Recenzja filmu Zabójca [Netflix]. To produkcja, którą naprawdę warto zobaczyć

Zabójca - recenzja filmu [Netflix]. To produkcja, którą warto zobaczyć
Filmy Platformy Recenzje Testy

David Fincher powrócił i choć jest to powrót nieco nierówny i trochę mało zaskakujący, Zabójca jest jego kolejnym udanym dziełem. To nie John Wick, ale to też nie Siedem, a bardziej dramatyczna kinowa sztuka teatralna z nieoczywistym głównym bohaterem, czyli zmęczonym pracą mordercą na zlecenie.

Każdy z nas choć raz w życiu poczuł się „wypalony zawodowo”. Zmęczenie, brak pomysłów, chęć zapadnięcia w sen zimowy niezależnie od pory roku, a najlepiej wzięcie L4 i pójście spać, grać, czytać czy cokolwiek tam lubicie robić. Główny bohater Zabójcy nie ma imienia ani nazwiska, a przynajmniej nie jednego. Posługuje się wieloma tożsamościami niczym sprytny lis gdakający w kurniku. Mówi o sobie „wyjątkowy”, bo tak też się czuje.

Poznajemy go w trakcie, gdy przygotowuje się do wykonania kolejnego już zlecenia, w Paryżu. Nie obchodzi go, kogo ma zabić i czym sobie tamten zasłużył, ale tak wygląda jego życie. Od samego wstępu widzimy jednak, że zabójca na zlecenie nie jest tutaj personą ujętą w kontekście Johna Wicka czy nawet Hitmana, choć do tego drugiego zdecydowanie mu bliżej. Wykonanie kontraktu to mozolne dni siedzenia samemu w opuszczonym apartamencie, ze snajperską lunetą wycelowaną w pobliską ulicę i budynki. Siedzi, nasłuchuje, okazjonalnie ćwiczy yogę, śpi na twardym wysięgniku, który służy mu także za oparcie karabinu.

Wydaje się to nudne i… w zasadzie takie jest, ale nie tyle dla widza, ile dla samego bohatera. Michael Fassbender tym razem udowadnia, że jest aktorem także teatralnym, skupiającym na sobie całą uwagę widza, zalewającym go wysublimowanymi pozami w trakcie codziennej gimnastyki i zmęczonymi oczami tak bardzo kojarzącymi się z siedzeniem korpo-szczura w pracy po godzinach. To jednak nie tylko film jednego aktora, bo pojawiająca się na chwilę Tilda Swinton czy świetny Charles Parnell odznaczają się we własnym wymiarze.

Zabójca za niecałe trzysta

Postać Fassbendera mówi jednak o sobie w bardzo wysokim mniemaniu. Ba, jego poglądy na rzeczywistość i społeczeństwo oraz funkcjonowanie pojedynczych jednostek mają po części świadczyć o zabójcy bez skrupułów, wyrachowanym profesjonaliście, zimno-kalkulującym mistrzu tego fachu. Killer prawi o „przetrwaniu najsilniejszych”, jednocześnie mając gdzieś, kogo zabija. Przeczy sobie cały czas, gdy podkreśla swoją wyjątkowość, odróżniając się od zbitej masy ludzkich jednostek, zajadając się śniadaniem z McDonalda.

Gdy w pracy spotykamy takiego człowieka, specyficznego „typa alfa”, w rzeczywistości świadczy to zazwyczaj o ukrywaniu samego siebie za zasłonami psychologicznych zagrywek i póz. Fassbenderowski zabójca po nużących przygotowaniach w końcu może udowodnić swój profesjonalizm. Cel się pojawia, karabin jest załadowany, ale ten jeden strzał… nie wychodzi. „O, to coś nowego” – kwituje w pewnym momencie główny bohater, tak zresztą zaskoczony dość niepożądaną „odmianą”.

W tym miejscu mamy do czynienia z nieco zaskakującą tranzycją na kino zemsty. Paradoksalnie – zaczyna się właśnie ta nieco mniej ciekawa część, choć studium bohatera tragicznego trwa. Fassbender dalej powtarza swoje coachingowe mądrości. Fassbender stara się trzymać planu i wymierzyć zemstę na tych, którzy polują teraz na niego i jego bliskich. Ciągle prawi z offu monologi miejscami naszpikowane takimi aforyzmami, że wszystko w pewnym momencie zlewa się w jednostajny tematycznie nurt, obijający się wyłącznie o uszy widza, bez większego ładu, który należy zapamiętać. Myślę jednak, że nie jest to błąd, a idea. Kolejna, która może wywołać niemałe kontrowersje wśród wszystkich tych, którzy nie zauważą w tym filmie elementów czarnej komedii i parodii.

Nie tego kina się spodziewaliście

Zabójca jednoznacznie pokazuje, że nie ma nic wspólnego z hollywoodzkim kinem w stylu Johna Wicka, a jedna nieco slapstickowa (ale ze świetną choreografią!) walka wiosny nie czyni, choć nie ma w tym nic złego. Jednocześnie chwalić twórców należy przedstawienie tego bohatera, pragmatycznego człowieka, który udowadnia, że zwykły ludzki błąd może zdarzyć się każdemu. Jego anankastyczna osobowość w jednej scenie dominuje, choć wystarczy tylko króciutkie zbliżenie na jego twarz, by zrozumieć, że w głowie kołatają mu się myśli zgoła inne.

Nurt życia wyznaczają mu największego przeboje The Smiths, choć na próżno szukać tu charakteru inspirowanego romantycznym Morriseyem. Całe „tło życia” skomponowali Trent Reznor i Atticus Ross jak zawsze zresztą świetni. Idealnie zgrywa się to z szaro-burą i nudną rzeczywistością, dość istotną tu surowością kadru nadającą klimat.

Być może w tworzeniu tej historii istotną rolę odgrywa przeszłość Finchera jako wyrobnika, zatrudnianego na zlecenie twórcy, mającego po prostu wydać produkt. Jeżeli tak, to wszystko się udało, choć finalnie fani reżysera mogą być zawiedzeni. Niespieszne tempo, brak elementów thrillera, a także dość kameralna idea sprawdzają się świetnie, lecz zdecydowanie nie ma mowy o przełomie. To jest – może „tylko” – bardzo solidnie zrealizowany dramat akcji, lecz daleki od perfekcjonizmu uznanego filmowca. Wątki poboczne zasadniczo nie istnieją, a i główna oś fabularna po prostu „jest”.

Pod względem scenariusza to katastrofalna wręcz kalka filmów zemsty, sprowadzona niejako do parodii filmów o zabójcach, odznaczająca się tematem tak codziennym, że wielu pewnie nawet go nie wyczuje. Nie da się tutaj zmarnować tych dwóch godzin, ale po seansie nie wniosą nic do Waszego życia. Chyba że poczujecie przypływ chęci do tego, aby coś zmienić w swoim sterylnym, dziennym natłoku spraw.

Zabójca

Fincher głośno o tym, że mu się nudzi

Zabójca to udana wariacja na temat kina zemsty, choć brak mu większych ambicji, aby wyjść poza utarty schemat, przedstawiając coś więcej.

4

Plusy:

  • Świetna rola Fassbendera
  • The Smiths i Trent Reznor zawsze na plusie
  • Bardzo nieoczywisty bohater
  • Mimo prostoty, to po prostu dobrze zrobiony film

Minusy:

  • Zasadniczy brak ambicji na bycie czymś więcej niż studium bohatera
  • Absurdalnie prosta linia fabularna
Artur Łokietek
O autorze

Artur Łokietek

Redaktor
Zamknięty w horrorach lat 80. specjalista od seriali, filmów i wszystkiego, co dziwne i niespotykane, acz niekoniecznie udane. Pała szczególnym uwielbieniem do dobrych RPG-ów i wciągających gier akcji. Ekspert od gier z dobrą fabułą, ale i koneser tych z gorszą. W przeszłości miłośnik PlayStation, obecnie skupiający się przede wszystkim na PC i relaksie przy Switchu.
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie