Chciałem zagrać online, ale nie wyszło. Ludzie, przestańcie być tacy toksyczni

Overwatch 2 ma kompletnie zepsuty system rankedów
Felieton PG Exclusive

Co ja poradzę na to, że lubię gry multiplayer? To moja wina, że chciałbym odprężyć się przy grach, socjalizując się ze społecznością? Zapewne tak, bo podchodzę do tego od dupy strony.

Przecież gry online nie są po to, aby się rozerwać. Bawić? W grach? Kto to widział, przecież te czasy mamy już dawno za sobą. Dziś nie ma byle Ponga, w którego można pocisnąć ze znajomym. Taki CS to przecież ostateczna bitwa, kwestia życia i śmierci oraz pokazanie siły!

Czy ktoś mógłby się ruszyć?

Pochwalę się – ukończyłem Monster Hunter Rise na Switchu. „Ukończyłem” to może złe słowo, bo cała zabawa zaczyna się de facto po endgame’ie. Ubiłem po prostu głównego wroga i radośnie postanowiłem wykorzystać nabyte w ten sposób umiejętności do zabawy w sieci.

Specjalnie z tej okazji wykupiłem abonament Switch Online (konsolowcy, jak Wy żyjecie?) i radośnie zacząłem przeglądać dostępne lobby. Tutaj popełniłem pierwszy błąd, o którym jeszcze wtedy nie wiedziałem. No ale dobra – dołączam do pokoju z trzema graczami z nadzieją na szybkie zaczęcie rozgrywki. No i czekam. I czekam. Reszta stoi. Minęło 6 minut i pomimo moich zapytań nic się nie wydarzyło, więc wyszedłem.

Powyższa sytuacja powtórzyła się jeszcze jakieś 4 razy, z czego najdłużej na akcję czekałem chyba z 10 minut robiąc sobie kawę. Wróciłem, rzecz jasna, do lobby pełnego nieaktywnych graczy. Po co zakładacie lobby, skoro nie chcecie grać? Ja jestem bardzo wyrozumiały i szczerze mówiąc, nie miałem żadnych zarzutów wobec reszty graczy. Ot, zdarza się. Dopiero po fakcie okazało się, że to mój błąd – MH Rise pozwala na odpowiedź na prośbę o pomoc i wtedy dołączyłbym do gry szybciej. No ale już nie miałem zbytnio cierpliwości dalszego eksperymentowania, więc odpaliłem kompa z nadzieją rozegrania partyjki w jednej z moich ulubionych gier, czyli w… Overwatchu. Głupi jednak nie uczy się na błędach.

Nieważne jak grasz – ważne, aby krzyczeć

Temat toksyczności graczy w tytułach multiplayer jest stary, a większość doświadczyła go na własnej skórze. Niejeden z nas odbił się od społeczności LoL’a czy Call of Duty przez dzieciaki wygrażające zamordowaniem naszych matek. Raz na jakiś czas pojawia się jednak w mojej głowie proste pytanie – po cholerę ja to sobie robię?

Odpowiedzi na to zagadnienie nie znajdę chyba nigdy, oprócz wniosku o mojej winie. Bo to moja wina, że lubię grać z ludźmi, moja wina, że głupio podchodzę do gier online z nadzieją na przyjemne spędzenie czasu. Dziś przecież wcale nie o to chodzi – gramy, aby mordować się nawzajem, ale karabin w Call of Duty nie wystarcza, więc trzeba użyć mikrofonu. Pal licho „niedzielnych” graczy, którzy po prostu liczą na przyjemne spędzenie czasu, ale reszta serwera pastwi się na nich za to, że na ekranie komputera widzą wymyślony wynik w wymyślonym produkcie rozrywkowym świadczący o ich przegranej. W Overwatch idzie mi całkiem nieźle, a i tak brodzę po pas w trujących pomyjach. Sytuacja jest jeszcze gorsza, gdy na serwerach faceci spotkają kobietę (o nie!). Wtedy to już w ogóle najlepiej jasno jej zasugerować, że z definicji musiała zabłądzić gdzieś przy biurku w drodze do kuchni…

Gry są dla dorosłych, nie ma tu miejsca na zabawę

Gry online pozwalają na swobodę, z którą nikt z nas nigdy w życiu raczej się nie spotkał. Wciśnięcie guzika i rzucanie inwektywami jest prostsze niż skupienie się na grze. Łatwiej przecież oskarżyć mnie o to, że podkładam się przeciwnikowi, niż przestać podkładać się samemu. Szkoda tylko, że wyrównane mecze, gdy obydwie drużyny dają z siebie wszystko, zdarzają się tak rzadko. Ile razy przegrałem w Overwatchu czy innej grze, ale czułem się potem dobrze? Niewiele, ale to wspaniałe uczucie, dzięki któremu pamiętam o tym, że GRAM W GRĘ, czyli produkt stricte rozrywkowy, którego nadrzędną funkcją jest dostarczanie nam uciechy.

Przecież my to mamy w DNA, aby zepsuć wszystko to, co samo w sobie jest z definicji pozytywne. Oglądałem fajny film, ale twierdzisz, że był słaby? No jasne, chętnie poznam inne spojrzenie na tę kwestię. Nie muszę za to wiedzieć, że popełniam błąd w „lubieniu go” i moje życie w sumie jest nic niewarte. Czasami są też pozytywne sygnały. Raz dyskutując na forum o jakiejś popularnej grze, która mi się nie spodobała, dostałem odpowiedź „matko, gówno ożyło!”. Dzięki stary, teraz będę wiedział, że lepiej już po tego kebaba nie wracać, bo to ja mogę być jego pokarmem.

Bolesny cios dla ludzkości, ale mały krok dla trolla

Od LoLa, jak wspominałem na początku, odbiłem się wyłącznie przez graczy, którzy nie są w stanie zaakceptować tego, że ktoś może mieć nabite w danej grze mniej niż dwie godziny. W Call of Duty z definicji wyłączam mikrofon. Left 4 Dead’a odpuściłem przez trolli, którzy skupiali się na strzelaniu do swoich, bo… nie wiem, to fajne? Może tak naprawdę powinienem sam zacząć prześladować innych? Najwyraźniej czegoś nie rozumiem w kwestii rozgrywek online.

Zaraz ktoś wpadnie na pomysł – „to graj ze znajomymi”. Ja wiem, że w tytuły stricte co-opowe gra się o wiele przyjemniej w paczce, którą znamy. Szkoda, że rzadko kiedy mam czas zagrać samemu, a co dopiero umawiać się z innymi. Poza tym gry multiplayer nie powstały jedynie po to (z nielicznymi wyjątkami), aby grać wyłącznie z tymi, których znamy. Deweloperzy oddali w nasze ręce narzędzie z głupią nadzieją, że wykorzystamy je tak, jak chcieli, a my obróciliśmy je przeciwko nim. Teraz sami muszą siedzieć i wysłuchiwać naszych przekleństw, aby zdecydować, kto zasłużył na bana.

Zjawisko toksyczności w grach online wymagałoby lat badań i naukowych dyskursów, abyśmy mogli w ogóle wiedzieć, w jaki sposób podejść do tej problematyki. Ja za to wiem, jak sam do tego podchodzę – włączam grę, aby spędzić czas na rozrywce, ale nie zakładam kombinezonu radiacyjnego i napotykam tony toksycznych odpadów. I to chyba wyłącznie moja wina, że chciałbym się bawić, bo przecież tu nie chodzi o zabawę. Tu chodzi o pokazanie siły, na którą w świecie rzeczywistym większości z nas nie stać.

Artur Łokietek
O autorze

Artur Łokietek

Redaktor
Zamknięty w horrorach lat 80. specjalista od seriali, filmów i wszystkiego, co dziwne i niespotykane, acz niekoniecznie udane. Pała szczególnym uwielbieniem do dobrych RPG-ów i wciągających gier akcji. Ekspert od gier z dobrą fabułą, ale i koneser tych z gorszą. W przeszłości miłośnik PlayStation, obecnie skupiający się przede wszystkim na PC i relaksie przy Switchu.
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie