Co przyniesie rok 2015? Jako gracz mam tylko jedno pobożne życzenie
Deweloperzy już od lat krzyżują ze sobą gatunki. Elementy znane z RPG, takie jak rozwój bohatera, spotykamy w niemal każdej strzelance. Nie brakuje też dodatków z przygodówek, gdzie trzeba pomyśleć, aby przejść do kolejnego etapu. Nawet wyścigi dostają już w pełni otwarty świat, zarezerwowany wcześniej dla takich gier jak sandoboksowe GTA. Nikt jednak do tej pory nie wpadł na grę idealną. Aż do teraz. Sam to zrobiłem według prostego przepisu. Wymieszałem kilka dobrze znanych składników, ale tylko tych najwyższej jakości.
Moja gra, to całkiem nowe IP. Nie jest reedycją, remasterem, HD Edition, prequelem, sequelem, a nawet remasterem HD Edition zrobionym w technologii 4K, który bazuje na kontynuacji trzeciej części gry stanowiącej wstęp do pierwszej odsłony. Nic z tych rzeczy. Postanowiłem stworzyć nowych bohaterów. A ci będą jak Michael, Franklin i Trevor oraz cała reszta niezwykle charyzmatycznych postaci wykreowanych przez Rockstar na potrzeby GTA V. Nie twierdzę, że tacy sami. Chodzi mi wyłącznie o zaczerpnięcie od Rockstar genialnego i niezwykle szczegółowego podejścia do tworzenia bohaterów.
Drugim składnikiem mojej idealnej produkcji jest angażująca historia, jak w The Walking Dead. Przez ostatnie kilka lat, żadna inna gra nie wzbudziła we mnie tylu emocji jak produkcja od Telltale Games. Przede wszystkim przez to, że musiałem dokonywać nieludzko trudnych wyborów, które wpływały na losy wszystkich postaci dookoła mnie. Co więcej, skutki moich działań widziałem już po kilku minutach rozgrywki. Genialne.
Idealna gra to jednak nie tylko świetnie wykreowane postacie i wciągająca fabuła. Ważnym elementem jest też dynamiczna akcja. Coś na wzór kampanii dla pojedynczego gracza w Call of Duty, gdzie nie brakuje wybuchów, skryptów, czy Quick Time Events. Trochę jak podczas poselskich wyjazdów do Madrytu. Niech się dzieje, tłumy szaleją i ziemia trzęsie – efektownie z szerokim gestem i rozmachem. Oczywiście całość miałoby przepiękną grafikę, ale jednocześnie było świetnie zoptymalizowane. A jakże!
To wszystko podlałbym mocno tradycyjnym sosem. Mechanika rozgrywki byłaby prosta jak w Super Mario Bros. Góra trzy przyciski do opanowania. Bez zbędnego ulepszania bohatera, awansów, perków. W mojej idealnej grze nie znajdzie się też mutliplayer. Samolub ze mnie. Wolę dobrze dopracowany tryb dla pojedynczego gracza na kilkanaście godzin niż mutli i singiel, które tak naprawdę są tylko połowicznym sukcesem. Będzie więc jak w Pongu. Bez internetów.
Oczywiście możecie sobie pomyśleć, że stworzenie takiej gry będzie murowaną klęską. Dlaczego? Bo przecież jak mówi stare indiańskie porzekadło - jeśli coś jest od wszystkiego, to jest do niczego. Ja jednak wolę inne. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Mam tylko jeden problem. Sam takiej gry nie zrobię, a patrząc na twórców gier, odnoszę wrażenie, że siedzą tam sami abstynenci.