Grand Theft Auto 1 to najlepszy błąd w sztuce. Tutaj ukradłem pierwsze auto

grand-theft-auto-1
PG Exclusive Publicystyka

Gdyby nie GTA 1 dziś nie czekalibyśmy na trailer Grand Theft Auto VI. To klasyk, który zestarzał się okrutnie, ale ukształtował koncepcję dla całej serii.

Jak mawia stare łacińskie powiedzenie, wszystko co wielkie zaczyna się bardzo skromnie. Dawne jest cieniem dzisiejszego, obraz z wczoraj zaledwie posiada kontury współczesnej wizji. To historia każdej popularnej marki w świecie gier, która dorastała z twórcami i przechodziła metamorfozy niczym larwa motyla. Nie ośmieliłbym się nazwać serii GTA czymś z natury pięknym, ale ważnym dla graczy i branży… z pewnością tak. Bo jak kilka innych produkcji, z czasem stawała się wykładnikiem jakości, pokazywała sens tworzenia, odzwierciedlała też rzeczy, które skrycie pragnęliśmy zobaczyć – otwarty świat, gangsterski klimat i sandbox o niezrównanej skali. Takie jest GTA V, zapewne takie też będzie GTA VI, może nie dla każdego. Ale przez moment nie mówmy o tym co nadchodzi, a jak to się wszystko zaczęło…

GTA 1 powstało przez przypadek?

Musimy się cofnąć aż do 1993 roku, gdy małe studio DMA Design (aktualnie Rockstar North) rozpoczęło prace koncepcyjne nad nową grą. W głowie zrodził im się pomysł na coś w rodzaju nielegalnych wyścigów, napadów w trybie multiplayer – gracze mieli mieć możliwość sterowania policyjnym radiowozem bądź samochodem przestępców i brać udział w różnych scenariuszach. Twórcy przedstawili rozgrywkę w ujęciu kamery top-down (z tzw. lotu ptaka), ochrzcili swoje dzieło nazwą Race’n’Chase i przez dwa lata dłubali w kodzie, goniąc za marzeniami o komercyjnym sukcesie. Ale tuż po testach jednego z prototypów gry, kompletnie odbili się od pierwotnego pomysłu i to za sprawą przypadku, błędu w rozgrywce, który wywoływał wśród policyjnych radiowozów niespodziewaną agresję. Wspomniany glitch tak bardzo się spodobał testerom, że twórcy zmienili kierunek na typową grę singleplayer, gdzie w centrum opowieści znajdował się wyrachowany bandzior.

Dość jednak historycznych faktów, bo te z łatwością znajdziecie na Youtubie lub Wikipedii. Porozmawiajmy lepiej o stylu gry i jej elementach, niepowtarzalnych genach GTA, które – choćby w najmniejszym wymiarze – odziedziczyły późniejsze odsłony serii. Najsampierw może o tym, gdzie rozgrywa się akcja gry, bo wymyślone lokacje w GTA 1 mają duży związek z kolejnymi częściami. Na przestrzeni fabuły odwiedzamy 3 miasta: Liberty City, San Andreas i Vice City – podtytuły dla kolejnych odsłon gry. Są one jakby alternatywną wersją prawdziwych miejsc na świecie, bazują na Nowym Jorku, San Francisko i Miami. Całkiem dobrze ukazano różnice między tymi miastami, co było ważne w kontekście uniknięcia monotonii krajobrazu. Przykładowo Liberty City stworzono na planie wysepek, San Francisko ze sporą ilością zieleni i nadziemnych przejść dla pieszych, a w Miami dodano tekstury imitujące plażę.

GTA 1 to brzydka kura, która zniosła złote kury

W przeciwieństwie do trójwymiarowych edycji GTA, eksploracja wspomnianych w “jedyneczce” miejsc była mocno niedopracowana. Widok z góry i dynamiczny system przybliżania/oddalania kamery dawały się we znaki, najbardziej podczas prowadzenia samochodów. To było wyzwanie godne rajdowców (bo ci mają refleks ponad normę), aby w trakcie szybkiej jazdy omijać inne bryki, nawet na szerokich autostradach. Miało to swój urok podczas spokojnego zwiedzania, ale przy misjach na czas albo z policyjnym ogonem częściej wywoływało to irytację niż radość z zaliczonego etapu gry.

Nie jestem przekonany, czy powinienem, się tego czepiać. Wszak protoplaści serii mają to do siebie, że powstają dla nowej idei, która rozwija się wraz z jej przyszłymi wcieleniami. Podobnie też stało się ze znaczeniem słowa “sandbox”. GTA 1 nie oferowało zbyt wiele atrakcji w ramach swobodnego bycia zbirem. Można tu tylko zabijać i kraść przy pomocy broni lub samochodu. Wszystko sprowadzało się też nie tyle do poznawania naszego bohatera, przechodzenia ze szczebla na szczebel w hierarchii gangsterów, a wyłącznie zbierania punktów. To właśnie one, jak w produkcjach typu arcade, były celem samym w sobie, bowiem wraz z przekroczeniem pewnej ich liczby mogliśmy ewakuować się z jednej mapy i przejść do następnej.

Ale mimo wszystko, nawet ta prostota rozgrywki, była w tamtym czasie przyjemna w odbiorze. No i w moich wspomnieniach, jawi się na tyle trudną, że ze śmiechem patrzę na nowsze tytuły. O opcjach zapisu w pierwszym Grand Theft Auto można było co najwyżej pomarzyć. Jeśli do końca sesji nie udało się zdobyć wymaganego progu punktów, to czekała nas powtórka z rozrywki. Dość rygorystyczne podejście do graczy było zauważalne również w systemie misji – nie dam sobie uciąć Waszej ręki, ale znacznej ich części nie można było powtarzać. Jeśli w trakcie zlecenia zginęliśmy, zostaliśmy złapani bądź po prostu nie zostały spełnione warunki misji, to oznaczało koniec. Nasz pracodawca drugi raz już nie zadzwonił z tą samą ofertą, a to było bardzo kłopotliwe z uwagi na zbierane punkty. Czy mam też dodać, że liczba żyć w tej części jest mocno ograniczona? Albo że policja jest tak wściekła i ma takiego buffa, że pościgi w GTA V wydają się przy tym spacerkiem? Naprawdę, gry starej daty miały to coś, co dziś zbyt często przypisujemy do bezstresowych produkcji.

Grand Theft Auto to coś więcej niż zabijanie

Wróćmy jednak do źródła Grand Theft Auto. Uważam, że kamieniem węgielnym serii jest przede wszystkim ton zabawy, karykaturalna prezentacja świata, jego wulgarność, humor i sarkazm zaszyty w trzewiach klimatu. Te rzeczy zaszczepiono w grze m.in. poprzez komendę bekania i pierdzenia, w czasowych wyzwaniach Kill Frenzy (mamy niszczyć i zabijać na czas, aby zgarnąć bonusy), w zachęcaniu do zabijania grup Hare Krishna. Poniekąd twórcy chcą z nas zrobić rasowych przestępców, abyśmy bezwstydnie łamali prawo i byli ścigani przez wszystkie służby mundurowe. Tylko w ten sposób otrzymamy dodatkowe mnożniki do punktów i szybciej przejdziemy wszystkie mapy, by w nagrodę zobaczyć ostatnią cutscenkę.

Z perspektywy lat GTA 1 jest już swoistym dinozaurem, reliktem z przeszłości, który nadaje się do muzeum, aniżeli do grania. Z tymże warto znać genezę tej serii, spojrzeć na linię czasu, bo mimo wszelkich różnic pomiędzy częściami, nawet w GTA V przetrwały pomysły wymyślone ponad ćwierć wieku temu. Zmieniła się grafika, dostępne aktywności w grze, skala map, nacisk na fabułę i postaci, a jednak wciąż w nowszych odsłonach tli się wieczny ogień GTA 1.

Grzegorz Rosa
O autorze

Grzegorz Rosa

Redaktor
Ekspert w dziedzinie "kombinatoryki" w grach i zarazem człowiek, który wybrał drogę antagonisty. Nie boi się pisać treści niewygodnych dla innych. Specjalizuje się w publicystyce wszelakiej, krytykowaniu słabych gier, filmów, a nawet ludzi. Jako jedyny na świecie grał już w Wiedźmina 4...
Advertisement
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie