Jaką platformę do gier wybrać? Odpowiedź jest bardzo prosta
Gram już około 30 lat i jeszcze nigdy nie spotkałem się z sytuacją, w której wybór sprzętu byłby mi obojętny. I nie jest to do końca dobra wiadomość.
Można oczywiście szyderczo stwierdzić, że i tak nie ma się nad czym zastanawiać, bo konsol w sklepach brakuje, a karty graficzne dawno stały się dobrem luksusowym niczym bezołowiowa 95. Spróbujmy jednak trochę pomarzyć. Wchodzisz do sklepu, widzisz na półce PlayStation 5, Xboxa Series X, Switcha oraz mocnego PC-ta. W portfelu masz kartę, dzięki której możesz kupić jeden z wymienionych sprzętów. Wybór będzie prosty.
Niezależnie z czym wyjdziesz ze sklepu, w domu będziesz się świetnie bawić. W dobie subskrypcji typu Game Pass, nadchodzącej nowej oferty na PS Plus Extra i Premium, multiplatformowych gier, a także licznych promocji w sklepach, rozrywki Ci nie zabraknie. Owszem, każda z wymienionych platform ma swoje gry ekskluzywne. Tylko czy dla dosłownie kilku tytułów warto kupować konkretny sprzęt? Na to pytanie powinieneś odpowiedzieć sobie sam, a ja chcę zwrócić Twoją uwagę na coś innego.
Branża gier się zmieniła i to bardzo
O ile ponad 20 lat temu zakup jednej platformy powodował, że automatycznie odcinaliśmy sobie dostęp do 70 a nawet 80 procent pozostałych gier z rynku, tak dzisiaj spadło to może do 5 procent. Bo w końcu jaką część całej oferty gier na dany sprzęt stanowią te na wyłączność? W przypadku PC, PS5 czy XSeries niewielką. Inaczej sprawa ma się z Nintendo Switch, ale to oddzielny przypadek.
Przyznam przy tym, że tęsknię za czasami, kiedy konsole i PC były „jakieś”, a wyższość jednej bazy gier nad drugą udowadniać można było godzinami w trakcie rozmów na trzepaku. Dzisiaj z kolei producenci wydają miliony dolarów na budowanie wizerunku marki i wiecie co? To kasa wyrzucona w błoto. Kiedyś nawet nie mieli działu brandingu w firmie, a jednak dana platforma kojarzyła się z konkretnymi grami, czy postaciami.
Dzisiaj o tę markę tak naprawdę skutecznie dba tylko Nintendo, bo jak zapytacie swoich niegrających znajomych o to, z czym kojarzą im się dzisiejsze konsole do gier, to z dużym prawdopodobieństwem przypiszą Mario do Big N, a już niekoniecznie Ellie do PlayStation. Jeszcze gorzej będzie z Microsoftem, którego Master Chief dla wielu to program kulinarny w TVN-ie. Silną markę ma więc tak naprawdę dzisiaj tylko jedna firma, której reprezentantem nie jest kucharz, a wąsaty hydraulik. Jego to nawet moja mama poznaje.
Z konsolą, jak z przyjacielem
W tej całej ekskluzywności biblioteki gier jest pewna magia, która przyciąga i pozwala się niemal zaprzyjaźnić ze sprzętem. Zresztą ten sam mechanizm działa w przypadku kontaktów międzyludzkich. Chętniej przebywamy w towarzystwie osób ciekawych, które mają nietypowy charakter i coś interesującego do powiedzenia. Nudziarzy unikamy i to dlatego PlayStation oraz Xbox na dzisiejszej imprezie podpieraliby ścianę.
Z jednej strony jestem więc zadowolony, że mając jedną platformę mogę zagrać w setki znakomitych gier. Poza tym dylemat, który sprzęt wybrać, odszedł w niepamięć, a przysłużyły się do niego popularne dziś subskrypcje. I to akurat jest fajne, ale jak to bywa, kij zawsze ma dwa końce i w tym przypadku jego druga strona nie wygląda różowo. Chciałbym, aby dzisiejsi producenci przełamali lody i odważnie wyszli ze swojej strefy komfortu, do której zostali wrzuceni przez działy brandingu oraz księgowości. Obawiam się, że jeśli tego nie zrobią, to za kilka lat na Zielonych i Niebieskich runie ściana, o którą się teraz tak wygodnie opierają.