Producenci konsol nie lubią graczy? Krótka historia wojny konsol

Producenci konsol nie lubią graczy? Krótka historia wojny konsol
Felieton Dodatkowy Newsy Polecamy

Kiedyś było inaczej. Myślę, że nawet lepiej. Ta cała zadyma, którą nazywa się elegancko wojną konsol, miała w sobie nieco elegancji, może nawet jakąś filozofię. Jestem przekonany, że było tak dlatego, że w centrum uwagi znajdowały się gry i co za tym idzie – gracze. I tu w zasadzie mógłbym skończyć, ale ponieważ główni pretendenci do tronu znowu prężą muskuły i pokazali swoje najnowsze konsole, to skoro już te (kolejne next geny) stają się rzeczywistością, dałem się sprowokować.

Kilka lat temu, jeśli ktoś pytał mnie, co kupić żeby pograć, zawsze i bez wahania odpowiadałem, że konsolę. Po kilku dodatkowych pytaniach byłem w stanie podpowiedzieć nawet, którą konkretnie. Dzisiaj, to już nie tylko jest trudne, ale w zasadzie niemożliwe, bo działa przeciwieństwo procesu, o którym wspomniałem w poprzednim akapicie. W centrum uwagi są słupki prezentujące moc, a gry, gracze i myślę, że nawet producenci gier, są na coraz dalszym planie.

Od wielu lat konsolowy tort kroją na kawałki trzy firmy – Microsoft, Sony i Nintendo. I najbardziej szanuję właśnie Nintendo. Mówię zupełnie poważnie! Od lat obserwuję poczynania tej firmy i jednak w szaleństwie tkwi metoda. Nintendo przez cały czas ma jeden cel – dawać ludziom rozrywkę. I robi to od czasu, kiedy zajmowało się produkcją kart do gry, po współczesne konsole i gry wideo – będące w wielu przypadkach dziełami sztuki i prekursorami nowych kierunków dla całej branży.

Ekskluzywność to już przeszłość

Konsolę kupowało się po to, żeby pograć. Po to powstały! Zazwyczaj miały gigantyczną bibliotekę tytułów, w której mógł poruszać się dosłownie każdy. A napędem zawsze były exclusive’y. Przecież wiele z nich miało taką moc, że to właśnie dla nich ludzie szli do sklepu i wychodzili z konsolą pod pachą. Z czasem zaczęła wygrywać wieloplatformowość, która dla mnie jest synonimem bylejakości i niedoróbek. W przypadku Microsoftu ekskluzywność to całkowicie dyskusyjna sprawa, bo po integracji z Windowsem 10, ich konsola Xbox One dzieli się wszystkimi grami ze stajni Microsoftu z graczami PC.

Sony? Owszem – są Uncharted, The Last of Us, God of War. Ale zauważacie, jak to jest rozciągnięte w czasie? Ile takich gier obecnie powstaje? Pamiętam, jak deweloperzy narzekali na zamkniętą architekturę PS3. Odpowiedź Sony była cały czas ta sama, czyli coś w stylu „jak będzie PS4 to zobaczycie, gry będą robiły się same. Na dodatek odpalimy obiecywane od lat wsparcie dla PS Vita, a więc bajerów wam nie zabraknie.” I co? Każdy z nas widzi…

Nintendo z kolei wciąż żeruje na żelaznych markach, czyli na Mario i Zeldzie. A z kolei dawna maskotka Sony postanowiła zdradzić swojego pierwotnego żywiciela i udostępnia swój wizerunek każdemu, kto zapłaci. Tak Crash, patrzę na Ciebie, ale z drugiej strony nie winię, bo teraz marką rządzi Activision. Każdy więc producent próbuje kolaborować na boku i stąd Crash na kilka konsol i Mario na smartfonach.
Podsumowując – brak gier!

Wyginaj śmiało ciało

Kontroler ruchu pojawił się przy okazji Wii. Konsolę obśmiewano za moc porównywalną do tostera, a jednak to ona sprzedawała się momentami lepiej niż Xbox 360 i to nie tylko w Japonii. Sony i Microsoft od razu podjęły rękawicę i wydały swoje odpowiedniki, które miały zmiażdżyć propozycję Nintendo. Jak to wyszło?

Kinect – koncertowo zmarnowany świetny pomysł.

Microsoft wypuścił dwie edycje Kinecta. Przy premierze Xbox One zmusił graczy do zakupu nowego, lepszego urządzenia, po czym wycofał się ze wsparcia, a więc do dziś nie powstają na to gry.

Sony walczyło trochę dłużej. Było PlayStation Camera i popierdółkowate gry. Przy okazji premiery PlayStation VR, stała się ona niezbędna do obsługi gogli, które obecnie leżą u mnie i zbierają kurz. Po wielkim zachwycie nad Robinsonem, Eagle Eye, Residentem 7 okazało się, że źródełko wyschło. Jeśli już używam kontrolerów ruchu, to wracam do familijnych produkcji na Kinecta i Wii. Tak się zakończyła ta rewolucja.
Podsumowując – brak gier!

Wsteczna kompatybilność, że co?

Każda premiera next genów to ta sama śpiewka. Oszalejecie, jak zobaczycie nowości, a zdechniecie jak zaczniecie grać w tytuły z poprzednich generacji. Póki co nie oszalałem, ani tym bardziej nie przeniosłem się na tamten świat. Chociaż czasami niewiele brakuje, ale bynajmniej nie od nadmiaru.

Póki co wsteczną kompatybilność ogarnięto dla Xboxa, ale nie jest tak znowu różowo, bo nie wszystko się da. I choćby wasze półki pękały w szwach, to możecie zapomnieć o wspomnieniach. Nintendo zapewnia możliwość powrotu do mnóstwa starych gier – poza tym Wii i Wii U są kompatybilne wstecznie, a więc cała biblioteka Game Cuba do wzięcia.

Konsole Sony, to pod tym względem porażka. Na początku się nawet starano i udowodniono przy PlayStation 2, że “można”. A później? Tylko gorzej. Chociaż premierowa edycja PS3 była kompatybilna, to kolejne już nie. Tutaj można jedynie kupić remastery i to za całkiem słone kwoty. Dotyczy to zarówno konsol stacjonarnych jak i serii mobilnej. Zresztą dziwaczna polityka odnośnie stosowanych napędów w konsolach przenośnych oraz kart pamięci skomplikowała wszystko nie do ogarnięcia.
Podsumowując – może nie brak gier, ale zdecydowanie widać niechęć do graczy!

Nie po to kupuję konsolę za 2 tysiące, żeby grać w 8 bitowe duperele

Jest to cytat z mojego znajomego. W sumie trudno mu odmówić racji, ale z drugiej strony, gdyby nie te „duperele”, to momentami nie byłoby w co grać. Przyznacie, że produkcje indie, za którymi stoją bardzo często mikro studia, wykonujące swoją robotę w przysłowiowym garażu, to często prawdziwe perełki. Ich producenci mają pomysły, angażują się w to całym sercem, a często opowiadają nam kawałek swojego życia. Przez to ich dzieła są autentyczne, niosą wiele emocji i dają do myślenia. Zauważcie, że budżety spadają tu na bardzo odległy plan. Jakiś czas temu przyłapałem się, że przeglądając „sklepy” na każdej z posiadanych konsol, zawsze najpierw poszukuję wśród indyków. I myślę, że nie tylko ja. O czym to świadczy?
Brak gier!

Mimo udanego przeniesienia klasyka, kolekcja Disney’a mocno trąci myszką.

Mobilne granie

Mistrzem świata w mordowaniu konsol przenośnych jest bezdyskusyjnie Sony. Po sukcesie PSP, co zrobiono z PS Vita? Ten drugi handheld, to nadal turbo maszyna do grania w plenerze. Moc, ficzery, wyświetlacz. Jej możliwości pokazało Uncharted Złota Odchłań. Gra w niczym nie ustępowała swoim odpowiednikom na stacjonarkę, a przy okazji uruchomiła wszystkie nieużywane opcje – tylny panel, żyroskop, itd.

Microsoft nawet nie podejmował prób konkurowania na mobilnym rynku z Sony czy Nintendo. Jedynym ślamazarnym ruchem była aplikacja na smartfony, mająca być uzupełnieniem rozgrywki. Pamiętam, że użyłem jej raz przy okazji Fable III.

Nagrodę za upór i pomysłowość powinno dostać tutaj Nintendo, które wydało masę konsol przenośnych, aż w końcu po nieudanych próbach, doprowadziło do integracji mobilki ze sprzętem stacjonarnym, a to urządzenie nazywa się Switch. Ma on co prawda Zeldę i Mario, ale to wciąż kropla!
Podsumowując – generalnie brak gier!

PS Vita – jak można było zniweczyć taki potencjał?

Next-geny na premierę? A po co?

Tworzenie nowych konsol ma dla mnie czasami tyle sensu, co pokazywanie kolekcji modowych. I zamyka się w stwierdzeniu – mało kto z tego skorzysta, ale zrobiliśmy, pokazaliśmy, że potrafimy i za jakiś czas zacznie się kręcić. Dlatego uważam, że kupowanie next-gena na premierę nie ma kompletnie sensu. Zresztą nie miało już przy okazji PS4 i Xbox One. Gier praktycznie nie było, a to, co wyszło na start, to delikatnie mówiąc – średniaki. A pamiętacie obsuwę jaką zaliczył DriveClub, zapowiadany jako tytuł startowy PS4?

Dlatego uważam, że bardzo słuszne jest stwierdzenie, że nowe konsole warto kupować dopiero po co najmniej roku bytności na rynku, bo wtedy zaczynają się pojawiać dopracowane tytuły, gdyż deweloperzy dali radę ogarnąć już nowy sprzęt.

To właśnie brak dobrych tytułów, mogących zachęcić graczy do kupna konsol, sprawia, że bardzo nieufnie podchodzimy do prezentacji next-genów. Prawda jest taka, że nikogo nie jara tabelka pokazująca moc, ilość pamięci, pojemność dysku. Nikogo nie podniecają też pokazy nawet najbardziej nowatorskiego designu. Nas graczy kręcą jedynie trailery i daty premier GIER, GIER i jeszcze raz GIER!!! To właśnie dla nich powstają konsole! Niby proste, a już nikt o tym chyba nie pamięta…

Krzysztof Żołyński
O autorze

Krzysztof Żołyński

Redaktor
Gra w gry! Od kiedy w Pewexie można było kupić Atari :) Od 1995 roku pisze o grach i technologiach. Uwielbia konsole, PeCety mniej, ale toleruje. Gdy nie gra, rozmyśla w co by tu zagrać, a także podróżuje, czyta, jeździ na koncerty i robi masę zdjęć.
Advertisement
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie