Dlaczego GTA IV to najlepsza odsłona w historii serii? Oto 5 powodów
Od lat na rynku króluje GTA V, głównie dzięki wspieranemu trybowi online, a nie tak dawno na rynku pojawiły się odświeżone wersje pierwszej trójwymiarowej trylogii serii. A gdzie w tym wszystkim jest miejsce na GTA IV? Przygody Niko Belica w Liberty City to zdaniem części graczy najbardziej wyjątkowa odsłona cyklu. Również należę do tej grupy i przedstawię wam kilka argumentów.
Spis treści:
- Zapomniane GTA IV
- American Dream na nowo
- Brutalnie, brudno i klimatycznie
- Jazda autem i fizyka w GTA IV
- GTA IV i Liberty City – idealne połączenie
- Największy skok technologiczny w historii serii
Zapomniana część serii – GTA IV
Z dzisiejszej perspektywy mogę całkowicie poważnie przyznać, że czwarta odsłona GTA to gra zapomniana — przynajmniej przez swoich twórców. No bo spójrzcie na fakty. GTA V mimo 12 lat na karku nadal otrzymuje zawartość i wsparcie — jasne, jej wersja „online”, ale mowa przecież o rozwijaniu produkcji de facto będącej GTA V. Tytuł okazał się być żyłą złota i jest bardzo, ale to bardzo konkretnie eksploatowany przez wydawcę. A co z poprzednimi odsłonami? Swoje 5 minut sławy po latach otrzymała też pierwsza trójwymiarowa trylogia, czyli GTA 3, Vice City i San Andreas. Te gry, poza m.in. mobilnymi portami, doczekały się również wydania Definitive Edition. Całkowity remaster trylogii z początku miał wiele problemów, ale ostatecznie był ukłonem w stronę fanów tych gier sprzed lat.
Gdzie w tym wszystkim jest GTA IV? Otóż nigdzie. Gra nie doczekała się portów na nowsze konsole, nie wspominając nawet jakiegokolwiek odświeżenia na nowsze platformy. Nie znajdziemy wersji gry na PS5 czy Xbox Series X|S. A tytuł wręcz prosi się o taką reedycję z poprawioną rozdzielczością czy liczbą klatek na sekundę. To się jednak do tej pory nie wydarzyło i…. Cóż, niewiele wskazuje na to, aby stan rzeczy miał ulec zmianie. A szkoda, bo zdaniem wielu graczy (również i moim) to najlepsze, co spotkało serię w całej jej historii. Dlaczego? Cóż, mam kilka powodów.
Rozprawmy się z amerykańskim snem
Główny bohater gry, czyli Niko Belic nie jest Amerykaninem. Ba, nie pochodzi nawet z tego kontynentu, a do USA przybywa za namowami swojego kuzyna, który obiecuje mu lepszy świat i wygodniejsze życie. Auta, kasa, kobiety, zabawa — to miła odmiana po wojnie domowej, w której udział brał nasz bohater. Spakowany rusza na statek, który ma go zabrać do lepszego świata. Do miejsca, w którym spełnić się ma jego amerykański sen jakże świetnie przedstawiany w filmach, książkach i nie tylko. Skoro w tej krainie udać się może wszystkim, to może i Niko osiągnie sukces?
Szybko okazuje się, że ucieczka od życia w przemocy i tak prowadzi go do świata pełnego… lekko mówiąc, niskiego poszanowania dla ludzkiego życia. Kolorowy obraz malowany przez kuzyna Romana okazuje się być fikcją, a przyjazd Niko do Liberty City wiąże się z nieustającą walką o byt, kasę i własne życie przeciwko miejscowym konszachtom, mafii i całej reszcie. Ba, nawet demony przeszłości są w stanie przebyć ocean i nawiedzać bohatera, czego dowodem jest jedna z postaci spotykanych na naszej drodze…
GTA IV — Brutalnie, brudno i klimatycznie
Podczas eksplorowania świata gry od razu uderza w nas specyficzny, brudny klimat. Choć konsole i komputery nie dostarczają takich wrażeń, to podświadomie czujemy zapach mokrych i brudnych ulic, odczuwamy parę buchającą z otworów wentylacyjnych na chodniku i ogólny niepokój czający się na każdym kroku. GTA IV to nie drinki z palemką czy szalona jazda na BMX — to historia rodem z klasycznych filmów gangsterskich lat 90., w których bohaterowie nie przebierają w środkach, a garść banknotów potrafi przyćmić ostatnie ludzkie odruchy.
W grze trafiamy do miejskiej dżungli, która jest bezwzględna. Również i my po czasie stajemy się bezwzględni, czego dowodem są kolejne działania podejmowane przez Niko w celu wypełnienia tego amerykańskiego snu — a wiemy już przecież, że ostatecznie jest on tylko fasadą skrywającą naprawdę paskudny świat. I taki jest też świat w grze. Paskudny, choć piekielnie wciągający i kuszący odkrywaniem kolejnych jego sekretów.
Jazda autem i fizyka na kosmicznym poziomie
Pierwszy kontakt z grą i przejęcie kontroli nad bohaterem to duży szok. Oto bowiem siadamy za kółkiem auta, które… prowadzi się zupełnie inaczej. I mowa tu o najbardziej odjechanym modelu prowadzenia w historii serii Grand Theft Auto. Twórcy położyli ogromny nacisk na wierne odwzorowanie zasad fizyki w pojazdach. Te zachowują się zupełnie inaczej, niż „gokarty” z poprzednich odsłon, czy nawet nieco uproszczony model z piątej części. W GTA IV pojazdy naprawdę czuć – ich wagę, przeciążenia podczas skręcania czy bezwład, gdy mamy zamiar wyhamować lub pokonać ostry zakręt.
Nie wszystkim graczom się to spodobało, jednak dla mnie system był strzałem w dziesiątkę. Nie chcę używać określeń pokroju „realizm”, choć właśnie wtedy seria była mu najbliższa. Sterując autami czy motorami czuć było respekt wobec maszyn. Po kilku godzinach wiedzieliśmy już, na co można sobie pozwolić, a jakie zachowania lepiej odpuścić. Łatwo było bowiem zaparkować na ścianie lub drzewie. A na dodatek nasza postac mogła wylecieć za przednią szybę i nieźle się uszkodzić.
GTA IV i Liberty City – idealne połączenie
Było już o klimacie i amerykańskim śnie, dlatego teraz pora pochwalić dobór lokacji. GTA IV to kolejna odsłona serii, która zabrała nas do Liberty City. To Rockstarowa wizja Nowego Jorku ze wszystkimi jego przywarami i nie tylko. Mamy paskudne dzielnice inspirowane Queens czy Brooklynem, jest też kuszący wieżowcami i światłami Manhattan — tam znajdziemy lepsze auta, bogatsze postaci i jeszcze paskudniejsze historie stojące za niejedną fortuną. Chociaż w przeciwieństwie do np. San Andreas nie mamy tak wielu zróżnicowanych terenów, to jedno miasto w tym wypadku jest idealną klamrą spinającą wszystkie opowiadane w grze historie.
A sam wybór był idealny. Seria GTA od lat jest swego rodzaju satyrą Stanów Zjednoczonych i próbą rozprawienia się z mitami istniejącymi wokół tego miejsca. A czy jest lepszy sposób na osadzenie tego wszystkiego, niż wirtualna interpretacja Nowego Jorku? Miasto, które nie zasypia, jest szybkie, bezwzględne i bez oporu przeżuwa wszystkich śmiałków chcących stawiać w nim swoje pierwsze kroki. Tu trzeba grać w ramach z góry określonych bezlitosnych zasad – inaczej odpadasz, albo zarobisz kulkę. To właśnie dzieje się w GTA IV, które znakomicie poradziło sobie z ciężarem gatunkowym. Było zdecydowanie poważniejsze od innych odsłon serii. Cięższe, bardziej skłaniające do przemyśleń. Dorosłe.
Największy skok technologiczny w historii
Do czwartej odsłony GTA mam też swoisty sentyment z uwagi na skok jakościowy i technologiczny. Tytuł był pierwszą częścią marki wydaną na PlayStation 3 oraz Xbox 360. To sprawiło, że twórcy mogli poszaleć i wykorzystać ogromną na tamte czasy moc technologiczną. I zrobili to wyśmienicie, fundując nam swego rodzaju wejście w erę HD serii — ta swoją drogą trwa nadal i szóstka ma być domknięciem tej nietypowej trylogii.
Gra zachwycała na każdym możliwym polu. Do dziś możemy podziwiać niektóre smaczki, jak choćby fale tworzone przez wirujące śmigła helikoptera czy znakomity model jazdy. Ba, nawet bezwład postrzelonych ciał robi wrażenie, choć ten aspekt poniekąd był kontynuowany w piątce. GTA IV zrobiło to jednak po raz pierwszy i to sprawia, że tytuł na zawsze zaskarbił sobie moją sympatię. Na filmiku powyżej możecie zobaczyć, jak plastyczne jest środowisko gry i NPC czy przeciwnicy, których spotykamy na swojej drodze.
Przyznam, że brak odpowiedniej ekspozycji gry na lata po premierze jest czymś, co trudno mi wybaczyć Rockstarowi. Jako gracze nie wymagamy wiele — jeden port, może remaster na nowe konsole. To wszystko, aby uszczęśliwić graczy tęskniących za możliwie najnowszym wydaniem przygód w Liberty City. Czy prosimy o wiele? Cóż, doskonale wiemy, że np. Red Dead Redemption mogło otrzymać taki powrót po latach. Czy zatem GTA nie zasłużyło na nic podobnego?
Źródło: Opracowanie własne