Gdyby nie ten jeden element, nowy darmowy hit Steam byłby spełnieniem marzeń
Once Human szybciutko wyrosło na kolejny hit Steam. Dostępna za darmo gra pod względem kreatywności i wielu pomysłów wydaje się czymś, co mogłoby zagościć na moim dysku na długo. Szkoda tylko, że po parunastu godzinach nie umiem dalej udawać, że toczące współczesne gry choróbsko niczym nowotwór po prostu wywołuje u mnie stan krytyczny, a jedynym remedium jest odinstalowanie patogenu.
W lipcu na platformie Steam zadebiutowały co najmniej dwie zupełnie darmowe gry, z których jedna okazała się nieco większym hiciorem od tej drugiej. Pierwszą pozycją jest The First Descendant, przepiękna bajeczka science-fiction oparta na praktykach rodem z gier mobilnych, ale za to na Unreal Engine 5. Fajowo, ale dawno nie widziałem tak generycznej i nieciekawej produkcji, którą śmiało mogę oceniać nawet mimo to, że w nią nie grałem, bo przecież „reklama dźwignią handlu”, a twórcom nie udało się sprzedać mi swojego nudnego pomysłu. No dobra, a co z tą drugą?
Once Human to już tytuł znacznie ciekawszy, a przynajmniej dla mnie. Jego rozwój śledziłem w sumie od dłuższego czasu, choć raczej z powodów miłych skojarzeń z The Division. Od samego początku produkcja NetEase jawiła się na takie „paranormalne The Division po końcu świata”, czyli dokładnie moja bajka. Co ciekawe, o tym, że mówimy o tytule free-to-play, dowiedziałem się stosunkowo późno. No i jak tu nie zagrać?
Cywilizacyjna choroba w grach wideo
Gry wideo w dzisiejszych czasach są sprawą dla mnie nieodgadnioną. No dobra, może nie tyle gry wideo, ile podejście gigantycznych korporacji, które regularnie mijają się z tym, czego oczekują gracze. Trendy to jedno, ale jeżeli cały fandom krzyczy, że chce nowego Batmana, a dostaje pożal-się-warnerze Suicide Squad, to coś jest nie halo. I to tylko jeden z wielu przykładów, ale my nie o tym.
W każdym razie wiele współczesnych tytułów, w które wpompowywane są olbrzymie budżety, nie wychodzi. Albo dosłownie, po prostu premiera zostaje anulowana (jak TLoU Factions) albo szybko odchodzą do sfery zapomnienia (Skull & Bones? Gra w to ktoś?). Przy czym szczególnie ryzykowne jest wydawanie gier free-to-play „z ambicjami”. Znaczy, że twórcy i wydawca myślą, że mają w zanadrzu kolejnego darmowego hiciora, który stanie się „tą jedyną” grą-usługą.
Na tego typu idee zazwyczaj warto reagować śmiechem, bo po prostu współcześnie wielu korpo-ludków u steru nie ma pojęcia, czego chcą gracze i co zrobić, aby ich przyciągnąć, a potem sami się dziwią, że kiedyś to byli gracze, a dziś to nie ma graczy. Chwalę przy tym wszystkich deweloperów, mających coś autorskiego do powiedzenia, coś nowego lub po prostu intrygującego. Once Human już od pierwszych materiałów zapowiadało się właśnie na taką pozycję. Raczej nie wieszczyłem jej sukcesu, ale głęboko wierzyłem, że oto jest coś free-to-play… dla mnie!
Gra za darmo, ale czy warto?
The First Descendant znudziło mnie już okładką, więc wolałem po prostu poczekać na debiut Once Human, które prezentuje zadziwiająco unikatowy i cholernie atrakcyjny świat. W szczegóły nie będę wnikał, ale generalnie jest to swego rodzaju połączenie The Division z Control (ach, jakaż to była historia!), w pseudo-SCP-owych klimatach międzywymiarowych anomalii, tajemniczych zjawisk i kryptologicznego łowienia potworów.
Control to jedna z moich ukochanych gier pod względem tematyki, tak zresztą rzadko dziś prezentowanej. Tajne stowarzyszenia, anomalie, potwory przenikające do naszej rzeczywistości i całe ten „biurokratyczny” aspekt nadnaturalności są w pewien sposób obecne w Once Human, ale nie tylko. Po części to także przyjazne dla pojedynczego gracza MMO, a gdzieniegdzie kojarzyć się może nawet z… Days Gone. Przepraszam w tym miejscu mojego przełożonego, który tak właśnie opisywał mi Once Human, a ja na to odpierałem, że „ni ch**a nie wygląda jak Days Gone”. Mea culpa.
Przy tym wszystkim naturalnie bałem się o zapędy chińskiego molocha NetEase, który raczej nie gwarantuje wyrównanej rozgrywki, jeśli nie macie zasobnej karty płatniczej. Ku mojemu zdziwieniu, mikrotransakcje nie są absolutnie problemem! Są faktycznie „mikro”, bo służą tylko tym, którzy faktycznie chcą je kupować, nie zmuszając nikogo do wydawania hajsu. Czym prędzej powróciwszy z urlopu, ściągnąłem Once Human, aby zanurzyć się w ten fascynujący i unikatowy świat, by później wynurzyć się z odmętów męczącej beznadziei.
Bo to zła produkcja nie jest
Zanim jednak ktokolwiek zarzuci mi po prostu krytykowanie gry, bo mi się nie spodobała, odbiję te zarzuty. Nie uważam, że Once Human jest złą grą. Jak na MMO prezentuje fantastycznie zaprojektowanie uniwersum i atrakcyjny świat wypełniony (klasycznie zresztą) przyłączającą liczbą aktywności. Ma wiele świetnych pomysłów i cały czas twierdzić będę, że to gra dla mnie, gdyby nie… ten cholerny survival.
Chyba setki godzin spędzone w Rust, DayZ, The Forest, Valheim czy nawet Minecrafcie skutecznie ubiły jakiekolwiek zapędy do zostania gamingowym Bearem Gryllsem. Karmiony dokładnie tymi samymi mechanikami od lat czuję się zmęczony, wyzuty z jakiejkolwiek radości ciachania drzew siekierą, a gdy tylko widzę kamień wypełniony minerałami, mam ochotę zrobić szybkie ALT+F4 i uciekać gdzieś, gdzie mój umysł przestanie krwawić. Już nie mam siły, ale też nie rozumiem, jak przez tyle lat dalej ktoś stara się stworzyć hitową grę opartą na tych samych schematach.
Uwielbiam budować, urządzać swoje cyfrowe mieszkanko i dbać o najmniejsze szczegóły, aby żyło mi się w wirtualnym świecie miło. W Fallout 76 spędziłem na tym dziesiątki godzin! Zresztą, w wielu innych grach także zapominałem o rzeczywistości właśnie przez tę mechanikę.
Nim jednak pobawię się w Boba Budowniczego, Once Human zmusza mnie do grindowania drzewa, kamieni i innych śmieci. Ja wiem, że twórcy tym razem nie karzą mi walić siekierą przez minutę, a krótka animacja ma pomóc w radzeniu sobie z traumą, ale to nadal to samo. Jezu, to jest nadal to samo i nadal czuję się jak idiota, bo dawna moda najwyraźniej nie przeminęła i aby gra w zamiarach „czerepów u góry” odniosła sukces, musi po kolei odznaczać kolejne utarte schematy na liście. Survival, crafting, zbieractwo, pół dnia grindu. Ileż można?
Gra za darmo i PTSD za darmo
Sam początek przygody nie należał do zbytnio przyjemnych. Once Human mimo to rozpoczyna się całkiem niezłym kreatorem postaci. Później jednak, tuż po wylądowaniu w świecie, jesteśmy zalewani wszystkim. I to dosłownie W-S-Z-Y-S-T-K-I-M. Ekranów jest tu tyle, że Call of Duty ze swoim idiotycznym menu czuje się niczym profesjonalnia zaprojektowana aplikacja, a samych metod na odbieranie nagród za kolejne wyzwania mamy kilka. Fale upośledzonego UI wwiercają się w mózg, a gracz po kilkunastu minutach zda sobie sprawę z tego, że już nawet nie odczuwa żadnych bodźców. Jest tylko robotem klikającym ślepo w ekran.
I może, ale tylko może, byłoby to do przeżycia, gdyby nie samouczek. Nie gram w gry mobilne, bo mnie denerwują. Samouczki może i trwają tam po 5 – 10 minut, ale zawsze wyglądają tak samo. „Masz 1 darmowe doładowanie, teraz kliknij tutaj, aby je użyć”. „Gdzie ty klikasz? Tu kliknij!”. „KLIKAJ, NO NIE MASZ WYBORU, IDIOTO”. I tak trzeba przedzierać się przez kolejne ekrany. Identycznie jest w Once Human. Tylko że NetEase nawet nie udaje, że nie chciało zrobić mobilki, bo nawet samo wprowadzenie do systemów otwartego świata działa jak w grach mobile.
Nadal jednak najgorszy w tym wszystkim jest survival i crafting. I być może przeżyłbym, gdyby to było opcjonalne, ale nie jest. Bez tego w zasadzie nie ma mowy o odblokowywaniu kolejnych rzeczy i zaliczaniu następnych osiągnięć. Czepiam się, bo dla mnie te elementy są tu po prostu totalnie niepotrzebne, a gra zyskałaby o wiele więcej, gdyby ich nie miała. A może po prostu w samych zamiarach nie jest to tytuł dla mnie? Tylko że właśnie czuję, że jest. Albo byłby, gdyby nie to.
Powiedz wszystkiemu „pa pa”
Starałem się jednak przebrnąć, sklejając absolutnie losową chatkę, aby tylko móc postawić wszystkie te stoły craftingu, o które prosi mnie gra. Wiedziałem, że będzie ciężko od samego początku. Od razu po wylądowaniu w otwartym świecie poczułem zmęczenie – wszędzie, na każdej skale, płaszczyźnie, są niemal nakładające się na siebie chatki graczy. Gdy przebiegałem przez usiane niedokończonymi budowlami tereny, myślałem sobie, że coś tu jest nie tak.
Pomysł może i spoko, ale wszyscy budują się jeden przy drugim, wątpliwą estetyką burząc jakiekolwiek złudzenie immersji. Świat oferuje spore pokłady klimatu, którego nie czuć, bo zewsząd jesteśmy zalewani pustostanami tych, których już z nami nie ma (też się zapewne znudzili). Aby jednak nie było tak fatalnie, Once Human podzielono na sezony, jak klasyczna gra za darmo w formie gry-usługi. Tyle że te zmieniają się co sześć tygodni.
Wtedy też wszystko szlag trafia, bo serwery są restartowane, niczym wytwór Oppenheimera niszcząc wszystko, co do tej pory stworzyli gracze. I to akurat dobra wiadomość, bo przynajmniej nie będzie nieaktywnych budowli. Tragedii nie ma, bo można także zapisać swój dom w formie planu i odbudować go od razu po starcie nowego sezonu. Tu jednak pojawia się moja duża obawa, czyli powtarzalność.
Zrób to sam razy kilka
Once Human nie opiera się może aż tak mocno na grindzie, z którym nie mam po drodze, ale jednak zmiana krótkich sezonów wymagać będzie ponownego expienia postaci, odblokowywania wielu przedmiotów czy zdobywania surowców. Niby to nie aż tak duży problem, bo przecież jest także Eternaland. To swoista prywatna przestrzeń dla graczy, którzy mogą bez problemu budować tam swoje wymysły, bez narażania się na czystkę. Co ciekawe, da się za jego pomocą nawet przenieść niektóre przedmioty do kolejnego sezonu. Po odblokowaniu 20. poziomu zyskujemy tam dostęp, co – jak myślałem – nieco uratuje sytuację.
Nie do końca jest tak fantastycznie, bo choć Eternaland i możliwość zapisania „sezonowego” domu pomagają, to i tak nie uchronią nikogo przez tak niepotrzebnie kluczowymi elementami survivalu i craftingu, ponownego odkrywania mapy czy wbijania tych samych poziomów. No dobra, mnie nie uchronią, bo przecież jest całe grono graczy, którym się to podoba. Niedobrze robi mi się na samą myśl o tym, że rozgrywka po prostu będzie wyglądała tak niemal zawsze.
A to wielka szkoda, bo nowy sezon to także (wedle obietnic) całe grono nowości, w tym tematyczne wyzwania, a nawet i rozszerzenie fabuły o nowe questy i ogółem ma być tego tyle, że Diablo IV powinno się wstydzić. Tam jednak zrobię kolejną postać najmniej ogrywaną przeze mnie klasą i pobawię się w buildy, zajmując się przez kilka godzin świeżutkimi zadaniami. Tutaj, wbijając poziom, dostaję „memiczne” punkty, które wydam na… nowe receptury i ulepszenia craftingu i survivalu. Nosz…
Może trochę pochwał?
Ja wiem, że się wyzłośliwiam i czepiam fundamentów, ale nie mam tego za złe twórcom, bo przecież to oni wpadli na pomysł, aby stworzyć właśnie taką grę, a nie inną. Wychodzi więc na to, że to po prostu nie jest tytuł dla mnie. Przecież nie mogę poradzić sobie z kluczowymi aspektami rozgrywki, a interesuje mnie wszystko to, co pod nimi. I być może dałoby radę grać, olewając większość survivalowych elementów, ale to tak, jakby grać w Forzę, olewając ulepszanie samochodów.
Dlatego też być może kolejny raz powrócę do Control, aby spełnić lovecraftowskie marzenie wsiąknięcia w mistyczny świat. Albo po prostu zainstaluję kolejny raz The Secret World, czyli absolutnie genialne MMO, bodaj najlepiej oddające pożądany przeze mnie klimat. Bo Once Human byłoby godnym ich następcą, gdyby nie płaszczyk dorzuconych niepotrzebnie mechanik, mogących potencjalnie przyciągnąć miliony klientów, czyli jeszcze więcej kasiory. Świecie gier-usług, pieprz się.
Mimo wszystko pod tym wszystkim znajdziemy fantastycznie zaprojektowany lore, z zaskakująco solidnym klimatem i to dość rzadko spotykanym. Inne elementy rozgrywki niestety też nie spowodują, że przetrawię survivalowe aspekty. Strzelanie bywa miłe, ale na dłuższą metę męczy, a AI wrogów cofa nas wiele lat wstecz. Do tego starcia z bossami – są genialnie zaprojektowani wizualnie, ale w większości potyczki z nimi po prostu nie dostarczają takiej radochy, jakiej można byłoby się spodziewać.
Once Human 2.0
Przy tym wszystkim ponownie podkreślam, że nie jestem człowiekiem, który ma po 4, 5 czy nawet 3 godziny dziennie na to, aby rozwijać bazę, zbierać surowce, wypełniać zadania i nadążać za sezonami – zwłaszcza tak krótkimi. To automatycznie zabija we mnie jakąkolwiek chęć na dalsze granie w Once Human, jak i w wiele współczesnych gier-usług. Są też przecież inne premiery, choć może aktualnie nie za bardzo. Na horyzoncie majaczy jednak Wukong, a to… to już inna sprawa.
Tak fantastycznego zamysłu „dla mnie” z wykonaniem „absolutnie nie dla mnie” nie widziałem w grach chyba nigdy i rodzi to bardzo ciekawe pytania o naturę oczekiwań klientów, możliwości twórczych i rzeczywistości deweloperskiej i rynkowej. Jak bardzo chciałbym, aby Once Human mogło pozbyć się tych wszystkich śmieci, oferując tylko fabułę i odkrywanie świata, tak doskonale rozumiem, że wtedy zapewne nie zagrałbym w ten tytuł nigdy, bo… nigdy by nie powstał.
Dlatego też sam cieszę się, że ta gra istnieje i radzi sobie bardzo dobrze, bo może – ale tylko może – jest jeszcze nadzieja. Nie, że twórcy magicznie zmienią wszystkie przełączniki i zamysł, ale na to, że kiedyś po prostu mi się „zachce”. Teraz mi się niestety „nie chce”. I sam nie wiem, czy przez najbliższe miesiące może się to zmienić.