wcześniej dosłownie z lupą przerobiłem wszystkie screeny z Secret Service i innych pism growych. Toż to szok, że takie coś w ogóle istnieje.
Panna Croft poruszała się jak anioł, a wilki i niedźwiedź w pierwszych etapach gryzły jak prawdziwe bestie. Od tej gry wstawało się jak po wielkiej wyprawie w nieznane. Styrany, zmęczony, zadowolony i z kieszeniami pełnymi sekretów, apteczek oraz naboi do shotguna. Pamiętam te święta, zachorowałem na PlayStation i byłem wówczas najszczęśliwszym, rozgorączkowanym młodzieńcem na świecie. Na koniec życzę Wam, abyście za kilka lub kilkanaście lat, mieli także takie wspomnienia z dzieciństwa jak ja. A tym, którzy je mają, przebijam piątkę!