Recenzja Cyberpunk 2077: Widmo wolności - recenzja, opinia o grze

Recenzja Cyberpunk 2077: Widmo wolności. W tajnej służbie Jej Wzorowej Jakości

Gra: Cyberpunk 2077: Widmo wolności

Producent: CD Projekt RED

Recenowana na: PC

Takiej właśnie gry oczekiwałem w 2020 roku. Cyberpunk 2077: Widmo wolności spełnia ostateczne obietnice CD Projekt RED, przedstawiając definitywne zakończenie przygód V i Silverhanda, tym razem w formie szpiegowskiego technothrillera mogącego kojarzyć się z futurystyczną wizją powieści Iana Fleminga czy Toma Clancy’ego.

Jestem wymęczony. Przed chwilą musiałem nurkować w kanałach, aby niepostrzeżenie przekraść się przez teren wroga. Potem upewniałem się, że mój towarzysz również sobie poradzi, a wiedzcie – było to cholernie ciężkie zadanie. Wszystko musi być idealnie, w końcu na szali leży nie tylko moje życie, ale i cała polityczna przyszłość Nowych Stanów Zjednoczonych Ameryki. Teraz stoję w fikuśnym przebraniu na imprezie największych szych samodzielnej republiki w Night City. Sączę drinka, a niedaleko swój wokalny popis daje moja stara znajoma. Teraz muszę zagrać w ruletkę, próbując wytrzymać z dwójką irytujących bliźniąt. Czuję się jak dziecko Jamesa Bonda i Jasona Bourne’a (a co!), a przede mną jeszcze wygibasy rodem z Mission Impossible.

A to tylko jedna z wielu niepowtarzalnych misji w Widmie wolności. Misji, których spodziewałbym się od pierwotnego wydania Cyberpunka 2077, niesamowicie mnie męczącego. Jasne, przeszedłem całą fabułę „podstawki” i finalnie jestem w stanie stwierdzić, że to w istocie wyjątkowa przygoda od polskiego studia, ale jednak naszpikowana takimi przeciwnościami, że nie byłem w stanie spędzić w niej dużo czasu naraz. DLC wciąga jednak jak największa szpiegowska opowieść, przesunięta w przyszłość, rzucająca nam politycznie upośledzoną dystopię z punkowym zacięciem, jakiego brakuje dzisiejszym grom.

Widmo przyszłości

Wszystko zaczyna się z grubej rury, ale potem jest jeszcze mocniej. Zestrzelony zostaje samolot z prezydentką NUSA i oczywiście rozwala się w najbardziej podłej dzielnicy Night City. Dogtown, bo o niej mowa, to kolebka pato-autokracyjnej rzeczywistości, w której główną rolę odgrywa Kurt Hansen. Nic więc dziwnego, że śmiała i odważna prezydent nie jest bezpieczna. Secret Service szybko się z nami kontaktuje, bo ktoś przecież musi uratować przyszłość Ameryki.

I od tamtej pory zostajemy wciągnięci w polityczne intrygi, których nigdy nie spodziewałbym się po grze RPG (no dobra, niech będzie, że Alpha Protocol to wyjątek). Lądujemy w sam środek spisków, konspiracji, a Widmo wolności szybko staje się najdoskonalszym przeniesieniem klimatu szpiegowskich powieści na formę komputerowej rozrywki. I to niezwykle atrakcyjną formę, bo niemal każdy pionek w tej intrydze jest wart uwagi.

I nie chodzi tu tylko o zaskakująco mocno napisaną postać prezydent w tarapatach. Szybko poznajemy uśpionego agenta, w którego rolę wciela się nie kto inny jak sam Idris Elba. Hollywoodzki aktor w tym wydaniu może nawet kojarzyć się ze swoim wcieleniem z kultowego The Wire. Jeżeli już gwiazdy kina mają pojawiać się w grach wideo, to niech będą napisane z taką starannością, dwuznacznością i empatią jak Solomon Reed.

Cyberpunk 2077: Widmo wolności gwiazdami stoi

Powraca oczywiście ulubieniec wielu, czyli Keanu Reeves w roli Johnny’ego Silverhanda i robi to lepiej niż kiedykolwiek. Nie jest to nawet zasługa samego aktora, ale raczej scenariusza i uczłowieczenia tego cyber-ducha. Dalej jest dupkiem, ale pięknie kontrastującym z tym, co dzieje się w rzeczywistości V. Nieraz pojawia się w scenach z Reedem, a każde ich pojawienie się na ekranie budzi emocje, nawet jeżeli nie jesteście fanami tych aktorów.

Silverhand porzucił swoje podejście „j*bania systemu i wszystkiego innego” na rzecz nieco rozsądniejszej kontemplacji futurystycznej przyszłości, w której ludzkie id, ego i superego rozmywają się, społeczeństwo nie ma uzasadnionej roli w kształtowaniu świata i nikomu nie można zaufać. No bo do kogo się udać, skoro człowiek jest byle efektem ubocznym rządów zdecentralizowanych jednostek z korporacjami, firmami i pojedynczymi koryfeuszami? Istota politycznej intrygi w Widmie wolności nie jest aż tak silna. Mimo to miejscami przebijają tematy, które z większością graczy mogą zostać długo po napisach. Jeżeli liczycie na dojrzałe RPG z wielowątkową fabułą, wypełnioną niejednoznacznie moralnie wątpliwościami to gratuluję – jesteście w domu. I to nie byle jakim!

Podłe to Dogtown

Dalej podtrzymuję swoje zdanie, że Night City jest najlepiej wykreowaną metropolią w grach wideo. Za sprawą dodatku wrzucani jesteśmy do nowego rejonu w obrębie Pacifiki, czyli Dogtown. To połączenie Las Vegas z New Vegas, klimatem Kopuły Gromu, luksusowego resortu wypoczynkowego i berlińskich rave’ów. Choć nie do końca brzmi to, jak moje klimaty, Dogtown jest wyjątkowe pod względem designu. Mad Maxowa pustynna apokalipsa z jednej strony naszpikowana jest zaskakująco bujną roślinnością i przyrodą z drugiej.

Klimat jest jednak nieco inny, ale to dobrze, bo pasuje do tła dodatku. Punkowo-apokaliptyczną i brudną dystopię trzeba pożegnać, bo w trakcie misji w Dogtown znacznie mocniej poczujemy atmosferę rodem z Łowcy Androidów. Nie ma już dildosów walących się po każdym śmietniku, przesycenia kiczem i brudem. Mamy coś znacznie bliższego estetyce neo-noir, tak zresztą pasującej do całej istoty dodatku.

Szkoda jedynie, że nowy wycinek miasta nie jest duży. Jest za to naszpikowany detalami i to nie tylko w terenie, ale i w środku budynków. Nic dziwnego, że DLC wyszło tylko na obecną generację i automatycznie podniosło wymagania na PC. Nie wiem, czy to faktycznie „nowa jakość”, ale z pewnością jest przepięknie, a każdy posiadacz dobrych kart RTX może cieszyć się funkcjami ray-tracing z path tracing na czele. Przysięgam, ja tylko zajrzałem do tych opcji, po prostu cały czas pogoda jest za ciepła, aby dodatkowo grzać po nogach radiatorem.

Działa jak (cyber)natura chciała?

Nadal jednak bywają problemy z optymalizacją, szczególnie z drastycznymi spadkami fpsów na jakże kultowej dla warszawiaków futurystycznej inkarnacji stadionu, czyli giga-bazaru, na którym znajdziemy nawet… bohaterów łudząco przypominających założycieli samego CD Projekt RED. Tak, w grze nadal mamy mnóstwo mniejszych lub większych smaczków, tony porozrzucanego wszędzie tekstu i sekrety do samodzielnego odkrycia.

Tym większa szkoda, że w istocie jest tu dość pusto. Detale detalami, smaczki smaczkami, ale w praktyce to wciąż to samo przepiękne, lecz oferujące dość mało atrakcji miasto. Pojawia się parę rodzajów nowych zadań, a główna fabuła jest różnorodna, ale ten problem z „podstawki” nie zniknął. Wiem, że nie jest to w żadnym razie immersive sim. A szkoda.

Pieskie życie

Kolejne zlecenia dostępne w dodatku to dwa rodzaje zupełnie nowych zmagań: eskorta aut i kradzież zrzutów. To pierwsze, jak łatwo się domyślić, polega na klasycznym „grand theft auto”, czyli zabraniu bryki, pokonaniu po drodze paru niemiłych dżentelmenów w samochodach i odwiezienie poszukiwanego towaru do zleceniodawcy. No tak – bo teraz możemy nie tylko strzelać, siedząc za kółkiem (no wreszcie!), ale i prowadzić opancerzone, uzbrojone w karabiny i rakiety metalowe monstra.

Zrzuty opierają się na schemacie znanym z gier battle royale, a przynajmniej w samym założeniu. Z nieba spada paczka, wypuszcza czerwony dym, więc trzeba obadać jej zawartość, masakrując po drodze nowo przybyłych złoli. Obydwa te rodzaje zleceń są raczej mało angażujące, ale wciąż oferują całkiem solidny wypełniacz czasu.

Czym innym są nowe zadania poboczne. Kolejny raz deweloperzy dowodzą, że każdy side quest może nas trzasnąć po czaszce niczym kolejne główne zadanie kampanii. Skupiająca się wokół postaci tajemniczego Mr. Handsa linia zleceń potrafi rozpocząć się byle prośbą o zdobycie paru danych z ośrodka sportowego dla nieletnich, a skończy się na moralnie depresyjnym wyborze, który pod pewnymi względami nigdy nie będzie „tym dobrym”, niezależnie od decyzji. Mistrzostwo w każdym calu, a do tego cieszy, że tym razem takie questy faktycznie są niemal równo dopracowane, bez zbędnych pierdółek dodających do licznika te parę minut rozgrywki.

Cyberpunk 2077: Widmo wolności to szkło i metal

Omawiając Widmo wolności, nie da się pominąć gigantycznie opasłej aktualizacji 2.0, która kompletnie odmienia grę. Łatkę otrzymali już gracze na PC, PS5 i Xbox Series X/S niezależnie od tego, czy kupili DLC. I ponownie mamy do czynienia z czymś, co znacząco wpływa na niemal każdy aspekt rozgrywki, otwiera nowe furtki, poprawia denerwujące bolączki, a nawet dodaje rozsadzające graczy nowe zakończenie na sam koniec głównej fabuły. I choćby dlatego warto będzie ją przejść jeszcze raz.

Oprócz walki z pojazdów, poprawek optymalizacji, nowych stacji radiowych, ulepszonego systemu policji (który nadal zawodzi…), dopracowanego UI i wielu mniejszych ulepszeń, doczekaliśmy się wyremontowanego drzewka umiejętności. I to chyba największa zmiana dla fanów pozycji, bo nie mamy już niepotrzebnych skilli, które praktycznie nic nie dają, a zamiast tego postanowiono na mocniejsze ugruntowanie Cyberpunka w gatunku gier RPG. Jak przechodząc grę „klasą” netrunnera, pierwotnie czułem się, delikatnie mówiąc, olany, tak teraz nie wyobrażam sobie grać w inny sposób. Walka jest bardziej krwawa i brutalna, skradanie (szczególnie w zadaniach głównych Widma wolności) ma sens, ale to właśnie umiejętności włamu wydają się teraz jednymi z najbardziej satysfakcjonujących sposobów na grę.

Nie mogę też pominąć innych zmian, które mocno mnie zaskoczyły. Przedmioty leczące są dwa i odnawiają się w miarę upływu czasu; to samo tyczy się granatów. NPC skalują się do naszego poziomu (czego akurat nie jestem fanem), a system wszczepów jest zupełnie inny, wręcz luźno inspirowany Netfliksowym anime na podstawie uniwersum. Zmian jest za dużo, abym je wszystkie wymieniał, ale wiedzcie, że gdyby CP77 był taki na premierę, gra zyskałaby status legendarnego RPG-a z miejsca. Teraz jest to po prostu brud, szkło, metal i anarchia i mam przez to na myśli same pozytywy.

Czas na Orion

Cyberpunk 2077: Widmo wolności wprowadza nie tylko wszystko to, co w grze powinno być od samego początku, ale i oferuje nam historię wręcz lepszą niż ta z podstawowej gry. Dojrzała fabuła, „żywe”, wybitnie zagrane postacie i różnorodne zadania aż proszą się o przejście, nawet jeżeli – jak ja – pierwotnie od Cyberpunka się odbiliście. Ja się odbiłem, potem się zmusiłem do jego przejścia, a dodatek potężnie mnie zaskoczył.

W tym wszystkim jest też zła wiadomość – to już koniec. I o ile po przejściu głównej fabuły gry nie robiłoby mi to jakiejś różnicy (nie miałem aż takiej pustki, jak po Wiedźminie 3), to teraz czuję, że to nie fair. Widmo wolności jest jednak pierwszym i ostatnim DLC do gry. Szkoda, bo oceniając jego jakość, mam ochotę na więcej. Przynajmniej same zakończenia są bardzo satysfakcjonujące i tym razem mogą wywołać pewne uczucie smutku ze względu na koniec przygód w tym świecie. W końcu dostaliśmy fabułę, w której nasze wybory coś znaczną, nigdy nie da się wybrać dobrze, a jedna kwestia lub czynność może mieć drastyczny wpływ na otaczającą V rzeczywistość. To rzeczy, których wcześniej mi zabrakło i gdy je w końcu dostałem, to na krótko.

Reżyser ostatecznego dodatku do CP77 bierze się teraz za sprawowanie piecza nad pełnoprawną kontynuacją w postaci projektu Orion. Po przejściu tej historii jestem w stanie stwierdzić, że to bardzo dobry omen i warto będzie wyglądać kolejnego Cyberpunka.

Cyberpunk 2077: Widmo wolności

DLC lepsze od "podstawki"

Cyberpunk 2077: Widmo wolności to definitywna wersja gry, a zarazem jeden z najlepszych dodatków do gier wideo w ogóle.

4

Plusy:

  • Dojrzała, pełna ciężkich decyzji fabuła
  • Świetnie sportretowane nowe (i stare) postacie
  • Aktualizacja 2.0 i prawie wszystko, co z nią przychodzi
  • Ładne to Dogtown
  • Godne pożegnanie z Cyberpunk 2077

Minusy:

  • Okazjonalne problemy z płynnością
  • Nadal dość mało interaktywne miasto
  • Parę drobnych poprawek z patchem 2.0, które niewiele dają
Artur Łokietek
O autorze

Artur Łokietek

Redaktor
Zamknięty w horrorach lat 80. specjalista od seriali, filmów i wszystkiego, co dziwne i niespotykane, acz niekoniecznie udane. Pała szczególnym uwielbieniem do dobrych RPG-ów i wciągających gier akcji. Ekspert od gier z dobrą fabułą, ale i koneser tych z gorszą. W przeszłości miłośnik PlayStation, obecnie skupiający się przede wszystkim na PC i relaksie przy Switchu.
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie