Czy warto faktycznie kupić teraz Nintendo Switch?
Nowa generacja konsol postawiła mnie przed trudnym wyborem – PS5 czy XSX? Zwycięzcą okazało się jednak niepozorne Nintendo Switch, które skradło moją uwagę i portfel.
Nowa generacja wzbudzała we mnie sporo ekscytacji, dopóki nie zderzyłem się ze ścianą. Kiepska dostępność i problemy z kontrolerami skutecznie mnie zniechęciły do zakupu jednego lub obu next-genów. W kwestii nowej generacji nadal ze sobą walczę, ale wcześniej w tej batalii o moje pieniądze pojawiła się trzecia strona.
Do akcji wkroczyło Nintendo, całe na czerwono, i w ten sposób od jakiegoś czasu jestem dumnym posiadaczem Switcha. Nie był to łatwy wybór, ale ostatecznie go nie żałuję i zdradzę Wam, czemu to właśnie Marian i Link zdominowali Master Chiefa i Kratosa w tym – jak się okazało – nierównym pojedynku.
Podróż w nieznane
Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że Switch to moja pierwsza bezpośrednia styczność z konsolami Nintendo. Patrzę na niego jako amator marki i żałuję, że dopiero niedawno sięgnąłem po wyrób Japończyków.
To nietypowy sprzęt. Umówmy się – Nintendo słynie z dość hermetycznej polityki odnośnie tytułów, które noszą miano ekskluzywnych na sprzęcie Big N. Przed zakupem Switcha kompletnie nie rozumiałem fenomenu nowych odsłon Mario, Animal Crossing i Legend of Zelda. Miałem wrażenie, że nie jestem docelowym klientem tego wydawcy. Byłem w straszliwym błędzie, a pomyłka ta wyjęła mi z życia kilkadziesiąt ładnych godzin.
Gry Nintendo są… inne. Ciężko znaleźć mi odmienne słowo, które mogłoby je określić w sensowny sposób. To produkcje mocno bezpośrednie, a przy tym nieoczywiste. Pod płaszczykiem kolorowej oprawy rodem z filmów Pixara niekiedy kryje się wymagająca rozgrywka i historia, która nijak nie pasuje do produktów “dla dzieci”.
Pierwsze zetknięcie z grami Nintendo to po prostu wielki szok dla osoby, która całe życie grała na PeCecie i PlayStation. Owszem, na tych platformach znajdziemy podobne tytuły, ale brakuje im tego nintendowskiego sznytu.
Gry ekskluzywne na Nintendo Switch to małe dzieła sztuki
Każdy słyszał o Breath of the Wild, więc nie będę powtarzał po raz setny, że to świetna gra. Moim zdaniem nie łapie się ona do ścisłej czołówki gier wszechczasów, ale byłaby u mnie w takim zestawieniu całkiem wysoko. Podobnie jest z innymi grami na Switcha (choć BotW wyszło też na WiiU) i trochę żałuję, że to właśnie najnowsza Zelda zgarnia całą uwagę na siebie, kiedy wspomina się o tej konsoli. W praktyce wszystkie tytuły Nintendo mają w sobie coś wyjątkowego i wartego uwagi każdego gracza.
Uwielbiam niepozorne Animal Crossing: New Horizons, kocham całkować poziomy w Super Mario Odyssey, a Breath of the Wild wciąga mnie w eksplorację lepiej niż Skyrim i Assassin’s Creed Valhalla.
Jeśli Nintendo bierze się za jakiś gatunek, to zawsze adaptuje go w swoim stylu. Nawet zapowiedziane na konferencji Direct Mario Golf Super Rush bardzo mnie do siebie przyciąga, choć nie znoszę gier sportowych. Nie potrafię wskazać nowszej produkcji Big N, która byłaby średniakiem. Każdy znajdzie coś dla siebie i mam nadzieję, że polscy gracze w końcu zrozumieją, że Nintendo to nie tylko proste platformówki.
Kiedy już znudzą mi się gry prosto od Nintendo, to sięgam po porty gier third-party lub ekskluzywne produkcje innych deweloperów. Tak, niedocenione i niesłusznie pomijane przez graczy Mario + Rabbids Kingdom Battle też się do nich zalicza.
Tutaj pojawia się jednak pytanie, dlaczego mam grać – przykładowo – w gry dostępne na innych platformach korzystając ze słabszego od konkurencji Switcha?
To po prostu genialny sprzęt do grania gdzie chcę i kiedy chcę
Korzystam ze Switcha głównie w trybie przenośnym i kompletnie nie czuję wtedy braku mocy. 30 klatek na sekundę na małym ekranie nie kłuje w oczy, choć po wpięciu do doku i podłączeniu do telewizora spadki płynności zaczynają być dla mnie bardziej bolesne. To jednak kwestia mojego przyzwyczajenia do większej ilości FPS na PC.
Mniejszą moc wynagradza mi jednak wszechstronność Switcha. Granie w łóżku lub w podróży i przełączanie się później na większy ekran to coś, czego nie zagwarantuje mi żadna inna konsola. Oczywiście gamingowe chmury już to oferują, ale internet mobilny bywa w naszym kraju zdradliwy. Granie offline to dla mnie na ten moment ogromna zaleta Pstryka i żałuję, że inni producenci wycofali się z rynku handheldów.
Ze Switcha mogę korzystać zawsze wtedy, kiedy mam ochotę. Zmieści się do plecaka, a na upartego nawet do kieszeni płaszcza. Bateria w odświeżonej wersji konsoli trzyma całkiem długo, a w sieci łatwo znaleźć wytrzymałe folie ochronne czy nawet specjalne, dedykowane etui, które uchronią sprzęt przed uszkodzeniami w drodze. Jednym z głównych czynników, które zdecydowały u mnie o kupnie Switcha była właśnie wszechstronność.
Nintendo Switch to mimo wszystko nieidealna konsola
Niestety każdy sprzęt ma swoje minusy. Stacja dokująca konsoli woła o pomstę do nieba. To chybotliwy, leciutki i tani w dotyku kawał plastiku, który dość łatwo się przewraca. Mam nadzieję, że pojawiająca się na horyzoncie co jakiś czas wersja Pro konsoli nieco go odświeży.
Boję się też, że gałki w moich Joy-Conach zaczną prędzej czy później dryfować. Nie widzi mi się kupno nowych kontrolerów, a problem jest bardzo powszechny. Mam nadzieję, że mnie to ominie, ale coś czuję, że mocno się przeliczę.
Sporo poprawek wymaga też oprogramowanie konsoli. Potrafi ono dość często chrupnąć i nie jest to wina małej ilości miejsca w pamięci mojego Switcha, bo działa tak praktycznie od pierwszego uruchomienia. System wciąż jest udoskonalany, ale widać, że Nintendo wciąż ma problem ze stworzeniem dobrego softu.
Big N nie lubi też przeceniać cyfrowych wersji swoich gier na wyłączność. Nawet starsze tytuły ekskluzywne kosztują w eShopie ponad 250 złotych i prędzej Marian ostatecznie uwolni księżniczkę Peach, niż kupicie je na dobrej promocji. Oszczędnym graczom pozostają wydania pudełkowe, które czasem da się upolować w niższych cenach.
Największą bolączką Switcha zaczyna być powoli moc podzespołów. O ile tak jak już wspominałem niższa płynność zabawy nie jest dla mnie problemem, tak bardzo chciałbym, aby ewentualna wersja Pro pozwoliła mi odpalić interesujące mnie tytuły w rozdzielczości 4K. Przy okazji Switch powoli przestaje radzić sobie z nowymi tytułami. Często jest to kwestia optymalizacji, ale umówmy się – temu sprzętowi daleko pod względem wydajności do konkurencyjnych rozwiązań. Jeden wyjątkowo niechlubny przypadek możecie zobaczyć poniżej.
PS5 i Xbox Series poczekają. Switch był dla mnie strzałem w dziesiątkę
Pomimo wielu wad, to właśnie Switch zagościł w moich zbiorach plastikowych pudeł do grania przed PS5 czy Xbox Series X. Na next-geny będę czaił się nieco później, ale już wiem, że nie wygryzą one Switcha w kwestii mojego zainteresowania.
Nie mogę się doczekać, aż położę ręce na rzekomo rewolucyjnym DualSense. Dodatkowo moc Series X bardzo mnie do siebie przekonuje i chętnie podpiąłbym nowego Xboxa do telewizora. Odnoszę jednak wrażenie, że wielkie i szumnie zapowiadane next-geny to bardziej ewolucja aniżeli rewolucja. Lepsze podzespoły są ekstra, ale ja oczekuję od nowego sprzętu zupełnie świeżych doświadczeń. Kiedyś dało się to osiągnąć bez problemu, a teraz mam wrażenie, że gaming trochę stanął w miejscu.
Big N kupiło mnie chęcią odrobienia lekcji z pomijanej przeze mnie do tej pory historii gamingu, a do tego w moje ręce trafił naprawdę solidny sprzęt. W tej chwili ogrywam na nim indyki, a do tego pozostało mi jeszcze wiele gier prosto od Nintendo do sprawdzenia.
Moje Mont Blanc growych zaległości zaczyna powoli nabierać kształtu nieprzebranego górskiego pasma wstydu i Nintendo Switch zdecydowanie ułatwi mi ukończenie paru tytułów, które nie potrafiły przykuć mojej uwagi na większym ekranie. To coś, czego nie zapewni mi żaden next-gen.