Twórcy tego horroru stawiają wyzwanie graczom. Zwróćcie ich grę na Steam, jeśli zdołacie
Refund Me If You Can to niezależny horror, o którym zrobiło się głośno przez ciekawy pomysł marketingowy. Sam tytuł gry sugeruje w zasadzie, o co chodzi.
Twórcy niezależnych horrorów od dawna chcą przyciągnąć jak największe rzesze graczy ciekawymi pomysłami. Gry o duchach w prześcieradłach czy pozycja strasząca nas cieniami to jedno, ale inną sprawą jest reklama. Deweloperzy z Sungame Studio wpadli na ciekawy pomysł, który faktycznie zwrócił na ich grę sporo uwagi.
Refund Me If You Can już w swoim samym tytule zdradza w zasadzie wszystko. To krótki (teoretycznie) horror indie, którego rozgrywka nie jest aż tak ważna. Twórcy postanowili rzucić odbiorcom wyzwanie i oprzeć się na jednym marketingowym pomyśle. Chcą, aby gracze spieszyli się, jak mogą, aby zdążyli przejść grę w ciągu dwóch godzin. Dokładnie tyle wynosi maksymalny limit spędzenia czasu w grze, aby móc jeszcze domagać się zwrotu na Steam.
O zwrotach na platformie Valve było głośno od jakiegoś czasu. Zdarzało się, że niektórzy gracze kupowali dany tytuł, aby go przejść, ale okazywało się, że gra zajmowała mniej niż 2 godziny, więc domagali się swoich pieniędzy z powrotem (no bo… mogli). Wtedy dostawali zwrot, tracili grę z biblioteki, ale i tak uprzednio ją ukończyli. Tak właśnie sytuacja wyglądała z Summer of ’58. Autorzy produkcji postanowili porzucić tworzenie gier wideo ze względu na brak możliwości zarobku. Specjalizowali się oni właśnie w bardzo krótkich fabułach.
Problem w tym, że Refund Me If You Can oprócz ciekawego pomysłu reklamowego jest w zasadzie… zwykłym niezależnym horrorem, bez żadnego wciągającego pomysłu. Ot, gracze trafiają do kanałów, gdzie ściga ich jeden potwór. Ich zadaniem jest nie dać się zabić i uciec. I choć niektórzy chwalą się, że udało im się skończyć grę w nieco ponad 30 minut, możliwych ścieżek jest około 100, więc nie każdy będzie takim szczęściarzem.