Recenzja Disintegration – miał być RTS, ale wyszedł z tego słaby FPS

Recenzja Disintegration – miał być RTS, ale wyszedł z tego słaby FPS

Gra: Disintegration

Recenowana na: Polecamy!

Przyznaję, że do Disintegration najbardziej ciągnęło mnie nazwisko Marcusa Lehto – współtwórcy serii Halo. Z tej prostej przyczyny, że Halo to dla mnie absolutna religia. Najmniej przekonywała mnie zmiana gatunku gry, bardzo drastyczna, bo nastąpiła przesiadka z RTSa na FPSa. Jakoś nie mogłem uwierzyć, że to się uda. No i nie udało się.

Recenzja Disintegration powstała w oparciu o wersję gry na PlayStation 4.

Oczywiście taki miks gatunkowy nie przesądza o tym, że tytuł musi być słaby. Jest całkiem sporo udanych gier, w których zmieszano w ten sposób elementy różnych gatunków, ale tam zostało to zrobione po prostu dobrze. Wspomniane elementy RTS ograniczają się do wydawania rozkazów. Możemy zdecydować na jakim przeciwniku mają skupić się nasi kompani, albo skorzystać z ich specjalnych umiejętności – jak chociażby spowolnienie, czy granat ogłuszający. Trzeba przyznać, że wojacy wspierający nas w akcjach bojowych bardzo dobrze wykonują polecenia, reagują błyskawicznie i docierają do celu bez problemu. Bez korzystania z tego już nawet poziom normalny może przysporzyć trudności – dlatego problematyczne są misje wykonywane w pojedynkę.

W każdym razie o przesiadce przesądził, wspomniany już Marcusa Lehto, który z pewnością uznał, że skoro robił kultowego FPSa, to i tym razem musi się udać. Niestety to nie jest takie proste. Okazuje się, że jako strzelanka, ta gra wypada równie blado, a całość po prostu nie sprawia frajdy. Bronie są mało zróżnicowane i naprawdę ciężko zdecydować się na jakiś optymalny zestaw. Celowanie jest upierdliwe. Tak, grałem na konsoli i zaraz odezwą się PeCetowcy, że to norma, ale to nie prawda. Grywam w mnóstwo strzelanek i nigdy nie pojawiło się takie odczucie. Nawet starsze tytuły konsolowe radzą sobie dużo lepiej od Disintegration.

Na dokładkę, nie mamy wpływu na zestaw uzbrojenia, jaki zostanie przypisany do kolejnej misji. Niby jesteśmy dowódcą, który wraz ze swoim oddziałem ma ocalić ludzkość, a tu takie ograniczenie. Jest to o tyle niekomfortowe, że nawet jeśli już się przywiążecie do jakiejś broni i zaczynacie nią całkiem fajnie radzić sobie z przeciwnikami, to potrwa to najprawdopodobniej do końca misji. Wcale nie ma gwarancji, że w kolejnej na nią traficie. Kompletnie niezrozumiałe posunięcie, prowadzące do frustracji i odbierające mnóstwo frajdy.

Disintegration to z pewnością gra, która może oszukać wielu graczy. Pozornie wygląda całkiem fajnie, pozornie jest ciekawym pomysłem, pozornie oferuje fajny gameplay i wciągającą fabułę. Bardzo dużo tych pozorów, ale jak już pogracie, to przekonacie się, że zostaliście wpuszczeni w kanał. Nic tu nie przekracza poziomu średniaka.

Nie! Jestem niesprawiedliwy! Fabuła jest akurat jedynym elementem zasługującym na uwagę i z pewnością docenicie ten element gry. Obserwowanie rozwoju poszczególnych postaci jest bardzo ciekawym przeżyciem. A i muzyka. Nie mylić z oprawą audio, bo ta też jest taka sobie. Utwory muzyczne, składające się na ścieżkę dźwiękową są rzeczywiście bardzo dobre, ale producenci mają dar to ukrywania rzeczy udanych. W przypadku muzyki, jest naprawdę niewiele okazji, żeby się w nią wsłuchać. Najczęściej pojawia się w nieszczęsnych przerywnikach filmowych, ale ich dramatycznie niski poziom wykonania, skutecznie zniechęca do odsłuchu czegokolwiek. Choćby to było największe dzieło kompozytorskie.

Tak to się zaczęło

Zaczynem akcji jest katastrofa ekologiczna. Disintegration zabiera nas o ponad 150 lat w przyszłość, kiedy to pod wpływem ocieplenia klimatu ludzkość się rozpada. Oczywiście ludzi tak łatwo pozbyć się nie da, tym bardziej w sytuacji kiedy grupa naukowców opracowała sposób na przeniesienie ludzkiej świadomości do robota – co uczyniło ich w zasadzie nieśmiertelnymi, przynajmniej dopóki mają “pojemnik” na swój mózg. Tym samym umożliwiło to oszczędzenie zasobów naturalnych. Proces ten określony został jako Integracja. Początkowo nie był on obowiązkowy, ale jedna z korporacji zaczęła to wymuszać. Oczywiście istnieje grupa ludzi, której się to nie podoba. Tutaj wkraczamy my, gracze, i wcielamy się w Romera przewodniczącego grupie buntowników.

O ile sama fabuła jest ciekawa, to sposób w jaki się podaję ją graczom, jest okropnie słaba. Wystarczy spojrzeć na przerywniki filmowe. W przypadku współczesnych gier, jest to jeden z głównych elementów, dzięki którym gracz ma okazję zintegrować się z bohaterami fabuły, wsiąknąć w wydarzenia oraz poznawać smaczki całej historii. W przypadku Disintegration jest to kompletna porażka. Nie da się tego oglądać i to nawet nie dlatego, że są brzydkie. Na każdym kroku widać tu niechlujstwo, albo może brak umiejętności deweloperów. Rozumiem, że w dużych tytułach zawsze przytrafiają się rozmaite wpadki. Jednak producenci radzą sobie z nimi zazwyczaj aktualizacjami i naprawiają co się tylko da.

Sporo błędów jak na jedną grę

Instalacja premierowej edycji, przyniosła z sobą cut sceny, w których nie było obrazu, a jedynie sam dźwięk. To jednak nie koniec! Największym błędem okazywała się bowiem zatrzymania gry podczas scenki. Po ponownym włączeniu, okazywało się, że dźwięk z obrazem rozjeżdżał się zupełnie, tracąc synchronizację. Jedynym lekarstwem, był restart gry.

Mam wrażenie, że Disintegration jest jak obietnice przedwyborcze. Jak doskonale wiecie, niewiele z nich jest później spełnianych. Tu jest dokładnie tak samo. Dobrych pomysłów jest sporo, ale praktycznie żaden z nich nie załapał się na solidną realizację. To wygląda tak, jakby ktoś zrobił dobry szkic, czy schemat, a później zaniedbał terminy i na ostatnią chwilę, wypełnił wszystkie wolne miejsca namiastkami tego, o czym myślał na starcie.

Doskonałym przykładem jest baza, do której trafiamy miedzy misjami. Niby fajny zamysł, ale w finalnej wersji jej rola ogranicza się do wyboru kilku zadań oraz pogaduszek z przebywającymi tam postaciami. Sądzę, że w zamyśle miał to być hub spinający pojedyncze rozgrywki w całość. Może gdyby skupiono się na kilku wybranych rzeczach i zrobiono je dobrze, gra prezentowałaby się znacznie lepiej, a zabawa nie pozostawiała tyle niesmaku i rozczarowania. Po zapoznaniu się z grą, mam wrażenie, że producent zakończył pracę już na fazie beta i od tego momentu nawet nie dotknął swego dzieła.

Chciałbym wam powiedzieć, dla kogo jest ta gra. Jednak w przypadku Disintegration, polecanie jej komukolwiek byłoby pomyłką. Zdecydowanie odradzam zakup. No chyba, że trafi ona do jakiejś promocji albo akcji rozdawniczych. Myślę, że to nastąpi bardzo szybko, gdyż ta gra nie ma się czym obronić. Nie ma tu nic, kompletnie nic – ani porywającej akcji, ani powalającej oprawy graficznej, a multiplayerowe lobby świeci pustkami. Może sięgną po nią fani gatunku, albo ludzie wiedzący, że stoi za tym współtwórca Halo? Jednak nie liczcie, że jest to spadkobierca po świetnej serii strzelanek.

Disintegration

Miał być RTS, ale wyszedł z tego słaby FPS

Nie ma tu nic, kompletnie nic – ani porywającej akcji, ani powalającej oprawy graficznej, a multiplayerowe lobby świeci pustkami. Może sięgną po nią fani gatunku, albo ludzie wiedzący, że stoi za tym współtwórca Halo?

2

Plusy:

  • fabuła
  • muzyka
  • elementy RTS (te które są)

Minusy:

  • niedorobione przerywniki filmowe
  • nieudane połączenie gatunków
  • brak klimatu w czasie walki
  • mizerne bronie
  • wygląda jak beta
  • zmarnowany potencjał i dobre pomysły
Krzysztof Żołyński
O autorze

Krzysztof Żołyński

Redaktor
Gra w gry! Od kiedy w Pewexie można było kupić Atari :) Od 1995 roku pisze o grach i technologiach. Uwielbia konsole, PeCety mniej, ale toleruje. Gdy nie gra, rozmyśla w co by tu zagrać, a także podróżuje, czyta, jeździ na koncerty i robi masę zdjęć.
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie