Graliśmy w Valorant. Tak się sprytnie robi dobre gry z drenażem kieszeni w tle 

Graliśmy w Valorant. Tak się sprytnie robi dobre gry z drenażem kieszeni w tle 
Polecamy! Premiery gier Przed premierą

Valorant jest w fazie beta testów, ale już na tym poziomie prezentuje się doskonale, a jej twórcy pokazali, że do robienia gier sieciowych są przygotowani lepiej, niż polscy nauczyciele do zdalnego nauczania.

Po wielu godzinach spędzonych z grą, już teraz mogę bez cienia przesady powiedzieć, że Valorant rozkłada konkurencję na łopatki. I robi to nie dlatego, że jest nowatorski, rewolucyjny, czy idzie pod prąd. Nic z tych rzeczy. Ekipa Riot Games zwyczajnie odrobiła zadanie domowe – sprawdzono dokładnie co słychać u konkurencji, co jest dobrego w innych grach i w Valorant znalazł się miks tego wszystkiego. Ot rzemiosło na najwyższym poziomie i zaserwowane tak, że w zasadzie mogliby już odtrąbić premierę.

Moje dotychczasowe doświadczenia w zakresie podobnych tytułów to Counter Strike oraz dużo później Overwatch. Szczególnie pierwszy tytuł przez długie lata był dla mnie równoważny z dobrą zabawą w sieci. Później pałeczkę, ale na dużo krócej, przejął Overwatch. Z czasem zupełnie darowałem sobie oba tytuły. Dlaczego? Counter Strike się nie rozwija, a Overwatch mnie bardzo szubko zmęczył.

Beta nie musi boleć

Kiedy dostałem zaproszenie do testów Valorant, pomyślałem sobie – ooook, ta gra jeszcze pod koniec zeszłego roku nazywała się Project A, a więc pewnie będzie jak zwykle. Pobiorę z sieci, odpalę, kupa rzeczy nie będzie działać i wkurzę się jak w czasie większości testowych bojów. A tu nie! Nie mówię, że od samego początku było idealnie, bo dołączanie do rozgrywki trwało strasznie długo. Ilość uczestników bety, zwyczajnie przerosła możliwości przygotowanej infrastruktury i było tłoczno. Jednak w oczekiwaniu na rozgrywkę mogłem sobie na spokojnie zaliczyć bardzo fajnie pomyślany i solidnie zrobiony samouczek.

Ten naprawdę daje pojęcie na temat podstaw rozgrywki, uzbrojenia oraz bajerów jakie znajdziemy w ekwipunku. Testowane są też umiejętności gracza i refleks. Ponadto poznajemy Spike’a, czyli odpowiednik bomby znanej z konkurencyjnych tytułów. Generalnie zaliczając samouczek, już wiesz, że bardzo chcesz zagrać.

A jak już rozpoczniesz grę trafisz na pierwszy szok! Oni już tę grę zlokalizowali! Naprawdę! Riot w czasie testów pokazał produkt w pełnej polskiej lokalizacji, z nagranymi głosami postaci, poleceniami oraz objaśnieniami w tutorialu. Przyznam, że byłem bardzo zaskoczony, bowiem głosy są dobrane wyśmienicie. Pasują do postaci, a wszystkie kwestie brzmią soczyście. Od razu nasuwa się skojarzenie z kilkoma konkurencyjnymi tytułami, np.: z cytowanym przy wszystkich okazjach, nieudolnym dubbingu do Killzone. W Valorant jest zupełnie inaczej, ponieważ wyraźnie widać, a raczej słychać, że aktorzy doskonale wiedzieli co nagrywają i dlatego brzmią wiarygodnie.

Miks stylów

Sama rozgrywka jest czymś klasycznym, ale zaproponowano nową formułę, która znakomicie rozwija znane schematy. Mamy dwie drużyny – atakująca i broniąca się – rozgrywają one łącznie do 25 rund, po 100 sekund każda. Zadaniem atakujących jest podłożenie Spike’a, a broniący mają na wszelkie możliwe sposoby nie dopuścić do zdetonowania bomby.

Za zwycięstwa, udane akcje oraz asysty jesteśmy nagradzani walutą gry, noszącą nazwę Valorant Points. Można ją spożytkować na uzbrojenie, pancerze oraz umiejętności. Te ostatnie są bardzo ważnym elementem wyróżniającą tę produkcję od innych, bo tutaj wybór określonej postaci, naprawdę ma znaczenie. Ich indywidualne umiejętności sprawiają, że za każdym razem gra się inaczej. Z czasem na pewno każdy znajdzie swoją ulubioną postać, a dwa dzięki zróżnicowaniu, można poeksperymentować.

W Valorant naprawdę istotne jest to, jak umiejętnie i niekonwencjonalnie wykorzystamy zdolności postaci, którą gramy, a ponadto świetnie zaprojektowano ich rozwój. Niektóre zdolności nabierają mocy przez kilka rund (ładują się) i w wielu miejscach decydują o powodzeniu. Do tego dochodzi rozeznanie w mapie i wykorzystywanie jej walorów. Moce posiadane przez postacie zastąpiły granaty. Przemycono w ten sposób elementy „magiczne”. Można dzięki nim wspomagać drużynę oraz skutecznie utrudniać życie przeciwnikom. Część mocy pozwala konstruować stopnie, dzięki którym możemy przedostawać się na niedostępne platformy i stamtąd ostrzeliwać wroga. Inne, z kolei będą blokować przejścia, a więc pojawia się taktyczne planowanie działań na mapie, bo pozamykanie przejść ogranicza przeciwnikowi swobodę poruszania się i zmusza go do walki na naszych zasadach. Są też moce przysłaniające widok, maskujące oraz pułapki. Widać tutaj doświadczenie twórców gry wynikające z lat rozwijania League of Legends.

Do tego dochodzi ogromny arsenał z różnorodnymi giwerami, gdzie wszystkie są znakomicie zbalansowane. Jedyne co producenci mogliby wziąć pod uwagę i myślę, że to jest z pewnością zgłaszane przez wielu grających, to ich ceny. Czasami dochodzi do sytuacji, że tańsze bronie dają radę podobnie jak ich droższe odpowiedniki, a różnica kwotowa jest spora. Moim zdaniem to bez sensu.

Skoro już jesteśmy przy zakupach. Na początku każdej rundy mamy nielimitowany czas na kupno uzbrojenia, czyli nie musimy się śpieszyć jak w CS:GO. Świetnym patentem jest wprowadzenie opcji dodania modelu, na który nas nie stać do listy marzeń. W przypadku Valorant nie musimy czekać aż ktoś nam coś podrzuci, albo broń wypadnie z zabitego przeciwnika. Członkowie sojuszniczej drużyny mają możliwość sfinansowania naszych marzeń. Niby proste, a jednak bardzo cieszy.

Dominuje minimalizm, ale ma uzasadnienie

Riot Games od dawna lansuje informację, że ich strzelanka będzie królową optymalizacji. Wynika z tego, że ma działać nawet na słabych konfiguracjach, a posiadacze starszych pecetów nie odczują, że coś u nich chodzi gorzej albo słabiej wygląda. I faktycznie tak jest. Grę odpalałem na dwóch skrajnie różnych maszynach, a jedna z nich jest już naprawdę leciwa . W przypadku tego słabszego komputera pojawiło się jedynie zalecenie, żeby zaktualizować sterownik karty graficznej – na pokładzie był GeForce GTX 560 Ti. W obu wypadkach gra działa płynnie i bardzo stabilnie. Oczywiście na mocniejszym sprzęcie można wycisnąć grubo ponad setkę klatek na sekundę. Jednak staruszek daje sobie spokojnie radę.

Najsłabszym elementem aktualnej oprawy graficznej jest interfejs. Moim zdaniem mógłby być zdecydowanie bardziej czytelny. Nie chodzi o fajerwerki, ale o elementy, którymi można poprawić wygląd, a to przełoży się na pewno na komfort zabawy. Teraz narzekam, ale to jest z pewnością do poprawienia i do premiery pełnej wersji na pewno uda się te elementy dopracować.

Na kilku forach znalazłem wątki wypełnione postami ludzi marudzących, że niektóre efekty są niedopracowane, skromne i nie wyglądają najlepiej. Wymienia się tu dym, który rzeczywiście wygląda zawsze tak samo plus gracze narzekają na niedorobione efekty umiejętności. Możliwe, że zdecydowały o tym właśnie względy optymalizacyjne. Po prostu nie każda karta graficzna poradzi sobie z wieloma wodotryskami. Albo uznano, że te detale zostaną poprawione do premiery i skupiono się na ważniejszych sprawach.

3x kasa

Valorant będzie tytułem free-to-play, a więc będzie musiał drenować kieszenie i powiem wam, że zanosi się na to, że zrobi to bez litości. Już w fazie testowej dostępne są możliwości zakupu specjalnych punktów. Można za nie obkupić się w rozmaite potrzebne rzeczy, ale jak zwykle jest też masa dupereli. Mówiąc krótko – tanio nie będzie i to mnie troszkę rozczarowuje. Dla przykładu malowanie do noża to wydatek 100 zł. Zwłaszcza, że niektóre elementy będą dostępne jedynie za prawdziwą kasę.

Jestem jednak pewny, że najnowsza produkcja Riot Games namiesza na rynku i to bardzo. Nie wiem czy na tyle, żeby ludzie wywalali z dysków Counter Strike’a, ale z pewnością wielu jego fanów na dłuższy czas zamieni go na Valorant. Tutaj na każdym kroku widać wielką pasję tworzenia. Myślę, że zespół pracujący nad grą to zapaleńcy i sami pewnie grywają godzinami w rozmaite strzelanki. Po prostu można wyczuć, że znają ich wszystkie zalety i wady. Dzięki temu Valorant jest kompilacją najlepszych patentów od konkurencji i to się doskonale sprawdza.

Krzysztof Żołyński
O autorze

Krzysztof Żołyński

Redaktor
Gra w gry! Od kiedy w Pewexie można było kupić Atari :) Od 1995 roku pisze o grach i technologiach. Uwielbia konsole, PeCety mniej, ale toleruje. Gdy nie gra, rozmyśla w co by tu zagrać, a także podróżuje, czyta, jeździ na koncerty i robi masę zdjęć.
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie