Mam PS5 od dwóch miesięcy, więc nie wychodzę z domu i jem masło orzechowe

PS5 masło
Felieton

Nie siedź w tych grach, mówili; zdrowsza będziesz, mówili. A później przyszła pandemia i zmienili zdanie. Wtedy gracze pobiegli do wirtualnych sklepów, by zakupić next-geny. Moje PS5 upolowałam dwa miesiące temu i cóż – jestem zadowolona z zakupu.

Premiera next-genów przypadła na ciężkie czasy, które wymuszają na nas częstsze przebywanie w domu. Stąd ten duży popyt na konsole. Mój egzemplarz udało mi się wyłowić dwa miesiące temu. Udało się po serii walk z koszykiem, z którego ktoś (lub coś – bot jakiś, na przykład) nieustannie wyciągał mi PS5 wirtualną łapą. Co mogę powiedzieć o sprzęcie po kilku tygodniach użytkowania? Parę dobrych słów; jest to w dużej mierze podyktowane faktem, że nie miałam wcześniej do czynienia z konsolami Sony i wszyściusieńko jest dla mnie odkryciem.

PS Plus Collection bardzo mnie cieszy

Przed zakupem PS5 wmówiłam sobie, że nie będę korzystać z żadnych PS Plusów ani innych abonamentów. Bo po co mi to, bo przecież gry z poprzedniej generacji w wersjach pudełkowych są całkiem tanie, bo nie gram online – i tak dalej. Jako pecetowiec nie korzystałam do tej pory z żadnych tego typu rozwiązań. No dobra, obejdzie się. Czyżby?

Decydujący moment przyszedł, gdy wyszło Destruction AllStars. Tytuł w wersji pudełkowej kosztował na premierę 350 złotych (moim zdaniem nie jest wart takich pieniędzy, o czym pisałam w recenzji), a w ramach abonamentu był za darmo. Samochodowe rozwałki są tym, co bardzo lubię, więc aby zagrać, trzeba było zaopatrzyć się w abonament. Wpisuję kodzik, wchodzę w sklep – a tam z hukiem potykam się o ponad 20 gier z PlayStation Plus Collection. No i cóż: dziękuję, nie postoję. Przedłużam abonament, robię roczne zapasy masła orzechowego, odwołuję wszystkie internetowe spotkania, zasłaniam firanki przed ciekawskimi bocianami i gram. A do tego co miesiąc dostaję coraz to nowe tytuły. Wystarczy tylko mieć aktywny abonament. I jak z tego nie korzystać?

A 350 złotych to za pojedynczą produkcję na PS5 to zdecydowanie za dużo – szczególnie dla osób, które przywykły do cen tytułów na PC. Na szczęście z moich obserwacji poczynionych w ostatnim czasie wynika, że nowe gry na PlayStation 5 szybko tanieją. Przykładem jest chociażby Assassin’s Creed Valhalla, którego w wersji na next-gena już miesiąc po premierze dało się kupić za 179 złotych. Z ekskluzywami również nie ma tragedii – Spider-Man Miles Morales kosztuje obecnie około 130 złotych, co jest dobrą ofertą, biorąc pod uwagę, że tytuł da się przejść w kilka godzin. Ale 350? Kto zechce tyle płacić?

I cóż, że PS5 krzywe?

Wiem, że wiele osób ma z tym problem, ale tym, co urzeka mnie w konsoli Sony od pierwszego spojrzenia, jest jej wygląd. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że moje odczucia estetyczne są dalekie od prawidłowych: od regularnych kształtów wolę asymetryczne aberracje. Moim zdaniem klasyczne teorie piękna, które dopatrują się go w harmonii i symetrii, to nieporozumienie. Piękno zawarte jest w oryginalności i niecodzienności – właśnie tam go poszukuję. Na PS5 patrzę więc z przyjemnością.

Za to po paru tygodniach użytkowania zdecydowanie zgodzę się ze stwierdzeniem, że jest to maszyna hałaśliwa. Nie mam porównania z poprzednią generacją, ale nie ma mowy o bezdźwięcznej pracy, jaką obiecywało Sony. Szczególnie głośno jest, gdy chodzi płyta w napędzie.

Atutem wersji cyfrowej – o którym nie wspomina się jakoś często – byłby więc właśnie brak tego hałasu. Jednak jeśli nie napęd, to zapewne i tak coś będziemy słyszeć. Na przykład głośny wiatrak, który nawet w tej lepszej wersji – Sony wydało dwie – jest dość głośny. Legenda głosi, że istnieją wersje PS5, które nie generują absolutnie żadnego dźwięku w czasie grania. Ale to chyba wtedy, gdy zapomni się je włączyć. Albo gdy nabywca nie szczędzi grosza japońskiemu producentowi i dokupi sobie słuchawki Pulse. W sumie po coś one są.

Nie wiem, po co są słuchawki, ale wiem, po co jest DualSense. Projektanci tego pada to prawdziwi technologiczni wariaci, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Po poznaniu możliwości kontrolera do PS5 powrót do wibracji w tytułach niekompatybilnych z DualSense wyzwala w graczu niedosyt. Grając w produkcję w ramach wstecznej kompatybilności czasem zastanawiam się, jak mógłby zachować się w danym momencie kontroler do PS5, gdyby tytuł obsługiwał tę technologię. A tak to po prostu coś brzęczy tu i tam. Nie ma tej głębi, którą oferuje DualSense. Ale jeszcze gdyby wykonanie tego pada było solidniejsze, to już byłoby idealnie.

Niby za mało, a dużo

Jednym z zarzutów kierowanych w stronę Sony i PS5 jest to, że po paru miesiącach od premiery next-gena nadal nie ma w co grać. Istotnie, wciąż jakoś mało tych tytułów na PS5 – dlatego w najlepszej sytuacji są gracze, którzy nie mieli PS4. Jako nowicjuszka w temacie PlayStation mam do nadrobienia wszystkie produkcje z poprzedniej generacji. To mi daje tyle wirtualnych światów do zwiedzenia, że dwa miesiące na taką podróż to zdecydowanie za mało. Mój zapas masła orzechowego jeszcze się nie skończył. Dlatego gdy znajdę chwilę po napisaniu tego tekstu, ponownie zasłonię firanki, by wyruszyć gdzieś bardzo, bardzo daleko.

Dagmara Kottke
O autorze

Dagmara Kottke

Redaktor
Z wykształcenia dziennikarz, z zamiłowania jeszcze bardziej. Fanka słabej literatury i maskotek ze zniesmaczonym wyrazem twarzy.
Advertisement
Udostępnij:

Podobne artykuły

Zobacz wszystkie