Sukces Black Myth: Wukong i porażka Concord pokazują, czego chcą gracze
Black Myth: Wukong to jedna z najlepszych tegorocznych premier, z miejsca praktycznie pokochana przez graczy. Concord miało takie być, a wyszło zapewne gorzej, niż ktokolwiek się spodziewał. Sytuacja idealnie podsumowuje współczesny gaming, w którym korporacje myślą, że wiedzą, czego chcą gracze. Gracze, zgadliście, chcą czegoś innego. Głównie… spokoju.
Chyba każdy wiedział, jak to się skończy, ale mało kto spodziewał się, że będzie aż taka dysproporcja. Black Myth: Wukong, czyli swego czasu najbardziej oczekiwana gra na Steam, zaliczyła taki sukces, że chińska gospodarka może wręcz stawiać pomniki studiu Game Science. No dobra, może nieco przesadzam, ale mówimy przecież o chińskiej grze wideo przeznaczonej wyłącznie dla pojedynczego gracza, do tego utrzymanej niejako w ramach soulslike’a (bardziej hack’n’slasha, ale jednak). Gdyby jeszcze twórcy zrobili z tego horror, zapewne wszystkie agencje analityczne na świecie wieszczyłyby już pogrzeb studia.
Elden Ring pokazał jednak, że da się osiągnąć spektakularny sukces nawet w swoistej niszy, a także spowodować, że owa „nisza” przestaje nią de facto być. Wukong sprzedał się tak dobrze, że wkrótce po debiucie przekroczono liczbę ponad 2 milionów jednoczesnych graczy tylko na Steam, a przecież gra wyszła też na PlayStation 5. Ba, wywołała nawet zainteresowanie samą konsolą tak duże, że ta zaczęła się wyprzedawać w Chinach na pniu. I ja wiem, że jest w tym całym sukcesie spora zasługa tamtejszych graczy. Przecież oni wręcz uwielbiają to, co ichniejsze. No ale jednak nie tylko oni kupili ten tytuł.
Black Myth: Wukong pokazuje, jakie gry robić
Sytuacja jest o tyle kuriozalna, że nawet nie ma mowy o większej kampanii reklamowej, specjalnych akcjach pochłaniających 60% budżetu produkcji. Były zapowiedzi, zwiastuny i gameplaye, a także i głośne kontrowersje. One same zapewne wygenerowały sporą liczbę przyszłych fanów, co także nie dziwi. Mimo to gra zdobyła poklask wśród graczy, gdzie na Steam zaliczyła ponad 430 tys. opinii użytkowników, z których aż 95% jest pozytywnych. Jak to możliwe?
Dla wielu internetowych spekulantów, to zasługa rzekomej rezygnacji z pomocy Sweet Baby Inc., specjalnej firmy zajmującej się „poprawnością polityczną” w grach. I być może jest w tym jakiś sens – wszak odzew przeciwników takich praktyk jest wielki – ale nie do końca. Sam nie zamierzam jednak brnąć w to, jak bardzo „gry woke” są atakowane, a ich konkurencja wychwalana. Od tego jest choćby r/gamingcirclejerk. Mnie wcale nie chodzi tu o politykę, czym być może utrudniłem sobie całą analizę.
Patrząc jednak na zapowiedzi gry, można łatwo zrozumieć, skąd wziął się ten szum. Przede wszystkim Wukong zapowiedziano na lata przed „prawdziwie” next-genowymi grami, łamiącymi dotychczasowe standardy. Jeszcze wtedy tytuł jawił się na graficzną rewolucję, ale nie tylko. To także gra egzotyczna dla dużej części graczy na świecie, garściami czerpiąca z chińskiej mitologii i legend, jawnie oparta na bodaj najważniejszej powieści z tamtego kraju – „Wędrówce na Zachód”.
Concord pokazuje, jakich gier nie robić
I teraz rzućmy się jak oszalałe wieprze na drugą stronę barykady, która nawet nie przygasła od pożogi, jaka się tam wydarzyła. Concord. Każdy chyba wie, o co chodzi, choć nikt na dobrą sprawę nawet nie grał. I teraz wszyscy się zastanawiają – jakim cudem to wyszło, a anulowano samodzielny multiplayer The Last of Us? I ja Wam powiem – nie mam pojęcia, ale Sony musiało przejść przez spory kryzys tożsamości. Oby tylko się skończył, bo inaczej biada wszystkim posiadaczom PS5.
No bo przecież w momencie, w którym gra od samego początku jest krytykowana lub wręcz nie wywołuje praktycznie żadnego zainteresowania, powinno się coś zmienić, prawda? SEGA dość odważnie zrezygnowała ze swojego bodaj najbardziej kosztownego projektu, wieloosbowego shootera Hyenas, bo przed premierą nie wywołał zainteresowania. Firma wiedziała, że będzie kiepsko, a przecież to gra-usługa. Zakopali więc ukończony projekt, na co zresztą nikt się nie obraził. No, może prócz deweloperów, ale zgaduję, że część z nich poczuła się w nieco masochistyczny sposób lżej na serduszku.
W każdym razie Concord to absolutny negatyw Black Myth: Wukong. To gra stworzona przez gigantyczną korporację, w formie usługi, opierająca się na rozgrywce multiplayer i… no dobra, może niekoniecznie wspierana marketingowo, bo też nie przypominam sobie szczególnie jakiejś większej akcji. Niemniej jakim cudem tytuł first-party (i to z jednoczesnym debiutem na PC) od Sony zaliczył tak spektakularną klęskę, a chiński małpiszon jest wręcz historycznym przykładem sukcesu?
Gracze nie chcą kolorowych „fujków”, a czegoś wyjątkowego
Aby przeanalizować tę sytuację, przypomniałem sobie, gdy wraz ze znajomymi oglądaliśmy ubiegłoroczne i tegoroczne pokazy gier. The Game Awards czy Summer Game Fest może nie prezentowały szczególnie imponującego poziomu, ale nadal obfitowały w wiele zapowiedzi i pokazów. Przez większość czasu cholernie się nudziliśmy. I ja wiem, że każda gra znajdzie jakiegoś odbiorcę, ale osobną kwestią jest to, czy mówimy o milionie oddanych fanów, czy garstce odważnych ludzi, którzy zdecydują się sprawdzić, czy warto było (nie)czekać.
Wyglądało to mniej więcej tak: ktoś z nas ziewa, zaczyna się zwiastun, widać gwiazdy, odpieram „o, super, kolejne gierka science-fiction” z ironią wylewającą mi się z ust, po czym faktycznie – to kolejna gra science-fiction. Shooter, RPG, indie, strategia, to nieważne. Ale na którymś z rzędu pokazie zaczęliśmy się już śmiać, że każda kolejna zapowiedź będzie grą science-fiction. Kosmos, gwiazdy, nudy, statki, „wziu-wziu” z laserka. Ech…
Automatycznie nie powodowało to żadnego zainteresowania, a nawet i DLC do Starfielda (choć sama gra niestety nie należy do najlepszych) po mnie spłynęło, choć byłem ciekaw, czy Bethesda naprawi swoje grzeszki. Concord jest właśnie jedną z tych gier. I mówi to osoba szalenie zakochana w Overwatch i lubująca różne hero shootery. No bo wiecie – „hero” shootery, czyli skupione na postaciach. W Concord pamiętam tylko twarze może trójki postaci, bo po prostu używałem ich w formie zdjęć artykułów. Nadal nie wiedziałem, co robią i kim są.
Black Myth: Wukong kontra wszyscy
Concord jest więc nudne, od samego patrzenia na materiały, bez żadnej tożsamości, niczego wyjątkowego, ale… wcale nie jest złe. Beta pokazała, że w strzelaniu jest sporo frajdy, ale po co w ogóle się tym interesować, skoro jest choćby nadal szalenie popularny Overwatch 2? Tam przynajmniej Blizzard włożył sporo siły w kreowanie lore (ale i tak zawiódł). To idealnie dowodzi, że nadal większość odbiorców ocenia produkty po okładce, a ta niestety jest żadna. Miała być wariacja Strażników Galaktyki, a wyszły Galaktyczne Nudy. No i do tego „za pieniądze”. Sam byłem zdziwiony, gdy okazało się, że nie będzie to wcale gra free-to-play, a tytuł kosztujący ponad 150 złotych. Wybacz, Sony, ale mam to już za darmo, a i tak jest tego za dużo.
Bo rynek jest przesycony. Niektórzy wieszczyli koniec gier-usług, czyli czasowego fenomenu, jak zresztą wszystko w grach wideo. Gdy każdy wydawca chciał „uszczknąć” coś dla siebie, gracze stwierdzili, że w sumie to oni już nie mają czasu (a niektórzy i kasy), więc po co odpalać – a co dopiero kupować – coś nowego? Może w segmencie free-to-play jeszcze troszkę miejsca, aby silić się na rewolucję, ale kazać płacić graczom za coś, co mają za darmo i to razy czterdzieści? Miejcie godność.
Black Myth: Wukong to tymczasem piękny przykład kontrargumentu dla „wielkich korporacji”, swoistego policzka w twarz gigantom jak EA, które przed laty mówiły, że nie ma na rynku miejsca na gry singleplayer. EA wydało Star Wars Jedi i zmieniło zdanie, PlayStation regularnie – choć nie aktualnie – notuje gigantyczne wpływy z nowych gier first-party należących do popularnych serii, a i Microsoft coraz mniej próżnuje. Największe zmierzające do nas premiery na kolejne miesiące czy lata to właśnie gry singleplayer. I co teraz, spryciarze w krawatach?
PlayStation spóźniło się na trend gier-usług
W tym wszystkim troszkę jednak szkoda samego PlayStation, które nigdy nie zyskało tej jednej gry, mogącej rządzić innymi. Gry-usługi to segment, do którego trzeba było wejść dynamicznie, nawet bez większego zastanowienia, a nawet, że tak powiem, s*ać tytułami, a nuż któryś trafi w gusta motłochu. Sony chyba za długo zastanawiało się, badało rynek i pracowało nad czymś, co finalnie nie wyszło. W ten sposób firmę ominęła złota era trzepania hajsu. I teraz weź człowieku to wszystko restrukturyzuj.
Nie chwalę jednak samego Black Myth: Wukong, ale też nie mam do tej gry żadnych większych zarzutów. Jest po prostu bardzo dobra, być może nadspodziewanie dobra pozycja. O Concord nie wypowiem się w ogóle, bo grałem, tyle, co inni, choć może te dwie godziny w becie to i tak rekord. Bazuję jednak na opinii „ogółu”, jednym torze, w którym poszedł internet, ochoczo naśmiewając się z jednej wpadki i wychwalając inne dzieło. Żeby nie było – analogicznie nikt nie przejął się premierą powstającego od lat Dustborn, gry typowo singleplayer. Szczęśliwcy za to od dawna podbijają serwery nowej gry Valve, która cieszy się gigantycznym zainteresowaniem, choć… nikt bez zaproszenia w nią nie zagra. A to najwyraźniej gra-usługa.
Gracze chcą odpocząć od Waszych złotych pomysłów
Większość graczy, patrząc na aktualną sytuację, chce raczej odpocząć, a nie przebodźcowywać się tak, że będą musieli biec na ostry dyżur i zrobić sobie wieloletni odwyk. Gry-usługi wymęczyły wielu z nas. Giganci branży w ostatnim czasie również nie oferują oazy spokoju. Wielu z nich mogło nawet nie zdawać sobie sprawy z tego, że produkcja współczesnych wysokobudżetowych tytułów pochłonie tyle pieniędzy i czasu, przez co okresy przejściowe między premierami są bolesne jak nigdy.
Black Myth: Wukong nie tylko wstrzeliło się jeszcze w sezon ogórkowy, ale i zaprezentowało jakość, jakiej wszyscy chcieli. Co twórcy obiecali, to „dowieźli”, więc nie ma sensu dziwić się tak wysokiej sprzedaży. Inni wydawcy mogli nawet nie wiedzieć, że planując premierę w tym samym okresie, będą musieli walczyć z takim gigantem. A przecież jest jeszcze Star Wars Outlaws – pytanie, czy sprzedaż również zadowoli Ubisoftu. Tutaj jednak mówimy o bezsprzecznie kochanej marce.
Jeśli więc duże firmy uważają, że wiedzą, czego chcą gracze, to raczej nie wiedzą, ale boleśnie się o tym przekonują. Mimo że bardzo mi szkoda twórców, wkładających długie lata pracy w coś, co zaraz zaliczy etap przejścia na free-to-play, aby potem doczekać się wyłączenia serwerów, ogólnie dzieje się dobrze. Gracze mało kiedy są tak jednomyślni i tak dobitnie dają znać twórcom, czego właśnie chcą. Jeśli to dostaną, to wszyscy będą zadowoleni. Jeśli nie… to może znów trafi się jakaś szalona, bestsellerowa małpa?