Recenzja The Sinking City – klimat, klimat, klimat!
Recenowana na: Polecamy!
Mało które uniwersum działa tak na wyobraźnię, jak mitologia stworzona przez H.P. Lovecrafta. Wielcy Przedwieczni, niezbadane odmęty morskich głębin, starożytne cywilizacje, rychła apokalipsa ludzkości i towarzyszący temu obłęd nieszczęśników, którzy mieli (nie)szczęście pozostać przy życiu, często przewijają się w dziełach mistrza z Providence. Ale i nie tylko. Świat wykreowany przez amerykańskiego pisarza dobrze wchłonęła popkultura, gdzie oprócz następnych książek czy filmów o przerażającym Cthulhu pochodzącym z innego wymiaru, to gry wideo przedstawiają nowe, ciekawe historie. Jednym z taki przykładów jest The Sinking City ukraińskiej ekipy Frogwares, znanej z gier poświęconych Sherlockowi Holmesowi. To kolejna duża produkcja ze świata Lovecrafta, po Call of Cthulhu z 2018 roku, z którą powinien zapoznać się każdy fan kultystów z mackami.
Miasto, które znika z map
Historia, z jaką przyjdzie nam się zmierzyć, odgrywa się w Oakmont w stanie Massachusetts – tytułowym „Sinking City”, wzorowanym na Bostonie z lat 20. XX wieku. Jako detektyw Charles W. Reed przybywamy do tego miejsca, aby zbadać sprawę tajemniczej powodzi oraz poznać genezę dziwnych zjawisk nawiedzających miasto. Nasz bohater bowiem, jak i setki osób z całego kraju, miewa wizje o tonącym mieście czy obecności czegoś wielkiego, acz nieznanego. Tylko bezpośrednie śledztwo może raz na zawsze wyleczyć Reeda z dziwnych przewidzeń, a przy okazji pomóc mieszkańcom tego przeklętego miejsca.
Pierwsze chwile z grą rozgrywają się na statku, którym przybywamy do Oakmont. Szybko można poczuć specyficzny klimat towarzyszący tej produkcji. The Sinking City, jako przygodówka TPP w konwencji horroru, wzorowo wywiązuje się ze swoich założeń. Wnętrze naszej kajuty jest obskurne, choć pełne detali pokroju zdjęć roznegliżowanych kobiet przy łóżkach, czy broszury reklamującej Oakmont jako idealnego miejsca na wypoczynek. W niej zbieramy pierwsze surowce i naboje do broni, ruszając na zewnątrz. Port, w którym zaczynamy śledztwo, wygląda jakby najlepsze lata świetności miał daleko za sobą. Spotkać w nim możemy zdekapitowane ciała wielkich ryb oraz ośmiornic czy ludzi, majaczących dziwne słowa i nieufnych wobec przybysza. Wokół panuje mrok okraszony soczystym deszczem i czuć czyjś wzrok na naszych plecach.
W tymże porcie szybko poznajemy jedną z bardziej wpływowych osób w mieście – Throgmortona o małpiej urodzie – i pomagamy rozwikłać pewną osobistą sprawę. Dzięki angażowi w to poboczne śledztwo dostajemy wiele cennych informacji, a Oakmont staje przed nami otworem…
Miasto w niczym nie odbiega od tego, co czytaliście o porcie, no może poza inną pogodą (zaimplementowano cykl dnia i nocy). Wygląda jakby dopadły je wszystkie plagi egipskie, lecz w tym chaosie można dostrzec swoisty urok, motywujący do zwiedzania. Starodawne samochody są porozrzucane, jak niesprzątnięte przez dziecko matchboxy. Wykolejone tramwaje rdzewieją, a z uszkodzonych neonów powoli ulatnia się życie. Niektóre kamienice obrastają morską roślinnością, wyglądając jakby walczyły z pasożytami. Dolary mają tu wartość papieru i w niczym się nie przydają. W Oakmont panuje handel wymienny, który jest najwłaściwszym sposobem, aby przetrwać. Pożądane są głównie naboje do broni, za które np. możemy skorzystać z usług wróżki czy dostać inny potrzebny surowiec. Mieszkańcy snują się wśród ruder spiętych przewodami elektrycznymi, szukając gazet i książek na opał. Mimo tragedii, jaka ich spotkała, możemy zauważyć podczas rozgrywki podziały etniczne i rasowe. Zastrzelenie czarnoskórego mężczyzny przez policjanta w szary dzień (białych dni w Oakmont nie uświadczycie) jest tu chlebem powszednim. Panuje też wielka niechęć mieszkańców tytułowego Sinking City do ludzi z Innsmouth o rybio-podobnych twarzach. Zdradzę wam jedynie, że to czciciele boga Dagona, których miasto zostało doszczętnie spalone, a Oakmont jest ich nowym siedliskiem.
Co ciekawe, przed pojawieniem się ekranu startowego, o tego typu treściach informują nas autorzy gry, co prawda potępiając wszelkie uprzedzenia do mniejszości, realnych bądź wyimaginowanych, jednak zamieszczając je, aby w pełni oddać atmosferę wczesnych lat XX wieku i nie udawać, że ten problem nie istniał.
Oakmont jest stosunkowo duże i dzieli się na poszczególne dzielnice, takie jak Zatoka Ponurej Przystani, Port Odkupienia, Zakrytki, Adwent, Trzcinowe Wzgórza, Muszelki i Stary Gaj. W przemieszczaniu się po zalanych ulicach pomagają nam budki telefoniczne, pełniące funkcję punktów szybkiej podróży. Nie są dostępne od razu, bowiem trzeba je najpierw odkryć, stąd w początkowej fazie gry czeka nas dużo chodzenia.
Część ciągów komunikacyjnych jest zalanych wodą, stąd możemy je pokonywać za pomocą łodzi z napędem motorowym. Istnieje też możliwość nurkowania w skafandrze z harpunem i flarami w dłoni w trudno dostępne miejsca. Autorzy urozmaicili ten tryb wyrównywaniem ciśnienia, gdy nasz skafander zostanie uszkodzony. A o to nietrudno. W wodzie bywa niebezpieczniej, niż na lądzie.
W mieście jest do odwiedzenia sporo lokacji, w tym otwartych budynków do eksploracji. Poznamy zakątki takich miejsc, jak Kroniki Oakmont, Komendę Policji, Ratusz, Bibliotekę Uniwersytetu Oakmont, Posiadłość Throgmortonów czy Szpital Psychiatryczny. W każdej dostępnej lokacji możemy wchodzić w interakcję z mieszkańcami, zadawać pytania i zagłębiać się w kolejne historie. Sama mechanika gry jest nieco złożona, zaś system nie prowadzi nas za rękę, jak w przypadku Call of Cthulhu.
Oakmont trzyma wodę w ustach
Jak już wspomniałem, The Sinking City to przygodówka TPP w konwencji horroru, jednak nie liczcie tu na typowego akcyjniaka niczym Uncharted czy Tomb Raider. Rozgrywka w sporej mierze nastawiona jest na rozwiązywanie spraw, wertowanie zapisków i chłonięcie coraz to nowszych historii, które stopniowo odsłaniają nam prawdę o niesamowitym przypadku Oakmont.
Możemy stosunkowo swobodnie podróżować Charlesem W. Reedem po kolejnych ulicach miasta. Gra ma duże ambicje w byciu detektywistycznym sandboxem (prawda, że brzmi to co najmniej ciekawie?), jednak pewne ograniczenia w postaci niewidzialnych ścian są zauważalne. Autorzy pomyśleli o możliwości kucania, aby np. pozostać niezauważonym, czy wspinaczki na niewysokie ogrodzenia czy murki, co czasem odkrywa przed nami ukryte miejsca. Przyjemnym detalem jest możliwość rozwalania kłódek drzwi za pomocą ręcznego obuchu czy strzału z broni.
Fani zaglądania w każdy kąt będą w The Sinking City usatysfakcjonowani, bo niczym w grach z serii BioShock możemy otwierać szuflady, sejfy, skrzynie czy trumny i zbierać amunicję, apteczki, leki na uspokojenie oraz surowce. Z tych ostatnich da się wytwarzać wymienione wcześniej naboje czy apteczki, więc zdecydowanie warto eksplorować Oakmont, tym bardziej, że wszystkiego w tej grze jest jak na lekarstwo.
Każdy pocisk jest na wagę złota (i życia!), a jedna apteczka nie uzupełni całego paska życia. Czy to Survival? Jak najbardziej! Swoboda w działaniu uwypukla się też w braku liniowości fabuły. Po pierwsze to od nas zależy, jaką misję wykonamy w pierwszej kolejności, a co zostawimy sobie na później. Po drugie, dokonane wybory rzutują bezpośrednio na fabule gry, więc główna historia może być przez nas prowadzona na kilka różnych sposobów. Są to właściwe urozmaicenia, które dają pewien balans pomiędzy detektywistycznymi praktykami i szperaniem w dowodach.
Jeśli już znajdziemy się w ważnym dla fabuły miejscu, będziemy mogli je zbadać spostrzegawczym okiem detektywa Reeda, a dokładniej Okiem umysłu. To niezwykła umiejętność pozwalająca odkrywać obrazy z przeszłości, omeny, złudzenia czy zwykłe tropy. Aktywuje się przy konkretnych przedmiotach. Widzisz zakrwawione łóżko? Być może Oko umysłu pokaże Ci ofiarę tuż przed samą śmiercią bądź jej mordercę.
Swoistym uzupełnieniem Oka umysłu jest tzw. Retrokognicja. Polega ona na wizualizacji chronologicznego przebiegu pewnych wydarzeń. Wystarczy znaleźć kilka poszlak, ustawić je (według własnej intuicji) od pierwszej do ostatniej, a następnie Retrokognicja da nam ważny dowód w sprawie. Samo przedstawienie danego wydarzenia odbywa się przy pomocy białych sylwetek jego uczestników, niczym projekcja rodem z fantastyki naukowej, tyle że okraszona ponurym klimatem dreszczowca.
W grze mamy kilka istotnych zakładek, które pomagają nam w układaniu pewnych wątków w logiczną całość. Najważniejszy w tym jest Pałac Umysłu, który służy do łączenia poszlak za pomocą kafelków z zeznaniami. Gdy skompletujemy kilka informacji, możemy je ułożyć w odpowiedniej kolejności i zyskać dowód w danej sprawie. Teczka z Aktami zawiera wszelkie zapiski, w tym jakże ciekawe listy. Historyjki z lekarzem, na którego czai się płód na cienkich szpiczastych nóżkach czy opis pogańskich obrzędów Innsmouthczyków mocno zaabsorbowały moją uwagę. Wiedza i Opowieści to zbiór notatek, opowieści, korespondencji, dokumentów i mitów o Oakmont. Mapa daje nam ogląd na całe miasto. To na niej możemy przypinać dowody czy zaznaczać miejsca, do których wyruszymy. Jest też zakładka Bestariusz, który sam w sobie potęguje ciekawość świata gry, przedstawiając informacje o przeciwnikach. Ekwipunek daje nam możliwość sprawdzenia dostępnego wyposażenia – broni, materiałów wybuchowych czy medykamentów. Umiejętności z kolei to nic innego, jak opcje rozwoju naszego detektywa. Tak, The Sinking City ma znamiona RPG! Za zabicie każdej maszkary czy znalezienia dowodu dostajemy punkty doświadczenia. Oczywiście nie ma tu przesadnego szaleństwa ze stopniem rozwoju sprawności bojowej Reeda, jego żywotności czy umysłu, ale warto docenić ten aspekt i dbać o niego. Nasz bohater to tylko krucha ludzka istota, która często musi stawiać czoła istotom nie z tego świata…
Cgrah’nhriigrah’ngebhaingluinafhtagn!
W mieście znajdują się rejony opanowane przez stwory, tzw. wylbestie. Mieszkańcy doskonale o nich wiedzą i ich jedynym pocieszeniem jest fakt śmiertelności tych niebezpiecznych intruzów. Jeśli zastanawialiście się nad sensem nabojów jako tutejszej waluty, to znacie już odpowiedź. Potwory są różne i przeważnie szybko nas wykańczają, jeśli wdamy się w otwarty konflikt. Czasem lepiej po prostu uciec, niż zgrywać chojraka z sześcioma nabojami w bębnie rewolwera. Monstra w mniejszym bądź większym stopniu nawiązują do abominacji z mitologii Lovecrafta, choć osobiście dostrzegłem w nich sporo odniesień z gier czy filmów. Wśród zbłąkanej masy ludzi przebiegają nam czasem pod nogami koty, które stały się żywicielami dla bliżej niezidentyfikowanych organizmów. Skojarzenia z maszkarami z filmu The Thing są jak najbardziej na miejscu.
W nieco opuszczonych rejonach mogą nas atakować pajęczaki jakby żywcem wyjęte z Dead Space. Dużo groźniejsze humanoidy przypominają zaś „klikaczy” z The Last of Us. Są też wężo-ludzie czyhający na nas w wodzie, którzy… a z resztą nie będę wam więcej zdradzał, bo nawiązań jest cała masa. Gdy już jednak staniemy twarzą w twarz z bestiami, nasz bohater wpada w panikę. Niebieski pasek, znajdujący się obok czerwonego z życiem, napełnia się, a wraz z nim świat wokół nas zmienia się, ciemnieje i dalsza walka staje się beznadziejną próbą przetrwania. Na pokonanie obłędu jest jednak szansa – wystarczy oddalić się z miejsca opanowanego przez potwory i przeczekać, lub wziąć leki na uspokojenie. Podczas wchodzenia do nieznanych obiektów warto pamiętać o ładowaniu broni, ponieważ bohater nie robi tego automatycznie. Gapiostwo może słono kosztować!
Kompromis na drodze ku dobrej zabawie?
Z czysto technicznego punktu widzenia The Sinking City nie jest grą, dla której kupicie konsolę aby pławić się w graficznej rozkoszy. Produkcji Frogwares bliżej do schyłkowego okresu PS3, niż PS4. Gra wyraźnie budżetową oprawę graficzną nadrabia jednak level designem, który często przykrywa pewne niedoskonałości. Nie utkwiła w mojej głowie za to ścieżka audio, którą określiłbym mianem poprawnej.
W parze z mocno przeterminowaną grafiką idzie mimika. Nie jest tak tragicznie jak w słynnym The Elder Scroll V: Skyrim, jednak jak na grę, gdzie ważnym elementem są rozmowy, można było się spodziewać czegoś więcej. Spotkanym na naszej drodze mieszkańcom Oakmont brakuje nieco życia podczas wymiany zdań. Bez względu na to, czy rozmawiamy z ojcem zamordowanego syna, czy ze zbirem, którego los leży w naszych rękach, widać na twarzach obojętność. Być może to klimat Oakmont, nad którym czai się prabóstwo z kosmosu, tak działa na mieszkańców? Zauważyłem też, że czasem ludzie szybko znikają, gdy obrócimy kamerę w innym kierunku i z powrotem. To jednak na szczęście bardzo rzadkie przypadki, które nie popsują wam doświadczeń z rozgrywki.
Miłe zaskoczenie
W ogólnym rozrachunku The Sinking City mogę z czystym sumieniem określić mianem hołdu dla twórczości H.P. Lovecrafta. Fani pochodzącego spoza czasu Cthulhu będą zadowoleni, pod warunkiem, że nastawią się na założenia gry i nieco spokojne tempo rozgrywki. Reszta, niezaznajomiona z tematem, też powinna skosztować klimatu Oakmont, bo to po prostu solidna gra, choć na początku wymaga sporo uwagi i nauki pewnych schematów rozgrywki. Największa produkcja Frogwares wypada niezwykle okazale w swoich kluczowych elementach, oferując graczowi intuicyjne narzędzia do prowadzenia śledztwa, ciekawie pokazane oddziaływania obłędu na naszego bohatera, gdzie granica pomiędzy złudzeniami a rzeczywistością jest niezwykle cienka, czy w końcu dzięki absorbującej uwagę eksploracji upadłego miasta. Gra posiada leciwą już grafikę, jednak warto dać jej szansę i poznać mroczną historię Oakmont. Każdy kanapowy detektyw dostanie od The Sinking City wszystko to, co najlepsze w tym gatunku.
Plusy:
+ Klimat, klimat, klimat!
+ Intuicyjny system prowadzenia śledztwa
+ Oko umysłu i retrokognicja
+ Spory świat do eksploracji
+ Nieliniowa fabuła
+ Elementy RPG i survival horroru
Minusy:
– przestarzała oprawa audio-wizualna
– słaba mimika
– na początku wymaga sporo uwagi
Ocena: 4,5/5
Recenzja The Sinking City powstała w oparciu o wersję gry na PlayStation 4. Tytuł jest dostępny również na PC i Xbox One, a w późniejszym czasie pojawi się na Nintendo Switch.