TOP 10 gier, których twórcy powinni się wstydzić
4. Naughty Bear (Artificial M. & M., 2010)
Produkcję Artificial M. & M zapowiadano jako brutalną przygodę w świecie pluszowych misiów, gdzie główny bohater miał siać terror rodem z Manhunta. Ta intrygująca zabawa konwencją z pewnością przykuwała uwagę, w końcu ile jest gier dziejących się w infantylnych światach, gdzie możemy zabijać kolejne napotkane postacie sposobami rodem z B klasowych filmów? Niewiele.
Tym bardziej musiał graczy spotkać wielki zawód, gdy pierwszy raz włączyli Naughty Bear, który był jedną wielką niespełnioną obietnicą. Po pierwsze gra raziła słabą grafiką, nawet jak na PlayStation 2, nie mówiąc już o platformach docelowych, czyli PS3 i X360. Animacja chrupała, a dźwięki i odgłosy (np. mordowanych misiów) zapętlały się, przez co tylko irytowały. Technicznie była to porażka, którą mógł uratować wspomniany wyżej pomysł. Niestety i tutaj autorzy dali ciała. Fabuła opiera się na kilku wydarzeniach, m. in. na urodzinowym przyjęciu rozgrywającym się na Wyspie Doskonałości, na które nie zostaje zaproszony nasz pluszak. W odwecie postanawia wyrżnąć wesołą gromadkę swoich „kolegów”. Dlaczego? Bo tak! Same sceny zabójstw były nawet i pomysłowe, ale szybko stawały się powtarzalne. Autorzy silili się na urozmaicenia, pokroju barykadujących się ofiar w budynkach czy „misiowej policji”, która nas ścigała, jednak i to nie pomagało. SI nie imponowało rozbudowaną strukturą – czasem mogliśmy zobaczyć, jak jeden pluszak wykonuje swoją codzienną czynność, zaś obok niego leży inny misiek z wyprutą watą, który nie wzbudzał żadnych podejrzeń. Aż dziw bierze, że gra była sprzedawana jako duży, pełnoprawny tytuł w pudełkach, za który musieliśmy płacić standardowe sumy. Wiele gier indie już wtedy mogło pochwalić się lepszym wykonaniem.
Na następnej stronie kultowa seria, która zaliczyła spore potknięcie.